Jesteś tu:
Start » Piotr
Kropotkin » .... |
||
Piotr
Kropotkin
Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju
Rozdział 2. POMOC WZAJEMNA W ŚWIECIE ZWIERZĄT (2) Gdy
tylko w strefie umiarkowanej nadchodzi wiosna, miliardy ptaków zgromadzonych
w stronach południowych powracają niezliczonymi stadami i pełne zapału
i radości śpieszą na północ, aby odchować potomstwo. Wówczas każdy żywopłot,
każdy gaj, każda skała na morzu, każde jezioro lub staw w Ameryce Północnej,
w północnej Europie lub Azji opowiada nam o tym, czym jest pomoc wzajemna
dla ptaków. Widzimy tam żywe przykłady, ile siły i energii ona wyzwala,
ile opieki zapewnia nawet najsłabszym i najbardziej bezbronnym istotom.
Weźmy np. jedno z niezliczonych jezior ma stepach rosyjskich lub syberyjskich.
Jego wybrzeża zaludnione są nieprzeliczonym mnóstwem ptaków wodnych,
należących do kilkunastu różnych gatunków, żyjących jednak w zupełnej
zgodzie i pomagających sobie nawzajem. Oto mamy przed sobą rabusiów - najsilniejszych, najprzebieglejszych, idealnie przystosowanych do grabieży. Ale zamiast okrzyków triumfu słyszymy ich rozpaczliwe wołania: godzinami całymi wyczekują, one na sposobność schwytania bodaj jednego jakiegoś nie ochronionego osobnika. Wystarcza jednak, aby rabusie się zbliżyły, a natychmiast dają się słyszeć ostrzeżenia i setki mew i jaskółek morskich rzucają, się na napastnika. Oszalały z głodu rabuś wyrzeka się zwykłych środków ostrożności i gwałtownie rzuca się w żywe rojowisko; napadnięty jednak ze wszystkich stron, rychło musi uciekać. Zrozpaczony napada na dzikie kaczki, lecz te rozumne ptaki towarzyskie od razu zbierają się w stado i uciekają, jeśli napastnik jest orłem, lub dają nurka, jeśli to sokół, lub wreszcie wznoszą całą chmurę pyłu wodnego i oślepiają napastnika, jeśli to kania. I oto życie trwa dalej na jeziorze, rabuś zaś ucieka wydając gniewne okrzyki i szuka padliny lub też zadowala się pisklęciem lub myszą polną, która jeszcze nie nauczyła się słuchać ostrzeżeń swych towarzyszy. W obliczu nadzwyczaj rozwiniętego życia społecznego doskonale uzbrojony rozbójnik musi się zadowalać odpadkami tego życia. Udajmy się dalej na północ, na archipelagi Arktyczne. "Możemy płynąć dziesiątki kilometrów wzdłuż wybrzeży i widzieć, jak wszystkie występy, załamy i szczeliny skalne, wszystkie zbocza gór aż do wysokości 200 do 500 stóp dosłownie są pokryte ptakami morskimi, których białe piersi, odbijające od ciemnych skał, czynią wrażenie, jakby góry obryzgane były wapnem. Powietrze nad takimi wybrzeżami jest, że tak powiem, pełne ptactwa". (A. E.Nordenskjold). Każda
z takich "gór ptasich" jest żywym przykładem pomocy wzajemnej
a także przykładem wielkiej różnorodności charakterów, wielkiej rozmaitości
usposobień indywidualnych rozwijających się w życiu społecznym. Ostrygojad
(Haematopus) znany jest ze swej gotowości atakowania ptaków drapieżnych.
Nabłotnik (Limosa) wyróżnia się czujnością i staje, się wodzem innych
spokojniejszych ptaków. Tłumacz (Strepsilasinterpres) w otoczeniu towarzyszy
należących do gatunków energiczniejszych jest ptakiem raczej lękliwym;
staje się jednali przedsiębiorczym i zabiega o bezpieczeństwo ogólne
z chwilą, gdy jest otoczony przez mniejsze ptaki. W okolicach tych można
obserwować żądne władzy łabędzie; nadzwyczaj towarzyskie mewy kitiwake,
pomiędzy którymi sprzeczki zdarzają się nadzwyczaj rzadko; dalej Gromadzenie się ptaków w porze wysiadywania jaj jest zjawiskiem tak powszechnym, że przykłady byłyby bodaj zbyteczne. Drzewa nasze są pełne wronich gniazd; w żywopłotach świergoce drobne ptactwo; zabudowania gospodarskie dają schronisko całym koloniom jaskółek, stare mury są schroniskiem setek ptaków nocnych; i można by zapełnić liczne stronice wdzięcznymi opisami tego spokoju i harmonii, jakie zwykle panują w owych zrzeszeniach ptasich. Niewątpliwą jest przy tym rzeczą, że w zrzeszeniach tych słabsze ptaki znajdują pomoc i opiekę. Doskonały obserwator, dr Coues widział np. gniazda małej jaskółki skalnej założone w bezpośrednim sąsiedztwie siedziby sokoła stepowego (Falcopolyargus). Sokół gnieździł się na szczycie jednego z tych minaretów glinianych, które tak liczne są w Kolorado, gdy kolonia jaskółek założyła swe gniazda bezpośrednio pod nim. Małe spokojne ptaszki zupełnie nie obawiały się swego drapieżnego sąsiada: nigdy nie pozwalały mu zbliżyć się do swej kolonii. Natychmiast otaczały i odpędzały go tak uporczywie, że musiał jak najszybciej uciekać. Życie towarzyskie u ptaków bynajmniej nie przerywa się z chwilą zakończenia okresu wysiadywania jaj; przybiera wówczas tylko nową postać. Młodzież zbiera się w liczne gromady, zwykle zawierające po kilka gatunków. Ptaki gromadzą, się wówczas głównie dla towarzystwa - częściowo także dla bezpieczeństwa, przede wszystkim jednak dla samej przyjemności przebywania w gromadzie. Tak np. po lasach naszych widzimy towarzystwa, złożone z bargielów (Sittacoesia), z którymi razem przebywają sikory, zięby, mysikróliki, różne dzięcioły itd. W Hiszpanii spotyka się jaskółki razem z pustułkami, muchołówkami, a nawet gołębiami. Na dalekim zachodzie amerykańskim skowronek kudłaty (hornedlark) żyje w licznych gromadach łącznie z dwoma czy z trzema odmianami skowronków, z wróblem stepowym (Sawannah sparrow) i z paru gatunkami ogrodniczków i trznadli. Prawdę mówiąc, łatwiej byłoby opisać te gatunki, które żyją oddzielnie, aniżeli tylko wymienić te, które w jesieni tworzą liczne towarzystwa młodzieży - towarzystwa zawiązane nie w celu polowania ani wysiadywania jaj, lecz po prostu aby zażywać radości życia gromadzkiego i przepędzać czas na zabawach, poświęcając zaledwie parę godzin dziennie na wyszukanie pożywienia. Przejdźmy wreszcie do tej wielkiej dziedziny życia ptasiego, w której pomoc wzajemna jest czynnikiem szczególnie ważnym i rzucającym się w oczy - a mianowicie do przelotów. Wystarczy powiedzieć, że ptaki, które przez szereg miesięcy żyły w gromadkach nielicznych, rozrzuconych po wielkim obszarze, zbierają się teraz tysiącami; zlatują się dniami całymi na określone miejsce, zanim puszczą się w podróż, i najwidoczniej naradzają się nad szczegółami tej podróży. Niektóre gatunki codziennie po południu przedsiębiorą loty przygotowawcze - ćwiczenia do wielkiej podróży. Wszyscy czekają na spóźniających się towarzyszy; wreszcie odlatują w kierunku starannie wybranym; ten kierunek - to nagromadzony rezultat doświadczeń wspólnych; najsilniejsze lecą na czele stada, luzując się nawzajem w tym trudnym zadaniu. Przez morza przelatują w olbrzymich stadach, złożonych zarówno z ptaków małych jak wielkich; a gdy wracają na wiosnę, przylatują na stare miejsca i bardzo często odbudowują te same gniazda, które opuściły w zeszłym roku. Jest to przedmiot nadzwyczaj obszerny a jednak zbadany jeszcze tak niedostatecznie; moglibyśmy zaczerpnąć stąd niejeden przykład pomocy wzajemnej; byłoby ich jednak tak dużo, że trzeba by temu poświęcić całą książkę. Musimy, więc ograniczyć się do tych przytoczonych ogólnikowo. Przypomnę tylko jeszcze o tych licznych i ożywionych zgromadzeniach ptasich, które odbywają się zawsze na tym samym miejscu przed udaniem się w podróż na północ lub na południe; a także o tych zgromadzeniach, które widzimy na północy, gdy ptaki powrócą do swych gniazd na wybrzeżach Jenisieju lub w północnych hrabstwach angielskich. Przez szereg dni z rzędu - niekiedy przez całe miesiące - zbierają się one codziennie z rana na godzinę, zanim rozlecą się w poszukiwaniu pożywienia; być może na zebraniach tych obradują nad wyborem miejsca na budowę gniazd. Jeśli zaś podczas przelotu stado ptasie napotka burzę, ptaki najrozmaitszych gatunków gromadzą się razem. Ptaki nie będące ptakami przelotnymi w ścisłym znaczeniu tego słowa, lecz tylko odbywające ograniczone wędrówki z północy na południe i z powrotem, do wędrówek tych również przystępują gromadnie. Widzimy więc, że przeloty bodaj nigdy