Jesteś tu:    Start   »   Piotr Kropotkin  »   ....

Piotr Kropotkin
Zdobycie chleba

Rozdział 3. KOMUNIZM ANARCHISTYCZNY.

Społeczeństwo, które zniesie własność prywatną, będzie musiało, zdaniem naszym, zorganizować się na zasadach komunizmu anarchistycznego. Anarchizm prowadzi do komunizmu, komunizm zaś do anarchizmu, zarówno bowiem jeden jak i drugi są wyrazem zasadniczej tendencji społeczeństw dzisiejszych - dążenia do równości.

Był czas, kiedy rodzina wieśniaka mogła uważać zboże zasiane i zebrane własnoręcznie, oraz odzież sporządzoną z samodziału, za produkty własnej pracy. Ale nawet i wówczas taki pogląd nie był ściśle zgodne z prawdą. Istniały już bowiem drogi publiczne i mosty, zbudowane wspólną pracą, wspólne pastwiska, ogradzane płotem, naprawianym przez wszystkich, moczary, osuszane pracą zbiorową. A i z ulepszeń w metodach tkania lub barwienia tkanin korzystali wszyscy; rodzina wieśniacza w owej epoce mogła istnieć tylko znajdując w tysięcznych okazjach oparcie i pomoc swojej wsi lub gminy.

Dziś, w epoce wielkiego przemysłu, gdzie wszystko przeplata się z sobą i krzyżuje, gdzie każda gałąź produkcji posiłkuje się wszystkimi innymi, stosowanie do wyrobów przemysłowych zasady indywidualistycznej nie ma absolutnie żadnych podstaw. Jeżeli przemysł tkacki lub metalurgiczny uczynił w krajach cywilizowanych zdumiewające postępy, to zawdzięcza to równoczesnemu rozwojowi tysiąca innych gałęzi przemysłu, zarówno wielkiego jak i drobnego; zawdzięcza to rozwojowi sieci dróg żelaznych, za oceanowej komunikacji, zręczności milionów robotników, pewnemu poziomowi kulturalnemu całej klasy robotniczej, wreszcie pracom podejmowanym i dokonywanym na całym obszarze kuli ziemskiej.

Włosi, którzy umierali na cholerę przy kopaniu kanału Sueskiego lub na zapalenie stawów w tunelu St. Gotarda i Amerykanie, którzy padli od kul w wojnie o zniesienie niewolnictwa, przyczynili się do rozwoju przemysłu bawełnianego we Francji i Anglii nie mniej niż młode dziewczęta, więdnące po warsztatach Manchester'a i Rouan'u, lub inżynier, który dzięki wskazówkom robotnika, zaprowadza ulepszenia w technice tkackiej.

Czyż można określić, jaka cząstka bogactw, w których nagromadzeniu bierzemy wszyscy udział, należy się każdemu z nas?

Rozpatrując produkcję z tego ogólnego, syntetycznego punktu widzenia, nie możemy przypuścić, jak to czynią kolektywiści, by wynagrodzenie, proporcjonalne do liczby godzin pracy, zużytych przez każdego w produkcji bogactw, mogło być ideałem lub nawet postępem - na drodze do tego ideału. Nie będziemy zastanawiali się nad tym, czy istotnie wartość zamienna towarów mierzy się w społeczeństwie, dzisiejszym ilością pracy, potrzebnej do ich wytworzenia (jak to twierdzili Smith i Ricardo, których tradycje przejął Marks); powiemy tu tylko - zastrzegając sobie później powrót do tej kwestii - że ideał kolektywistów wydaje się nam wprost niemożliwy do urzeczywistnienia w społeczeństwie, które narzędzia produkcji uważa za wspólne dziedzictwo, wspólną własność. Społeczeństwo, oparte na takiej zasadzie, musiałoby z konieczności wyrzec się wszelkich form najemnictwa.

Jesteśmy głęboko przekonani, że złagodzony indywidualizm kolektywistów nie mógłby istnieć obok częściowego komunizmu, polegającego na wspólnym władaniu ziemią i narzędziami pracy. Nowa forma własności wymaga nowej formy podziału bogactw. Nowa forma produkcji nie może pozostawić bez zmiany starej formy spożycia, tak samo jak nie może przystosować się do starych form organizacji politycznej.

System pracy zarobkowej jest wynikiem przywłaszczenia indywidualnego narzędzi produkcji i ziemi. Jest on zarazem koniecznym warunkiem rozwoju produkcji kapitalistycznej: wraz z nią musi też zginąć, nawet gdyby go chciano ukryć pod postacią "społecznych bonów pracy".

Wspólne władanie narzędziami pracy niechybnie prowadzi do wspólnego spożywania jej owoców.

Twierdzimy nadto, że komunizm nie tylko jest pożądany, lecz że oparte na indywidualizmie, społeczeństwa dzisiejsze zmuszone są samoistnie rozwijać się w kierunku komunizmu.

Rozwój indywidualizmu w ostatnich trzech wiekach tłumaczy się przede wszystkim wysiłkami człowieka, pragnącego zabezpieczyć się przed władzą kapitału i państwa. Zrazu wierzyć w możliwości urzeczywistnienia swych pragnień i ci, co je dlań formułowali, głosili rychłe i zupełne oswobodzenie z pod jarzma państwowego i społecznego. - "Za pieniądze - mówili- można kupić wszystko, czego potrzeba". Okazało się wszakże niebawem, że była to droga błędna: historia współczesna doprowadza jednostkę do przekonania, że bez pomocy wzajemnej i współdziałania nic nie wskóra, nawet jeżeli kufry swe wypełni po brzegi złotem.

Istotnie, obok prądu indywidualistycznego dostrzegamy w całych dziejach nowożytnych tendencję, z jednej strony, do zachowania resztek częściowego komunizmu pierwotnego, z drugiej zaś - do wcielania zasady komunistycznej w tysiącach przejawów życia.

Gminy miejskie w X, XI, XII stuleciu, skoro tylko zdołały wyzwolić się z pod władzy pana świeckiego lub duchownego, zaprowadzały u siebie pracę wspólną i spożycie wspólne.(5)

Miasta, a nie jednostki, najmowały okręty i wysyłały swe karawany w dalekie kraje, w celach handlowych, z czego zyski spadały również nie na jednostki, lecz na ogół; w taki sam sposób zaopatrywały się miasta w produkty spożywcze dla swych mieszkańców. Ślady tych urządzeń przetrwały aż do XIX wieku, a pamięć o nich przechowała się w podaniach ludowych.

Wszystko to zniknęło. Lecz gmina wiejska gdzieniegdzie walczy wciąż jeszcze o zachowanie śladów tego komunizmu, i udaje jej się o tyle, o ile państwo nie rzuci swego ciężkiego miecza na szale jej losów.

Jednocześnie w tysięcznych postaciach i odmianach wyłaniają się nowe organizacje społeczne, oparte na tej samej zasadzie: każdemu według jego potrzeb; bez pewnej dozy komunizmu społeczeństwa dzisiejsze bowiem nie potrafiłyby istnieć. Pomimo ciasnego egoizmu, który rozpanoszył się w duszach ludzkich pod wpływem produkcji towarowej, duch komunistyczny w najróżniejszych postaciach objawia się, co chwila i na każdym kroku i przenika wszystkie prawie stosunki społeczne.

Mosty, na których dawniej pobierano od przechodniów opłatę, stały się dziś przedmiotami użyteczności publicznej. Drogi bite, gdzie podróżny musi płacić za każdą przebytą wiorstę, istnieją już tylko na Wschodzie. Muzea, biblioteki publiczne, szkoły bezpłatne, odżywianie wspólne dzieci; parki i ogrody dostępne dla wszystkich; brukowane i oświetlane ulice, z których korzystają wszyscy, wodociągi, zaopatrujące mieszkania w wodę za opłatą stałą, bez względu na ilość zużytej wody - wszystko to są urządzenia oparte na zasadzie: "Bierzcie ile wam potrzeba".