nie odbywają się w pojedynkę, gromada bowiem zapewnia jednostce łatwiejsze zdobycie pożywienia i większe bezpieczeństwo. Jeśli przejdziemy teraz do ssaków, pierwszą rzeczą, która nas uderza, jest znakomita przewaga liczebna gatunków towarzyskich nad tymi nielicznymi drapieżcami, które się nie zrzeszają. Płaskowzgórza i stepy starego i nowego świata pełne są stad jeleni, antylop, gazel, danieli, bawołów, dzikich kóz i owiec - a wszystko to są zwierzęta towarzyskie. Kiedy Europejczycy poczęli osiedlać się w Ameryce, napotkali tam tak liczne stada bawołów, że musieli przy spotkaniu się z bawołami zatrzymywać swój pochód, a przejście takiej kolumny bawołów trwało niekiedy dwa i trzy dni. Podobnie, gdy Rosjanie zajmowali Syberię, spotkali tam taką masę jeleni, antylop, wiewiórek i innych zwierząt towarzyskich, że podbicie Syberii uważać można za wyprawę myśliwską trwającą dwieście lat; stepy trawiaste Afryki wschodniej do dzisiejszego dnia pokryte są stadami zebr i najrozmaitszych gatunków antylop. Nie tak dawne to czasy, kiedy potoki Ameryki Północnej i północnej Syberii były pokryte koloniami bobrów; kolonie takie spotkać można było w Rosji północnej aż do XVII wieku. Równiny czterech wielkich kontynentów wciąż jeszcze są pokryte niezliczonymi koloniami myszy, chomików i innych gryzoni. W lasach podzwrotnikowych części Azji i Afryki mieszkają liczne rodziny słoni, nosorożców i nieprzeliczone gromady małp. Na dalekiej północy renifer tworzy olbrzymie stada, a jeszcze dalej na północ znajdujemy stada wołów piżmowych i lisów polarnych. Wybrzeża oceanu wciąż jeszcze roją się od fok i morsów, wody morskie zaś od stad najrozmaitszych gatunków należących do rodziny wielorybów towarzyskich; nawet w głębi wielkiego płaskowzgórza Azji środkowej znajdujemy stada dzikich koni, dzikich osłów, wielbłądów i owiec. Wszystkie te zwierzęta żyją w "społeczeństwach" i "narodach", liczących niekiedy wiele setek tysięcy jednostek; jakkolwiek obecnie, po trzech stuleciach cywilizacji europejskiej opartej na prochu, znajdujemy już tylko szczątki tego, co było dawniej. Jakże znikoma w porównaniu z tym jest liczebność mięsożernych! Jak błędny jest pogląd tych, którzy nie widzą w świecie zwierzęcym nic więcej oprócz lwów i hien zatapiających zęby w ciele ofiar! Równie słusznie można by patrzeć na życie ludzkie jedynie jako na szereg wojen i rzezi. Zrzeszanie się i pomoc wzajemna panują z reguły w świecie zwierząt ssących. Obyczaje towarzyskie znajdujemy nawet między mięsożernymi i zaledwie jedną rodzinę kotów (lwy, tygrysy, lamparty itd.) możemy wymienić jako tę grupę, zwierząt, w której obyczaje indywidualne stanowczo przeważają nad towarzyskimi i w której z rzadka tylko spotykamy grupy i to nieliczne. A przecie nawet lwy zwykle polują gromadami. Dwie rodziny łaszowatych i łasicowatych (Viverridae - Mustelidae) również wyróżniają się życiem nietowarzyskim, wiemy jednak, że przed stu laty łasica pospolita była bardziej towarzyska niż obecnie; spotykano ją wówczas w licznych grupach w Szkocji i w szwajcarskim kantonie Unterwalden. Do grup wybitnie towarzyskich należy wielka rodzina psów, a szczególnie wyróżniającym je znamieniem są zrzeszenia myśliwskie. Powszechnie wiadomo, że wilki gromadzą się w liczne bandy myśliwskie i Tschuldi pozostawił bardzo ciekawy opis, jak wilki tworzą półkole, otaczają krowę pasącą się na pochyłości góry, potem nagle wyskakują a głośnym szczekaniem i zmuszają ją do rzucenia się w przepaść. W latach trzydziestych Audubon obserwował na Labradorze wilki polujące gromadnie; jedna z takich gromad wilczych napadła na osiedle ludzkie i wymordowała psy. Podczas ostrych zim stada wilcze bywają tak liczne, że stają się poważnym niebezpieczeństwem dla ludzi, jak to np. było we Francji w połowie ubiegłego stulecia. W stepach rosyjskich wilki nigdy nie atakują koni inaczej jak gromadnie; a muszą pokonywać tu opór bardzo poważny (jak o tym świadczy Kohl), konie bowiem bronią się zawzięcie, wilki jednak również łatwo nie ustępują, choć grozi im otoczenie przez konie i zatratowanie kopytami. Amerykańskie wilki z prerii (Canislatrans) znane są z tego, że gromadzą się w bandy, złożone z 20 do 30 sztuk i gromadnie napadają na bawoły przypadkowo oddzielone od stada. Szakale, które słusznie uważać możemy za najinteligentniejsze i najodważniejsze z całej rodziny psów, zawsze polują gromadnie; tak zrzeszone mogą nie obawiać się nawet największych drapieżców. Williamson obserwował dzikie psy azjatyckie (Cholzuny lub Dole), jak pokonywały wszystkie wielkie zwierzęta, nie wyłączając niedźwiedzi i tygrysów; nie są one w stanie pokonać tylko słonia i nosorożca. Hieny również żyją towarzysko i polują gromadnie; organizacje myśliwskie hieny plamistej są bardzo chwalone przez Cumminga. Nawet lisy, które w naszych krajach cywilizowanych żyją zwykle samotnie, tworzą niekiedy zrzeszenia myśliwskie. Co się tyczy lisa polarnego, to jest on - lub raczej był w czasach Stellera - jednym ze zwierząt najbardziej towarzyskich; i gdy czytamy opis tego autora, jak nieszczęsna załoga Beringa musiała walczyć przeciwko tym rozumnym, drobnym zwierzętom, nie wiemy, co bardziej podziwiać: czy nadzwyczajną, pomysłowość lisów i ich udoskonaloną pomoc wzajemną, umiały bowiem wydobywać pożywienie spod kamieni lub zrzucać je ze szczytu słupa (jeden z lisów wdrapywał się na słup i zrzucał jadło towarzyszom stojącym na dole), czy okrucieństwo człowieka doprowadzonego do rozpaczy przez liczne gromady lisów. Nawet niektóre niedźwiedzie żyją towarzysko w tych miejscowościach, gdzie nie są niepokojone przez człowieka. Tak np. Steller spotykał czarnego niedźwiedzia w stadach licznych, niedźwiedzie polarne zaś były tu i ówdzie spotykane w grupach. Nawet mało inteligentne zwierzęta owadożerne niekiedy się zrzeszają. Jednak szczególnie rozwiniętą towarzyskość i pomoc wzajemną spotykamy wśród gryzoni, wśród kopytnych i przeżuwających. Wiewiórki zwykle pędzą życie nietowarzyskie. Każda z nich buduje sobie wygodne gniazdo i gromadzi w nim własne zapasy. Mają jednak skłonność da życia rodzinnego i Brehm doszedł do wniosku, że są najszczęśliwsze wtedy, gdy dwa lub trzy pomioty z tego samego roku zbiorą się razem, w jakimś odległym zakątku lasu. Wówczas utrzymują pomiędzy sobą stosunki towarzyskie; mieszkańcy poszczególnych gniazd komunikują się ze sobą i gdy szyszek jest już mało, cała gromada wynosi się w inne strony. Co się tyczy amerykańskich wiewiórek czarnych, to są one wybitnie towarzyskie. Poza paru godzinami, poświęconymi na zdobywanie pożywienia, spędzają cały dzień na zabawach w wielkich gromadach. Gdy rozmnożą się zbytnio w jakiejś okolicy, zbierają się w stada, niemal tak liczne jak szarańcza, i idą na południe pustosząc lasy, pola i ogrody; za takim pochodem wiewiórek idą lisy, sępy i inne drapieżniki, czyhające na jednostki oderwane od stada. Pręgowiec syberyjski (wiewiórka) jest jeszcze bardziej towarzyski. Jest to gospodarz zapobiegliwy i w swych pomieszczeniach podziemnych gromadzi wielkie zapasy korzonków jadalnych i orzechów, odbieranych im przez człowieka na jesieni. Jak twierdzą niektórzy badacze, musi pręgowiec odczuwać coś z radości skąpca. A jednak wciąż jeszcze pozostaje zwierzęciem towarzyskim i zawsze żyje wielkimi osiedlami. Audubon, który zbadał w zimie kilka gniazd wiewiórki pokrewnej, znalazł po kilka osobników w tym samym pomieszczeniu; zapewne nagromadzone tam zapasy były owocem wspólnej pracy. U świstaków, nieświszczów i susłów spotykamy towarzyskość jeszcze bardziej rozwiniętą i inteligencję jeszcze wyższą. Mamy tu również mieszkania oddzielne, położone jednak blisko siebie i tworzące jakby wielkie osiedla. Suseł, ten straszny wróg rolnika południowo-rosyjskiego milionami całymi tępiony corocznie, żyje w koloniach bardzo licznych i podczas gdy chłopi rosyjscy poważnie zastanawiają się nad sposobami uwolnienia się od niego, zwierzątko całymi tysiącami