Tramwaje i koleje żelazne wprowadzają już abonamentowe bilety miesięczne i roczne, w których nie bierze się w rachubę liczby przejazdów; niedawno na Węgrzech zastosowano do biletów kolejowych taryfę strefową, pozwalającą podróżnym przejeżdżać 500 i 1000 km za jednakową zapłatą. Jest to niewątpliwie krok w kierunku ujednostajnienia opłat, które już stosuje poczta. We wszystkich tych innowacjach i w wielu innych łatwo dostrzec tendencje nie brania w rachubę ilości spożycia. Jeden pragnie przejechać tysiąc kilometrów, inny - pięćset: są to potrzeby ściśle osobiste i nie ma racji kazać jednemu płacić dwa razy więcej niż drugiemu za to, że jego potrzeba jest bardziej intensywna. Oto zjawiska, które ujawniają się nawet w naszych społeczeństwach indywidualistycznych.

Jakkolwiek słabą jest jeszcze ta tendencja, rozwija się wszakże stale w kierunku stawiania potrzeb jednostki ponad ocenę jej przeszłych lub przyszłych zasług dla społeczeństwa. Coraz więcej ustala się pogląd na społeczeństwo, jako na pewną całość, której wszystkie części są jak najściślej z sobą złączone, tak iż usługa okazana jednostce, jest właściwie usługą okazaną wszystkim.

Gdy wchodzicie do którejkolwiek biblioteki publicznej w Londynie lub Berlinie, bibliotekarz nie pyta o to, jakie usługi oddaliście społeczeństwu, lecz wprost daje wam jedną lub pięćdziesiąt książek, których żądacie, i, jeżeli nie możecie ich znaleźć w katalogu, pomoże wam nawet je wyszukać. Członkowie instytucji i towarzystw naukowych, płacąc jednakową składkę, posiadają równe prawa, - dzięki czemu wszystkie, należące do instytucji, muzea, ogrody, biblioteki, laboratoria itp. otwarte są dla każdego członka, czy to będzie Darwin, czy też zwykły śmiertelnik.

W Petersburgu każdy, kto pracował nad wynalazkami, mógł w specjalnie urządzonej dla tego celu pracowni, dostać miejsce, warsztat stolarski, tokarnie, wszystkie potrzebne narzędzia, wszelkie przyrządy miernicze, o ile umiał się z niemi obchodzić - i pozwalano mu pracować, jak długo chciał. "Oto są narzędzia, pracujcie, rozbudzajcie zainteresowania waszych przyjaciół dla swej pracy, łączcie się z kolegami innych zawodów, lub pracujcie na własną rękę, róbcie największe wynalazki lub nie róbcie żadnych - to wasza rzecz. Macie pomysły, które was nęcą - to wystarcza".

Podobnież załoga łodzi ratunkowej nie pyta majtków tonącego okrętu o ich imiona i tytuły, lecz z narażeniem własnego życia rzuca się w spienione fale, by ratować nie znanych sobie ludzi. Cóż stąd, że są nie znani? "Potrzebna jest nasza pomoc; są to ludzie - to wystarcza. - Ratujmy ich!". Jest to rys wybitnie komunistyczny, który ujawnia się wszędzie pod wszelkimi możliwymi postaciami w łonie naszego społeczeństwa, głoszącego zasadę indywidualizmu.

A niechże jutro jakaś wielka klęska - np. oblężenie - nawiedzi którekolwiek z naszych wielkich miast tak przesiąkniętych egoizmem w czasach spokojnych, to zobaczymy, jak to samo miasto uchwali, iż przede wszystkim należy zaspokoić potrzeby dzieci i starców; nakarmić i staraniem otoczyć walczących, bez względu na usługi, które oddali lub oddadzą społeczeństwu, bez względu na złożone dowody męstwa lub roztropności, - tysiące kobiet i mężczyzn prześcigać się będą w ofiarności i w niesieniu pomocy chorym i rannym.