zażywa radości życia. Ich zabawy są tak pełne wdzięku, że można im się przyglądać z największym zainteresowaniem; nad polami gdzie gromadzą się susły unoszą się szczególne koncerty, powstające z ostrych gwizdnięć samców i melancholijnych świstów samiczek. W walce z nimi człowiek uciekał się do pomocy wszystkich zwierząt i ptaków drapieżnych, najnowszym zaś wynalazkiem w tym kierunku jest szczepienie im cholery! Do widoków niezmiernie interesujących należą również osiedla piesków ziemnych w Ameryce. Jak okiem sięgnąć, widać zwierzątka stojące na pagórkach i zajęte porozumiewaniem się za pomocą krótkich szczęknięć. Gdy tylko rozlegnie się sygnał ostrzegający przed zbliżaniem się człowieka, wszystkie nikną w norach. Gdy niebezpieczeństwo minęło, zwierzątka ukazują się znowu i bawią się. Młodzież goni się, zmaga się i oddaje się najrozmaitszym zabawom; starsze zaś, stojąc dookoła, pełnią rolę wartowników. Odwiedzają się one nawzajem i ścieżki wydeptane pomiędzy osiedlami świadczą o liczbie tych odwiedzin. Niejeden naturalista zawdzięcza swe najlepsze stronice opisom zrzeszeń amerykańskich piesków ziemnych, chomików i świstaków alpejskich. Ale teraz muszę tu zrobić tę samą uwagę w stosunku do chomików, jaką zrobiłem, gdym mówił o pszczołach. - Instynkty walki nie zaginęły w nich i zjawiają się natychmiast, gdy zwierzę jest w niewoli. Natomiast w wielkich zrzeszeniach i wobec wolnej przyrody instynkty antyspołeczne nie mają okazji do rozwoju, dzięki czemu jako wynik ogólny otrzymujemy pokój i harmonię. Nawet tak kłótliwe zwierzęta jak szczury, które nieustannie walczą po naszych piwnicach, mają dość rozumu na to, aby zaniechać waśni w chwili plądrowania spiżarni; a podczas wędrówek nie tylko pomagają sobie nawzajem, lecz nawet żywią swych inwalidów. Szczur bobrowy i kanadyjski szczur piżmowy są towarzyskie w stopniu najwyższym. Audubon mógł podziwiać ich gminy, którym należy tylko nie przeszkadzać, aby żyły szczęśliwie. Jak wszystkie zwierzęta towarzyskie są one żywe i wesołe; łatwo łączą się z innymi gatunkami i osiągnęły wysoki poziom rozwoju umysłowego. W swych osadach, położonych nad brzegami rzek i jezior, zawsze uwzględniają zmienny poziom wody; siedziby ich, zbudowane w postaci domów, mają ściany robione z gliny i sitowia i zaopatrzone są w oddzielne miejsca na odpadki organiczne; są tam hale należycie wytynkowane i zabezpieczone od zimna, jakkolwiek dobrze przewietrzane. Co się tyczy bobrów, posiadają one, jak wiadomo, usposobienie nadzwyczaj przyjemne i znane są ich zadziwiające groble i osady, w których żyją całe szeregi pokoleń, nie znając innych wrogów niż wydra i człowiek; osiedla te wymownie świadczą o tym, co zdziałać może pomoc wzajemna, rozwój przyzwyczajeń społecznych oraz inteligencji. Należy tutaj zaznaczyć, że u szczurów piżmowych i bobrów a także u niektórych innych gryzoni spotykamy się już z tym, co stanowi cechę wyróżniającą społeczeństwo ludzkie - a mianowicie ze wspólną pracą. Możliwą zupełnie jest rzeczą, że w wielu przypadkach zwierzęta schodzą się wprost dla przyjemności życia towarzyskiego. Tak, właśnie dla przyjemności! Bo istotnie trudno było by powiedzieć, co w wielu przypadkach sprowadza razem zwierzęta i czy chodzi tu o pomoc wzajemną, czy też po prostu o przyjemność, wypływającą z poczucia, że jest się otoczonym przez swych krewniaków. Nasze zające pospolite, niepędzące bynajmniej życia społecznego, a nawet pozbawione wysoko rozwiniętych uczuć rodzicielskich, nie mogą żyć bez zbierania się dla zabawy. Dietrich de Winckell, którego możemy uważać za jednego z najlepszych znawców życia zajęcy, opisuje je jako namiętnych sportowców, niekiedy tak zapalających się podczas zabawy, że znany jest przykład zająca, który przez pomyłkę lisa wziął za towarzysza gry. Co się tyczy królików, to żyją one towarzysko i rodziny ich są całkowicie zbudowane na wzór starej rodziny patriarchalnej; młodzież trzymana jest w bezwzględnym posłuszeństwie wobec ojca, a nawet wobec dziadka. W zającach i królikach mamy przykład dwóch blisko spokrewnionych gatunków wzajemnie się nie znoszących; pochodzi to bynajmniej nie z tego powodu, że żywią się tym samym pokarmem - a zjawisko to bywa w ten sposób tłumaczone - lecz według wszelkiego prawdopodobieństwa pochodzi to stąd, że wybitnie indywidualny zając, nie może się zaprzyjaźnić z istotą tak spokojną i uległą, jaką jest królik. Ich usposobienia zbyt różnią się od siebie, aby przyjaźń mogła się tu nawiązać. Życie towarzyskie spotykamy również z reguły w wielkiej rodzinie koni, obejmującej zarówno dzikie konie i osły azjatyckie, jak zebry, mustangi, "cimarrones" południowo-amerykańskie i półdzikie konie angielskie i syberyjskie. Wszystkie one żyją w wielkich zrzeszeniach, złożonych z małych osad, z których każde składa się z pewnej liczby klaczy pod przewodnictwem jednego ogiera. Ci niezliczeni mieszkańcy Starego i Nowego świata są na ogół zupełnie źle zabezpieczeni przed napaściami licznych nieprzyjaciół i przed zmianami klimatycznymi; toteż wyginęliby bardzo rychło, gdyby nie instynkt społeczny. Gdy tylko przybliża się drapieżnik, drobne stada natychmiast łączą się w wielką gromadę i wspólnymi siłami odpędzają napastnika, a niekiedy nawet puszczają się w pogoń za nim. Toteż ani wilk, ani niedźwiedź, ani nawet lew nie upoluje konia ani zebry, póki które z nich nie oddzieli się od stada. Gdy susza wypali trawy na stepach, konie zbierają się w gromady, dochodzące niekiedy do 10 000 sztuk, i emigrują. Gdy w stepach sroży się zawieja śnieżna, każde stado zbiera się w jedno miejsce i przycisnąwszy się wzajem do siebie usiłuje przetrwać klęskę. Jeśli jednak zniknie zaufanie wzajemne, jeśli gromadę ogarnie panika i jeśli gromada się rozproszy, wówczas wiele koni ginie, te zaś, które pozostały przy życiu, są rozproszone tu i ówdzie, półżywe z wycieńczenia. Zrzeszanie się jest ich główną, bronią w walce o byt, człowiek zaś jest głównym ich wrogiem. Uciekając przed ludźmi, przodkowie naszego konia domowego (tak nazwany przez Polakowa Equus Przewalski) wyemigrowały na najbardziej niedostępne wyżyny płaskowzgórza Tybetańskiego, gdzie żyją dotychczas w klimacie surowym, otoczone przez drapieżców, lecz niedostępne dla człowieka. Bardzo wiele ciekawych przykładów życia społecznego mogłyby dostarczyć nawet renifery, a szczególnie ten wielki dział przeżuwających, który obejmuje sarny, daniele, antylopy, gazele itd. Należy tu wspomnieć o ich ostrożności, gdy zagraża im napaść drapieżników; o tej troskliwej zapobiegliwości, rozwijanej przez wszystkich członków stada gemz w chwili przechodzenia przez niebezpieczne przejście górskie; o przygarnianiu sierot; o rozpaczy gazeli po stracie samca lub choćby towarzyszki tej samej płci; o zabawach młodzieży i o wielu innych bardzo ciekawych zwyczajach. Jednakże do najbardziej zapewne uderzających przykładów pomocy wzajemnej należą wędrówki danieli, które zdarzyło mi się widzieć nad Amurem. Gdy przechodziłem przez płaskowzgórze aż do Wielkiego Chinganu, po drodze od kraju Zabajkalskiego do Mergen, miałem sposobność stwierdzić, jak wiele danieli mieszka w tych niezaludnionych krajach. Po upływie dwóch lat płynąłem po Amurze i w końcu października dostałem się do tego malowniczego miejsca, gdzie Amur przebija się przez Mały Chingan i połączywszy się z Sungari rozlewa się po równinie. W tamtejszych wsiach kozackich spotkałem ludzi w wielkim podnieceniu, ponieważ nieprzeliczone tysiące danieli przeprawiały się właśnie przez Amur, aby dostać się na równinę. W ciągu kilku dni na przestrzeni czterdziestu kilku kilometrów szło przez rzekę stado tych zwierząt. Kozacy mordowali je masami. Codziennie zabijano tysiące, a pochód wciąż trwał. Podobne pochody spotykają się bardzo rzadko, a ten był zapewne wywołany przez wczesne i obfite śniegi na Wielkim Chinganie, które zmusiły daniele do rozpaczliwego wysiłku przedostania się na równinę, położoną na wschód od wzgórza Dus. W kilka dni później wzgórza Dus również pokryte były śniegiem na trzy stopy głębokim. Wyobraźmy sobie teraz rozległy kraj, prawie tak wielki jak Wielka Brytania, na którym są rozrzucone tu i ówdzie gromady danieli; gromady te pod naciskiem wyjątkowych okoliczności muszą się zebrać szybko i przedsięwziąć wędrówkę, aby przejść Amur w tym miejscu, gdzie jest on najwęższy. Może to być osiągnięte tylko przy bardzo wysokim rozwoju uspołecznienia. Zjawiska podobne i nie mniej uderzające spotkać możemy wśród bawołów północno-amerykańskich. Zwykle przebywają one na olbrzymich stepach niewielkimi stadami, rozrzuconymi dość daleko jedno od drugiego i nigdy niemieszającymi się ze sobą. A jednak w razie konieczności wszystkie małe stada, bez względu na dzielącą je przestrzeń, zbierają się razem i tworzą te pochody krociowe, o których już wspomniałem. Należałoby także powiedzieć, choć kilka słów o "rodzinach złożonych" słoni, o ich rozwadze przy rozstawianiu wart, o ich silnym przywiązaniu wzajemnym i wysokim stopniu uspołecznienia. Warto także przypomnieć o społecznych uczuciach dzików; uspołecznienie ich ujawnia się szczególnie wówczas, gdy są zaatakowane. Hipopotamy i nosorożce również zajmą miejsce poczesne w dziele poświęconym społeczeństwom zwierzęcym. Niemało tematu dostarczyłyby nam także foki i morsy; wreszcie nie należy zapominać o bardzo uspołecznionych zwierzętach z rodziny wielorybów towarzyskich. Nie możemy jednak zatrzymywać się nad tą masą szczegółów i szybko musimy przejść do małp, zwracających na siebie uwagę szczególną, jako ta gałąź świata zwierzęcego, która zdaje się prowadzić do pierwotnego społeczeństwa ludzkiego. Nie trzeba chyba mówić, że ssaki, stojące na szczycie świata zwierzęcego i zarówno przez swą budowę jak inteligencję najbardziej zbliżone do człowieka, są wybitnie towarzyskie. Oczywiście, musimy być przygotowani na to, że w tak wielkiej rodzinie, obejmującej setki gatunków, istnieją najrozmaitsze odmiany charakteru i obyczajów. Pomimo wszystkich różnic jednak powiedzieć możemy, że uspołecznienie, działanie wspólne, pomoc wzajemna i wysoki rozwój wszystkich uczuć uwarunkowanych życiem społecznym - są znamieniem wyróżniającym większość małp. Od gatunków najmniejszych do największych uspołecznienie jest u nich regułą, posiadającą tylko nieliczne wyjątki. Małpy nocne wolą żyć samotnie; kapucyny (Oebus Capucinus) i wyjce żyją niewielkimi rodzinami; orangutan nigdy nie był widziany przez Wallacea w gromadzie i występuje bądź pojedynczo, bądź w grupach niewielkich, złożonych z dwóch do trzech jednostek; podobnie goryle nigdy nie łączą się w gromady. Wszystkie pozostałe jednak gatunki małp - szympansy, pawiany, mandryle i najrozmaitsze inne - są towarzyskie w stopniu najwyższym. Żyją one w wielkich stadach i łączą się nawet z innymi gatunkami. Większość z nich jest bardzo nieszczęśliwa, gdy pozostanie w samotności. Krzyki rozpaczy, wydawane przez jednego członka gromady, natychmiast sprowadzają wszystkich towarzyszy; śmiało odpierają one napaści drapieżników i wielkich ptaków. Nawet orły nie ważą się ich napastować. Udając się na plądrowanie pól ludzkich, małpy idą zawsze gromadnie, przy czym starsze dbają o bezpieczeństwo całego towarzystwa. Maleńkie małpy ti-ti, których dziecinne twarzyczki wywarły takie wrażenie na Humbodtcie, obejmują się wzajemnie i zasłaniają jedna drugą, gdy deszcz pada. Liczne gatunki małp ujawniają bardzo dużą troskliwość w stosunku do rannych i w ucieczce nie opuszczają rannego towarzysza, dopóki nie przekonają się, że już nie żyje i że wszelkie starania byłyby bezowocne. James Forbes opowiada w swych pamiętnikach ze Wschodu, że gromada małp ujawniła tyle zapobiegliwości, gdy chodziło o ciało rannej samicy, i rozwinęła tyle uczuciowości, że przyrzekł sobie, iż odtąd nigdy nie będzie strzelać do małp. Niektóre małpy umieją łączyć swe wysiłki w celu podniesienia kamienia, pod którym kryje się mrowisko, aby wydobyć upragnione jaja mrówcze. Hamadriady nie tylko rozstawiają wartowników, lecz umieją ustawić się w łańcuch w celu przeniesienia zdobyczy na miejsce bezpieczne; ich odwaga jest dobrze znana. Podany przez Brehma opis walki, jaką jego karawana musiała stoczyć, zanim hamadriady pozwoliły, jej posunąć się dalej w dolinie Mensy w Abisynii, stał się opisem klasycznym. Znane są również opisy wesołego usposobienia i wzajemnego przywiązania, panującego wśród małp ogoniastych. I jeśli wśród najwyższych małp znajdujemy dwa gatunki nietowarzyskie ograniczone do niewielkich przestrzeni: orangutana i goryla - jeden w Afryce Środkowej, drugi zaś na wyspach Borneo i Sumatra - mamy zupełne prawo przypuszczać, że są to resztki gatunków znacznie niegdyś liczniejszych. Szczególnie goryl wydaje się zwierzęciem niegdyś towarzyskim - jeśli małpy wymienione w Periplusach są rzeczywiście gorylami. Z
tego krótkiego przeglądu widzimy, że życie towarzyskie bynajmniej nie
należy do wyjątków w świecie zwierzęcym; przeciwnie, jest ono regułą,
prawem przyrody i dosięga szczytu u najwyższych kręgowców. Gatunki żyjące
samotnie lub tylko w rodzinach nielicznych, są same nieliczne. Wydaje
się nawet, że - z niewielkimi wyjątkami - te ptaki i ssące, które dzisiaj
nie prowadzą życia stadnego, niegdyś, przed rozmnożeniem się człowieka,
prowadziły życie towarzyskie. Jak słusznie powiada Espinas, "nikt
nie zrzesza się dla wspólnej śmierci"; tego samego zdania o wpływie
człowieka na świat zwierzęcy Życie społeczne spotykamy wśród zwierząt na wszystkich stopniach rozwoju; i zgodnie z głęboką myślą Herberta Spencera, tak wspaniale rozwiniętą w dziele Perriera "Colonies animales", kolonie spotykamy już w zaraniu rozwoju świata zwierzęcego. Lecz w miarę wznoszenia się po stopniach ewolucji widać, jak zrzeszenie występuje jako zjawisko periodyczne lub wywołane przez pewne szczególne potrzeby, np. rozmnażanie się gatunku, wędrówki, wyprawy myśliwskie lub obronę; wzajemną. Występuje ono również jako zjawisko przypadkowe, gdy np. ptaki łączą się przeciwko napastnikowi lub gdy ssaki tworzą gromady pod naciskiem okoliczności wyjątkowych - w celu wędrówki. W tym ostatnim przypadku zrzeszenie jest świadomym odchyleniem od zwykłego sposobu życia. Społeczeństwo zwierzęce posiada niekiedy dwa lub więcej stopni - mamy w nim najpierw rodzinę, potem grupę rodzin i wreszcie wielki związek grup, które zwykle są rozproszone, lecz w razie potrzeby mogą, się połączyć; widzimy to u bawołów i innych przeżuwających. Zrzeszenie przybiera również formy wyższe, zapewniające jednostce większą niezależność, nie pozbawiając jej przy tym korzyści życia społecznego. U większości gryzoni jednostki posiadają własne mieszkania, do których mogą się udać, gdy wolą być w samotności; mieszkania te jednak położone są blisko jedno drugiego, jakby wsie i miasta, zapewniając w ten sposób wszystkim mieszkańcom korzyści życia społecznego. Wreszcie u niektórych gatunków, jak np. szczury, chomiki, zające itd., spotykamy życie towarzyskie wyraźnie istniejące u tych zwierząt pomimo swarliwego usposobienia i egoistycznych skłonności We wszystkich tych przypadkach życie społeczne nie jest bynajmniej czymś narzuconym przez samą fizjologiczną budowę jednostki; jest ono w celu pomocy wzajemnej oraz dla przyjemności. Występuje ono we wszystkich możliwych stopniach rozwoju i wykazuje ogromną rozmaitość form indywidualnych; sama ta różnorodność form życia społecznego jest dla nas dowodem, jak powszechnym jest ono zjawiskiem. Towarzyskość - tj. odczuwana przez zwierzę potrzeba łączenia się z sobie podobnymi - upodobanie do towarzystwa dla samego towarzystwa, dającego więcej "radości życia", dopiero w ostatnich czasach poczęła zwracać na siebie należytą uwagę zoologów. Wiemy teraz dobrze, że wszystkie zwierzęta, poczynając od mrówek aż do ptaków i najwyższych ssaków, ogromnie lubią zabawy, gonitwy, przekomarzanie się wzajemne itp. I gdy niektóre z tych zabaw mają na celu jak gdyby przygotowanie młodzieży do tego, co czynić im wypadnie w wieku dojrzałym, inne nie posiadają żadnego wyraźnego celu i są - jak np. taniec i śpiew - prostym przejawem nadmiaru sił, "radości życia", są przejawem potrzeby łączenia się w jaki bądź sposób z innymi jednostkami tego samego gatunku; słowem, są to przejawy czystego uspołecznienia spotykanego w całym świecie zwierzęcym. Czy będzie to uczucie strachu, doznawane z powodu zbliżania się napastnika, czy wybuch radości, gdy zwierzęta są młode i zdrowe, czy też prosta chęć dania ujścia nadmiarowi wrażeń i siły życiowej, potrzeba podzielenia się wrażeniami, potrzeba zabawy, porozumienia się lub chęć prostego odczuwania bliskości innych żywych istot pokrewnych - zawsze mamy tu do czynienia z potrzebą wszędzie spotykaną. Uspołecznienie dosięga wyższego stopnia rozwoju i przejawów szczególnie pięknych wśród ssaków, zwłaszcza wśród młodzieży, a jeszcze bardziej wśród ptaków; przenika ono jednak całą przyrodę i zostało stwierdzone przez najlepszych przyrodników (Pierre Huber) wśród mrówek; jest to niewątpliwie ten sam instynkt, który spędza razem wspomniane dawniej gromady motyli. Zwyczaj zbierania się na tańce i strojenia tych miejsc, w których zwykle ptaki tańczą, jest dobrze znany z darwinowskiego "Pochodzenia człowieka". Ale ten zwyczaj tańczenia jest, jak się zdaje, rozpowszechniony znacznie bardziej niż początkowo mniemano i W. Hudson w swoim dziele o La Plata daje nadzwyczaj zajmujący opis tańców złożonych, wykonywanych przez różne gatunki ptaków. Tak rozpowszechniony między wielu gatunkami ptaków zwyczaj śpiewania wspólnego należy do tej samej kategorii instynktów społecznych. Zwyczaj ten występuje w sposób najbardziej uderzający u Chaunachavarria. Ptaki te zbierają się niekiedy w olbrzymie stada i wówczas wspólnie śpiewają. W Hudson spotkał je kiedyś w niezliczonej gromadzie, rozmieszczonej wokół jeziora pośród pampasów; ptaki rozmieściły się grupami liczącymi mniej więcej po 500 sztuk. "Wówczas - pisze on - grupa najbliżej mnie położona zaczęła śpiewać i śpiew ten trwał trzy do czterech minut; gdy ta grupa umilkła, śpiew podjęła grupa następna, potem dalsze itd., aż po pewnym przeciągu czasu doleciały mnie dźwięki z przeciwległego brzegu jeziora. Na chwilę wszystko ucichło, wnet jednak grupa znajdująca się obok mnie zaczęła znowu śpiewać i dalej kolejno następne". Innym razem ten sam autor widział cały step, pokryty tymi ptakami; nie tworzyły one jednak grupy bezładnej, lecz podzielone były na pary i małe grupki. Około godziny dziewiątej wieczorem "nagle całe mnóstwo ptaków, pokrywające kilka kilometrów kwadratowych, wzniosło chóralny śpiew wieczorny... Był to koncert, dla którego wysłuchania warto było przyjechać z odległości stu mil..." Należy tu dodać, że chauna, jak wszystkie zwierzęta towarzyskie, łatwo oswaja się i przywiązuje do człowieka. "Są to ptaki o usposobieniu łagodnym i kłócą się bardzo rzadko", jakkolwiek są zaopatrzone w potężną broń. Życie społeczne czyni tę broń niepotrzebną. Na poprzednich stronach wykazaliśmy już, że życie towarzyskie jest najpotężniejszą bronią w walce o byt pojętej w znaczeniu najszerszym; przykładów moglibyśmy w razie potrzeby podać jeszcze więcej. Życie towarzyskie umożliwia najsłabszym owadom, najsłabszym ptakom i najsłabszym ssącym obronę przed napaścią najróżniejszych drapieżników; zapewnia ono długowieczność, umożliwia wyhodowanie potomstwa przy najmniejszej stracie energii oraz utrzymanie gatunku nawet przy bardzo małej płodności; wreszcie zwierzęta stadne mają możliwość odbywania wędrówek w poszukiwaniu nowych siedzib. Wynika stąd, że jakkolwiek uznajemy to poważne znaczenie, jakie przypisywali Darwin i Wallace szybkości, barwom ochronnym, przebiegłości i wytrzymałości na głód i zimno - to jednak twierdzimy, iż towarzyskość zapewnia największe korzyści w walce o byt we wszystkich okolicznościach. Te gatunki, które dobrowolnie lub przymusowo wyrzekają się życia towarzyskiego, skazane są na zanik; gdy tymczasem zwierzęta najlepiej umiejące się łączyć posiadają najwięcej danych do utrzymania się przy życiu i do rozwoju, choćby nawet ustępowały innym zwierzętom we wszystkich wyliczonych przez Darwina i Wallacea właściwościach, z wyjątkiem jedynie zdolności umysłowych. Najwymowniejszym tego dowodem są najwyższe kręgowce, przede wszystkim zaś człowiek. Co się tyczy zdolności umysłowych - jeżeli wszyscy darwiniści zgadzają) się z Darwinem, iż są one najpotężniejszą; bronią w walce o byt i najpotężniejszym czynnikiem rozwoju, to uznać musza również, że zdolności umysłowe mają charakter wybitnie społeczny. Język, naśladowanie, doświadczenie nagromadzone przez wiele jednostek - są tym czynnikiem, który znakomicie powiększa inteligencję, a którego pozbawione są zwierzęta nietowarzyskie. Toteż na szczycie rozwoju zwierzęcego znajdujemy mrówki, papugi i małpy, czyli zwierzęta, u których najwyższe uspołecznienie łączy się z najwyższym rozwojem inteligencji. Widzimy więc, że za zwierzęta najzdatniejsze uważać musimy zwierzęta najbardziej społeczne, uspołecznienie zaś musimy uważać za główny czynnik rozwoju i to zarówno bezpośrednio, jako zapewniający największą sumę dobrobytu przy najmniejszej stracie energii, jak pośrednio, ponieważ uspołecznienie przyczynia się do rozwoju zdolności umysłowych. Widoczne jest przy tym, że życie towarzyskie byłoby zgoła niemożliwe bez współrzędnego rozwoju uczuć społecznych, szczególnie zaś bez pewnego kolektywnego poczucia sprawiedliwości, które staje się nawykiem. Gdyby każda jednostka nieustannie nadużywała swych zdolności osobistych nie bacząc na to, czy szkodzi innym czy nie - życie społeczne byłoby zgoła niemożliwe. Poczucie sprawiedliwości mniej lub więcej wyraźne rozwija się u wszystkich zwierząt stadnych. Bez względu na odległość, jaką przelatują jaskółki lub żurawie, każdy z tych ptaków wraca do tego samego gniazda, które zbudował lub odnowił roku poprzedniego. Jeśli jaki leniwy wróbel spróbuje przywłaszczyć sobie gniazdo zbudowane przez towarzysza lub choćby tylko ukradnie z niego ździebełko trawy, cała gromada wróbli występuje przeciwko takiej niesprawiedliwości; jest rzeczą, niewątpliwą, że bez takiego wmieszania się całej gromady nie mogłaby istnieć żadna osada ptasich gniazd. Poszczególne grupy pingwinów posiadają oddzielne miejsca wypoczynku i oddzielne miejsca połowu, o które nigdy nie walczą. Każde stado bydła w Australii posiada swoje określone miejsce, dokąd przychodzi na odpoczynek i nie zdarza się, aby zachodziło do miejsc innych. Spora liczba spostrzeżeń bezpośrednich wykazuje, że w większej części osad ptasich, w osadach gryzoni oraz w stadach trawożernych panuje spokój; z drugiej jednak strony wiemy, że mało jest zwierząt towarzyskich, które by się tak nieustannie ze sobą kłóciły, jak to czynią szczury w naszych piwnicach lub morsy walczące o każde słoneczne miejsce na wybrzeżu. Towarzyskość stawia bowiem granice walce fizycznej i daje możliwość rozwoju lepszych uczuć moralnych. Dobrze znany jest wysoki rozwój uczuć rodzicielskich u wszystkich zwierząt, nawet u lwów i tygrysów. Co się tyczy młodego ptactwa i młodych ssących, które zrzeszają się nieustannie, to zrzeszenia te utrzymuje w całości pewien instynkt społeczny, nie miłość. Pomijając rzeczywiście wzruszające fakty wzajemnego przywiązania i współczucia, spotykane w życiu zwierząt domowych lub trzymanych w niewoli, posiadamy niemałą liczbę niewątpliwych faktów współczucia wśród zwierząt dzikich żyjących na wolności. Max Perty i L. Büchner podają niemało faktów tego rodzaju. Zasługuje również na rozpowszechnienie opowiadanie J. C. Wooda o łasicy, która przyszła aby podnieść i zabrać ranną towarzyszkę. Do podobnych faktów należy przytoczone przez Darwina opowiadanie kapitana Stansburyego o jego podróży do Utah; widział on tam ślepego pelikana, który był karmiony, i to dobrze karmiony, przez innego pelikana rybami przynoszonymi z odległości 50 kilometrów. H.A. Weddel widział niejednokrotnie, jak od ściganego przez myśliwych stada wigoniów boliwijskich i peruwiańskich oddzielały się rozmyślnie najsilniejsze samce i pozostawały w tyle, aby utworzyć tylną straż. Fakty współczucia i pomocy świadczonej rannym towarzyszom są przytaczane przez wielu zoologów. Fakty takie są zupełnie naturalne; współczucie jest nieuniknionym wynikiem życia społecznego. Ale współczucie oznacza również wielki postęp w ogólnym rozwoju inteligencji i wrażliwości. Jest ono pierwszym krokiem ku rozwojowi wyższych uczuć moralnych. Jest ono również poważnym czynnikiem rozwoju. Jeśli poglądy rozwinięte na stronicach poprzednich uznamy za słuszne, powstaje zapytanie: w jakiej mierze można je uzgodnić z takim pojmowaniem walki o byt, jakie rozwinął Darwin, Wallace i ich następcy? Odpowiem na to krótko. Przede wszystkim przyrodnik nie może wątpić, że pojęcie walki o byt, rozciągnięte na całą przyrodę ożywioną, jest jednym z najpotężniejszych uogólnień wieku XIX. Życie jest walką i w walce tej utrzymują się przy życiu najzdatniejsi. Jednak jeśli postawimy pytanie: "jaką bronią jest przeważnie prowadzona walka" i "kto w niej jest najzdatniejszy?", odpowiedzi będą różne, zależnie od różnych postaci walki; a mianowicie chodzić tu będzie o to, czy mamy do czynienia z bezpośrednią walką o pokarm i życie pomiędzy oddzielnymi jednostkami, czy też z tą walką, którą, Darwin określał jako pojmowaną w znaczeniu metaforycznym, walką będąca często zbiorowym zmaganiem się z różnymi przeciwnościami. Nikt nie zaprzeczy, że wewnątrz gatunków istnieje w pewnej mierze rzeczywiste współzawodnictwo o pożywienie - przynajmniej w niektórych okresach. Chodzi jednak o to, czy współzawodnictwo dosięga tego napięcia, o którym mówili Darwin i Wallace, a także czy to współzawodnictwo odegrało rzeczywiście w rozwoju świata zwierzęcego przypisywaną mu rolę? Myślą przewodnią dzieła Darwina jest niewątpliwie myśl o współzawodnictwie o pokarm i możliwość pozostawienia potomstwa; współzawodnictwo to zachodzi wewnątrz każdej grupy zwierzęcej. Darwin niejednokrotnie mówi o obszarach całkowicie nasyconych życiem zwierzęcym i z tego nasycania wnioskuje o konieczności współzawodnictwa. Jeśli jednak w dziele jego poszukamy rzeczywistych dowodów tego współzawodnictwa, będziemy musieli przyznać, że bynajmniej nie są one przekonywujące. Gdy sięgniemy do rozdziału zatytułowanego "Walka o byt jest najsilniejsza pomiędzy jednostkami odmianami tego samego gatunku", nie znajdziemy tam tej obfitości przykładów, do jakiej tak przyzwyczailiśmy się u Darwina. Walka pomiędzy jednostkami tego samego gatunku nie jest zilustrowana w tym rozdziale ani jednym przykładem. Uważa się ją za pewnik nie wymagający dowodzenia. Współzawodnictwo pomiędzy blisko spokrewnionymi gatunkami jest zilustrowane tylko kilku przykładami, z nich zaś, co najmniej jeden (dotyczący dwóch gatunków drozdów) jest teraz podawany w wątpliwość. Jeśli poszukamy więcej szczegółów, które by mogły nas przekonać, że zanikanie jednego gatunku było rzeczywiście wywołane przez rozwój innego, Darwin ze swoją zwykłą prostotą powie nam: "Nie trudno domyślić się, dlaczego współzawodnictwo pomiędzy formami pokrewnymi, zajmującymi w przyrodzie mniej więcej to samo miejsce, musi przybierać postać najostrzejszą; lecz, jak się zdaje, nie mamy danych do powiedzenia, dlaczego jakiś gatunek został zwycięzcą w walce o byt." Co się tyczy Wallacea, podającego te same fakty pod nieco zmienionym tytułem ("Walka o byt pomiędzy zwierzętami i roślinami spokrewnionymi często przybiera postać najostrzejszą"), czyni on uwagę rzucającą na cale zagadnienie światło nieco odmienne: "W niektórych przypadkach niewątpliwie istnieje walka pomiędzy dwoma przeciwnikami, z których silniejszy zabija słabszego; lecz bynajmniej nie jest to konieczne i istnieją przypadki, kiedy gatunek słabszy fizycznie może zwyciężyć dzięki swej zdolności szybszego rozmnażania się, większej odporności na klimat lub dzięki większej zręczności w unikaniu wspólnych nieprzyjaciół." W tych przypadkach to, co nazywa się współzawodnictwem, może zupełnie nim nie być. Jeden gatunek zanika nie dlatego, że nie może tak dobrze jak tamten przystosować się do nowych warunków. Termin "walka o byt" może tu być ujmowany tylko w znaczeniu metafizycznym. Co się tyczy rzeczywistego współzawodnictwa pomiędzy jednostkami tego samego gatunku, to zaznaczyć należy, że podany przykład bydła południowo-amerykańskiego podczas suszy posiada wartość wątpliwą, ponieważ zaczerpnięty jest z życia zwierząt domowych. Bawoły w takich okolicznościach emigrują i unikają współzawodnictwa. Bardzo ostra - dowiedziona niewątpliwie - walka o byt istnieje pomiędzy roślinami; ale rośliny, jak zaznacza sam Wallace, "muszą żyć wszędzie, gdzie wypadnie, gdy tymczasem zwierzęta mają w znacznej mierze możliwość wybierania sobie miejsca pobytu." I oto znowu dochodzimy do pytania, w jakich rozmiarach istnieje rzeczywiste współzawodnictwo wewnątrz każdego gatunku zwierzęcego? I na czym opiera się samo to założenie współzawodnictwa? Ta sama uwaga dotyczy tego pośledniego argumentu na rzecz ostrej walki o byt wewnątrz gatunku, jaki może być wyprowadzony z tak często wspominanego przez Darwina "wytępienia odmian przejściowych". Jak wiadomo, Darwin przez długi czas niepokoił się z powodu braku form przejściowych pomiędzy blisko spokrewnionymi gatunkami i rozwiązanie znalazł w przypuszczalnym wytępieniu form pośrednich. Jednak uważne przeczytanie rozdziałów, w których Darwin i Wallace mówią o tym przedmiocie, rychło doprowadza do wniosku, że wyraz wytępienie (extermination) bynajmniej nie oznacza tępienia jednych osobników przez drugie; i ta sama uwaga, jaką Darwin uczynił w stosunku do wyrażenia "walka o byt", może być zrobiona również w zastosowaniu do wyrazu "wytępienie". Znowu musimy ujmować go w znaczeniu metaforycznym. Jeżeli wyjdziemy z przypuszczenia, że jakiś obszar jest całkowicie nasycony przez zwierzęta i że na skutek tego nasycenia panuje tam ostre współzawodnictwo o środki do życia, że każde zwierze zmuszone jest zdobywać codzienne pożywienie w zawziętej walce przeciwko wszystkim - wówczas zjawienie się nowej i mającej dane do rozwoju odmiany mogłoby rzeczywiście oznaczać często (chęć bynajmniej nie zawsze) to samo, co zjawienie się jednostek uzdolnionych do zdobycia więcej pożywienia, niż normalnie przypaść by im mogło; wynik był taki, że te jednostki uprzywilejowane ogłodziłyby zarówno swe formy rodzicielskie jak i formy pośrednie, nieposiadające równie rozwiniętych udoskonaleń. Bardzo być może, że sam Darwin w ten właśnie sposób ujmował początkowo zjawianie się nowych odmian, w każdym bądź razie częste używanie wyrazu "wytępienie" (extermination) uprawnia do takiego przypuszczenia. Ale zarówno Darwin jak Wallace zbyt dobrze znali przyrodę, aby nie wiedzieć, że w żadnym razie nie jest to jedyny możliwy przebieg sprawy. Gdyby
na jakimś obszarze zamieszkanym przez pewien gatunek warunki fizyczne
i biologiczne a także sama rozciągłość obszaru i przyzwyczajenia zwierząt
pozostawały te same, w takim razie nagłe pojawienie się odmiany nowej
mogłoby rzeczywiście oznaczać wygłodzenie czy wytępienie tych wszystkich
jednostek, które nie posiadały w dostatecznej mierze właściwości znamionujących
odmianie nową. Jednak takiego zbiegu warunków bynajmniej nie widzimy
w przyrodzie. Każdy gatunek nieustannie dąży do rozszerzenia miejsca
swego zamieszkania; wędrówkom na miejsca nowe podlega zarówno powolny
ślimak jak szybki ptak; zmiany fizyczne odbywają się nieustannie i wszędzie;
toteż nowa odmiana zwierzęcia Wpływ wędrówek na powstawanie nowych odmian a także nowych gatunków - zaznaczony przez Moritza Wagnera - był całkowicie uznawany przez samego Darwina. Badania późniejsze uwydatniły tylko znaczenie tego czynnika i wykazały, że wielkość obszaru zajętego przez pewien gatunek - co Darwin zupełnie słusznie uważał za bardzo ważne dla wystąpienia nowych odmian - może być połączona z wyodrębnieniem się części gatunku. To wyodrębnienie się części gatunku odbywa się dzięki zmianom geologicznym lub przegrodom lokalnym. Nie możemy wchodzić tu w bardziej szczegółowe rozpatrywanie tego zagadnienia; kilka uwag wystarczy dla uprzytomnienia połączonego działania tych czynników. Jest rzeczą wiadomą, że części jakiegoś gatunku niejednokrotnie zaczynają się odżywiać nowym pokarmem. Tak np. wiewiórki, gdy zbraknie szyszek w lasach modrzewiowych, przenoszą się do lasów sosnowych i ta zmiana pożywienia wywołuje w nich dobrze znane zmiany fizjologiczne. Jeśli zmiana nie jest trwała - jeśli w roku następnym znowu będzie obfitość szyszek w lasach modrzewiowych - wówczas nie doprowadzi to do powstania nowej odmiany wiewiórek. Jeśli jednak obszar zamieszkany przez wiewiórki zmieni swój charakter fizyczny - dajmy na to wskutek złagodnienia klimatu lub wskutek lokalnego wyschnięcia, co powoduje szybszy wzrost lasów sosnowych w porównaniu do modrzewiowych - i jeśli jakieś inne warunki zmuszą jednocześnie wiewiórki do przebywania na skraju przestrzeni wysychającej, wówczas będziemy mieli do czynienia z nową odmianą, tj. pocznie się rodzić nowy gatunek wiewiórek, jakkolwiek nie było wśród nich żadnego tępienia się wzajemnego, żadnego współzawodnictwa w znaczeniu maltuzjańskim. To właśnie widzimy na ogromnych obszarach Azji środkowej, gdzie odbywa się stopniowe wysychanie datujące się od czasu epoki lodowej. Weźmy inny przykład. Geolodzy wykazali, że obecny koń dziki (Equus Przewalski) rozwinął się powoli w ostatnich okresach epoki trzeciorzędowej i w epoce czwartorzędowej, lecz, że w tym szeregu wieków jego przodkowie bynajmniej nie ograniczali się do kraju zamieszkiwanego dzisiaj przez konia dzikiego. Wędrowali oni zarówno po starym jak i po nowym świecie, powracając prawdopodobnie po pewnym czasie na te same pastwiska, które niegdyś byli opuścili. Toteż, jeśli nie znajdujemy teraz ważnych ogniw pośrednich pomiędzy dzikim koniem i jego azjatyckimi przodkami z późnej epoki trzeciorzędowej, nie oznacza to bynajmniej, że ogniwa pośrednie uległy wytępieniu. Tępienie takie nigdy zgoła się nie odbywało. Wewnątrz gatunków zaginionych nie panowała również jakaś nadzwyczajna śmiertelność i jednostki należące do odmian lub gatunków pośrednich umierały w sposób zwykły, często pośród obfitego pożywienia; ich szczątki znajdujemy rozsiane na całym globie. Słowem, jeśli sprawę tę zbadamy starannie i jeśli raz jeszcze uważnie odczytamy to, co pisał Darwin, dojdziemy do wniosku, że wyraz wytępienie (eksterminacja) w zastosowaniu do odmian zanikających może być użyty tylko w znaczeniu metaforycznym. Co się tyczy współzawodnictwa, wyrażenie to, tak często używane przez Darwina, posiada charakter raczej pewnego sposobu wyrażania się, lecz nie ma służyć do uwydatnienia rzeczywistego współzawodnictwa o środki do życia pomiędzy częściami tego samego gatunku. W każdym razie nieistnienie form pośrednich bynajmniej nie przemawia na korzyść współzawodnictwa. W rzeczywistości głównym argumentem, na którym wpiera się teoria współzawodnictwa, jest rozumowanie "arytmetyczne" zapożyczone od Malthusa. Rozumowanie to jednak niczego nie dowodzi. Weźmy np. pewną liczbę wsi południowo-wschodniej Rosji, gdzie mieszkańcy posiadają obfitość pożywienia, lecz pozbawieni są wszelkich urządzeń higienicznych; przekonamy się, że chociaż w ciągu ostatnich 80 lat liczba urodzin wynosiła tam 60 na 1000, to jednak w ciągu tych 80 lat ludność wcale nie wzrosła. Czy mamy wyciągnąć stąd wniosek o istnieniu strasznego współzawodnictwa pomiędzy mieszkańcami? Wiemy dobrze, iż ludność nie rozmnażała się po prostu z tego powodu, że trzecia część niemowląt umiera przed szóstym miesiącem życia; połowa umiera przed dojściem do 4 lat, z każdej zaś setki urodzonych zaledwie 17 dochodzi do lat 20. Nowi przybysze schodzą z widowni, zanim podrosną o tyle, aby stali się współzawodnikami. A skoro takie stosunki panują pomiędzy ludźmi, to to samo w stopniu jeszcze wyraźniejszym musi panować między zwierzętami. W świecie ptasim niszczenia jajek odbywa się w rozmiarach tak potwornych, że na wiosnę i w pierwszej połowie lata jajka są dla niektórych gatunków głównym pożywieniem; a cóż dopiero mówić o burzach lub powodziach niszczących całe miliony gniazd; co mówić o nagłych zmianach temperatury, tak zabójczych dla młodych ptaków. Każda burza, każda powódź, każde zakradzenie się szczura do gniazda ptasiego, każda nagła zmiana ciepłoty - usuwają masami tych domniemanych współzawodników, tak groźnych w ujęciu teoretycznym. Znane są fakty nadzwyczaj szybkiego rozmnożenia się koni i bydła w Ameryce, królików w Nowej Zelandii a nawet niektórych zwierząt dzikich przywiezionych z Europy (gdzie zbytnie ich rozmnażanie się zahamował człowiek, bynajmniej zaś nie współzawodnictwo). Fakty te jawnie przeczą teorii przeludnienia. Skoro konie i bydło mogły tak szybko rozmnożyć się w Ameryce, dowodzi to po prostu. że pomimo ogromnej liczby bawołów i innych przeżuwających Nowego Świata tamtejsza liczba trawożernych była znacznie niższa od tej, jaką prerie mogły wyżywić. Skoro miliony przybyszów znalazły obfitość pożywienia, bynajmniej nie doprowadzając do głodu dawniejszych mieszkańców prerii, musimy dojść do wniosku, że w Ameryce panował raczej pewien brak zwierząt, i mamy nawet dostateczne powody przypuszczać, że brak ten jest na całym świecie naturalnym stanem rzeczy, od którego odstępstwa są bardzo rzadkie i tylko przejściowe raczej. Liczbę zwierząt żyjących na pewnym obszarze określa nie maksymalna ilość pożywienia, jakiego może dostarczyć ten obszar, lecz - przeciwnie - plony lat najmniej urodzajnych. Toteż współzawodnictwa bynajmniej nie możemy uważać za stan normalny; inne czynniki wchodzą tu w grę i utrzymują zwierzostan poniżej normy. Spojrzyjmy np. na konie i bydło pasące się przez cały rok na stepach kraju Zabajkalskiego; przekonamy się, że zawsze pod koniec zimy są one bardzo chude i wyczerpane. Jednak pochodzi to nie z powodu braku pożywienia dla wszystkich - trawa, pokryta zaledwie cienką warstwą śniegu, znajduje się wszędzie w obfitości - lecz z powodu trudności wydobycia pokarmu spod śniegu; trudność ta zaś jest jednakowa dla wszystkich koni. Przy tym wczesną wiosną zdarzają się dni gołoledzi i jeśli kilka tego rodzaju dni nastąpi po sobie, konie jeszcze bardziej słabną. Skoro zaś potem przyjdzie zawieja śnieżna, konie giną masami. Wiosenne straty tych zwierząt są tak wielkie, że w latach niepomyślnych przyrost letni nie jest w stanie pokryć ubytku - tym bardziej, że wszystkie konie są wycieńczone i źrebięta rodzą się słabsze. Wskutek tego liczba koni i bydła jest zawsze niższa od tej, jaką by mógł dany obszar wyżywić. W ciągu całego roku znajduje się pasza dla pięciokrotnie lub dziesięciokrotnie większej liczby zwierząt; pomimo to zwierzostan wzrasta bardzo powoli. Dość jednak, aby właściciele tych stad, Buriaci, poczynili bardzo niewielkie zapasy siana na stepie i aby udostępnili je koniom podczas gołoledzi lub śnieżyc, a stada natychmiast się pomnażają. Niemal wszystkie trawożerne i wiele gryzoni w Azji i Ameryce znajdują się mniej więcej w tych samych warunkach; toteż możemy powiedzieć, że nie współzawodnictwo określa ich liczbę; w żadnej porze roku nie walczą one pomiędzy sobą o pożywienie i jeśli nie dochodzi nigdy do przeludnienia, to przyczyną tego jest klimat, nie zaś współzawodnictwo. Wydaje mi się, że wpływ naturalnych tam przeludnienia, szczególnie zaś ich znaczenie dla hipotezy współzawodnictwa nigdy nie było dostatecznie wzięte pod uwagę. Sam fakt istnienia tych tam bywał tu i ówdzie zaznaczany przez przyrodników, lecz wpływ ich nie był należycie zbadany. A przecie, jeśli porównamy działanie tam naturalnych ze współzawodnictwem, ujawni się, że w porównaniu z nimi współzawodnictwo jest czynnikiem bardzo słabym. Tak np. Bates opowiada o olbrzymich ilościach mrówek skrzydlatych, niszczonych podczas wylotu. Widział on ogromne ilości mrówek ognistych (Myrmicasoevissima) strąconych przez wichurę i leżących na brzegu rzeki sznurem grubym na 1-2 cali i ciągnącym się na przestrzeni kilku kilometrów. Miliardy mrówek są w ten sposób niszczone przez przyrodę, która mogłaby wyżywić ich sto razy więcej niż żywi obecnie. Leśnik niemiecki, dr Altum, który napisał bardzo interesującą książkę o szkodliwych zwierzętach naszych lasów, również przytacza wiele przykładów, ujawniających olbrzymie znaczenie tam naturalnych. Mówi on, że parę dni mroźnych lub zimnych i wilgotnych w czasie wylęgania się sosnówki (Bombyxpini) niszczy ją miliardami; na wiosnę roku 1871 sosnówki od razu znikły prawdopodobnie zabite przez kilka zimnych nocy. Podobne przykłady można by podać dla różnych owadów wielu krajów europejskich. Dr Altum wspomina również o ptakach nieprzyjaciołach sosnówki i o olbrzymich ilościach jej jajek niszczonych przez lisy; dodaje jednak, że najstraszniejszym wrogiem sosnówki są grzybki pasożytnicze, które ją od czasu do czasu zarażają. Co się tyczy różnych gatunków myszy (Mussylvaticus, Arvicolaarvalisi A. agrestis), ten sam autor podaje długą listę jej wrogów, lecz zaznacza: "najgroźniejszym jednak wrogiem myszy są nie zwierzęta, lecz nagłe zmiany temperatury, zdarzające się niemal corocznie." Mróz następujący po ciepłym dniu zabija niezliczone ilości myszy; "jedna gwałtowna zmiana temperatury jest w stanie do kilku jednostek zredukować tysiące myszy". Z drugiej strony łagodna lub powoli nadchodząca zima sprzyja nadzwyczajnemu ich rozmnażaniu się; zaszło to np. w latach 1876 i 1877. Widzimy więc, że współzawodnictwo jest czynnikiem bardzo słabym w porównaniu ze zmianami pogody. Podobne fakty znane są również, gdy chodzi o wiewiórki. Jest rzeczą wiadomą, jak bardzo cierpią ptaki z powodu zmian pogody. Śnieżyce są również zabójcze dla ptaków w dzikich miejscowościach Anglii jak w Syberii; Ch. Dixon widział, jak cietrzewie czerwone (Lagopusscoticus) podczas ostrej zimy opuszczały swoje osiedla i podchodziły do samych ulic miast Sheffield. Długotrwałe deszcze są dla nich niemal tak samo zabójcze. Z drugiej strony choroby zaraźliwe, nieustannie szerzące się pomiędzy zwierzętami, niszczą je w takiej liczbie, że powstałych stąd strat często nie mogą wynagrodzić następne lata nawet u zwierząt rozmnażających się specjalnie szybko. Tak np. mniej więcej przed 60 laty nagle zniknęły susły w okolicach Sarepty, w Rosji południowo-wschodniej; stało się to wskutek epidemii. I potrzeba było kilku lat, zanim pojawiły się w ilości dawniejszej. Takich faktów, ujawniających mały wpływ współzawodnictwa moglibyśmy podać bardzo dużo. Można by tu wprawdzie powiedzieć wraz z Darwinem, że każda istota organiczna w pewnym okresie swego życia i w pewnej porze roku, w ciągu życia każdej generacji lub też z przerwami zmuszona jest do walki o byt i musi ponosić wielkie straty i że przez okresy te przechodzą zwycięsko tylko jednostki najzdatniejsze. Jednak gdyby rozwój świata zwierzęcego był oparty wyłącznie lub choćby tylko przeważnie na utrzymaniu się przy życiu jednostek najwytrzymalszych w okresach klęski, gdyby dobór naturalny, ograniczał się do okresów wyjątkowej suszy lub do nagłych zmian temperatury czy do powodzi - w świecie zwierzęcym panowałoby raczej cofanie się niż postęp. Widzimy, że w świecie ludzkim ci, którzy przejdą głód, ostrą epidemię cholery, ospy lub dyfterytu - jak to się zdarza w krajach niecywilizowanych - bynajmniej nie należą do najsilniejszych ani najinteligentniejszych. Żaden postęp nie może być na nich oparty; tym bardziej, że ci przetrzymujący klęskę wychodzą z niej zwykle ze zdrowiem zrujnowanym, podobnie jak owe konie zabajkalskie lub załoga fortecy, zmuszona do utrzymywania się przy życiu przez dłuższy czas połową racji żywnościowej, wychodzi z tego doświadczenia ze zdrowiem zrujnowanym i ujawnia potem nadmierną śmiertelność. Wszystko, co dobór naturalny w czasach klęski zdziałać może, to chronienie jednostek, przystosowanych szczególnie do znoszenia wszelkiego rodzaju braków. Tak dzieje się wśród syberyjskich koni i bydła. Są one wytrzymałe i w razie potrzeby mogą żywić się choćby brzozą polarną; wytrzymałe są na zimno i głód. Ale żaden koń syberyjski nie pociągnie nawet połowy tego, co bez trudu ciągnie koń europejski; syberyjska krowa nie daje nawet połowy mleka krowy europejskiej i żaden mieszkaniec krajów dzikich nie może być w wydajności swej pracy porównany z Europejczykiem. Lepiej znoszą głód i zimno, lecz ich siły fizyczne są znacznie niższe od sił dobrze odżywionego Europejczyka, ich postęp umysłowy zaś jest rozpaczliwie powolny. "Zło nie może zrodzić dobra", jak powiedział Czernyszewski w swej pracy o darwinizmie. Na szczęście współzawodnictwo bynajmniej nie jest prawem w świecie zwierzęcym i ludzkim. Ograniczone jest ono pomiędzy zwierzętami do okresów wyjątkowych i dobór naturalny odbywa się na innym polu. Lepsze warunki życia stwarzane są przez usunięcie współzawodnictwa dzięki pomocy wzajemnej. W wielkiej walce byt - w wielkiej walce o możliwie największą pełnię i intensywność życia przy jak najmniejszej stracie energii - dobór naturalny nieustannie szuka sposobów uniknięcia współzawodnictwa. Mrówki łączą się w mrowiska i całe "narody"; zapełniają swoje piwnice, hodują sobie bydło - i w ten sposób unikają współzawodnictwa, a dobór naturalny wyróżnia spośród rodziny mrówek te gatunki, które zdolne są najlepiej uniknąć współzawodnictwa i jego zabójczych następstw. Większa część naszych ptaków z chwilą zbliżania się zimy posuwa się na południe, zbiera się w nieprzeliczone gromady i podejmuje długie podróże - wszystko w celu uniknięcia współzawodnictwa. Niektóre gryzonie usypiają na czas, kiedy musiałyby stanąć wobec współzawodnictwa; jednocześnie inne gryzonie gromadzą żywność na zimę i łączą się w wielkie osiedla, aby pomagać sobie i bronić się wzajemnie. Renifer, gdy braknie mu mchów, przenosi się ku morzu. Bawoły przechodzą całe kontynenty w poszukiwaniu obfitego pożywienia. Bobry zaś, gdy staną się zbyt liczne na jakiej rzece, rozdzielają się na dwie grupy i starsze udają się w dół rzeki, młodsze zaś idą w górę - znowu dla uniknięcia współzawodnictwa. Gdy zwierzęta nie mogą ani usnąć, ani wywędrować, ani nagromadzić zapasów, ani same wyhodować pożywienia, jak to czynią mrówki, uciekają się do tego, co tak interesująco opisuje Wallace, jako zwyczaj drozda: zabierają się do nowego pożywienia - i w ten sposób unikają współzawodnictwa. "Nie walczcie ze sobą wzajemnie; współzawodnictwo jest zawsze szkodliwe dla gatunku, posiadacie masę sposobów uniknięcia go!" Oto dążenie przyrody; nie zawsze wprawdzie urzeczywistniające się w pełni, niewątpliwie jednak zawsze istniejące. Oto jest ostrzeżenie, płynące ku nam od zarośli, lasów, rzek, mórz. "Łączcie się - stosujcie pomoc wzajemną! To są najbardziej niezawodne środki zapewnienia każdemu najwyższego bezpieczeństwa, to najpewniejsza gwarancja postępu zarówno fizycznego jak umysłowego i moralnego" Taką lekcję dają nam przyroda i tego trzymają się te wszystkie zwierzęta, które osiągnęły najwyższy poziom. Nie inaczej też postępował człowiek - człowiek najbardziej pierwotny. I dzięki temu właśnie osiągnął on to stanowisko, jakie obecnie zajmuje - jak to zobaczymy z rozdziałów następnych poświęconych pomocy wzajemnej w społeczeństwie ludzkim.
Pomoc wzajemna w świecie zwierząt (1) | Pomoc wzajemna w świecie zwierząt (2) | Pomoc wzajemna wśród dzikich | Pomoc wzajemna wśród barbarzyńców | Pomoc wzajemna w mieście średniowiecznym (1) | Pomoc wzajemna w mieście średniowiecznym (2) | Pomoc wzajemna w naszych czasach |
||
| ||
[strona
główna]
[biografia] [pisma]
[opracowania] [ikonografia]
[bibliografia] [odnośniki]
[redakcja] |