Dążność ta istnieje niewątpliwie Uwydatnia się ona wtedy, gdy kardynalne potrzeby każdego są zaspokojone, w miarę jak wzrasta siła produkcyjna ludzkości; jeszcze wyraźniej zaś występuje w chwilach, gdy w duszy ludzkiej małostkowe troski życia codziennego ustępują miejsca porywom jakiejś wielkiej idei.

Czyż można wątpić, że w dniu, w którym narzędzia produkcji zostaną oddane do użytku ogółu, gdy wszyscy pracować będą wspólnie, a praca, odzyskując należne jej miejsce, wytwarzać będzie o wiele więcej, niż potrzeba na zaspokojenie wszystkich potrzeb ludzkich, - czyż można wątpić, że wtedy tendencja ta, już dziś tak potężna, upowszechni się tak dalece, iż stanie się właśnie zasadą życia społecznego?

Zgodnie z powyższymi wskazaniami i po głębszym zastanowieniu się nad praktyczną stroną wywłaszczenia, o którym będzie mowa w rozdziale następnym, przyszliśmy do przekonania, iż z chwilą, gdy rewolucja złamie siłę, podtrzymującą obecny porządek rzeczy, pierwszą naszą powinnością będzie natychmiastowe urzeczywistnienie komunizmu.

Ale nasz komunizm nie jest komunizmem falansterów, ani komunizmem niemieckich teoretyków władzy państwowej. Jest to komunizm anarchistyczny - bez rządu, komunizm ludzi wolnych. Jest to synteza dwóch celów, ku którym ludzkość dąży od wieków: synteza wolności ekonomicznej i wolności politycznej.

***

Stawiając "anarchię" jako ideał organizacji politycznej, dajemy przez to wyraz innemu jeszcze nader wyraźnemu dążeniu ludzkości. Społeczeństwa europejskie, zawsze, gdy poziom ich rozwoju na to pozwalał, starały się zrzucić z siebie jarzmo władz i wprowadzić ustrój, oparty na zasadach wolności indywidualnej. Historia poucza, iż okresy zachwiania się rządów, rewolucji lokalnych lub powszechnych były właśnie okresami nagłego rozkwitu na polu ekonomicznym i umysłowym. Świadczą o tym n.p. powstania chłopskie, które stworzyły reformację i podkopały papiestwo; świadczą wolne przez czas pewien społeczeństwa stworzone za Atlantykiem przez malkontentów, emigrujących ze starej Europy.

Jeżeli przyjrzymy się bliżej obecnemu rozwojowi narodów cywilizowanych, to dostrzeżemy widoczny prąd, w kierunku ograniczenia zakresu działalności państwa i rozszerzenia swobód jednostki. Taką jest ewolucja spółczesną. Bieg jej, co prawda, tamują liczne instytucje i przesądy przeszłości, ale czeka ona tylko burzy przewrotu, by, jak wszelka ewolucja, obalić zmurszałe zapory, leżące na drodze, i rozpocząć swobodny, zwycięski pochód odrodzonego społeczeństwa.

Po długich i bezowocnych próbach rozstrzygnięcia nierozwiązalnego zagadnienia: jak stworzyć taki rząd, który "zmuszając jednostkę do posłuszeństwa, byłby sam jednocześnie wykonawcą woli całego społeczeństwa", ludzkość usiłuje wreszcie wyzwolić się od wszelkiej formy i rodzaju rządu i zaspakajać swe potrzeby organizacyjne za pomocą swobodnego porozumienia się i współdziałania jednostek i grup, zmierzających do jednego celu. Niezawisłość każdej najmniejszej nawet jednostki terytorialnej staje się naglącą potrzebą; porozumienie i zgoda powszechna zastępują prymus prawny i poprzez granice polityczne, regulują interesy jednostek i grup zgodnie z dobrem powszechnym.

Wszystko to, co niegdyś uważane było za funkcję państwa, jest dziś kwestionowane: ludzie załatwiają swe sprawy daleko łatwiej i lepiej bez pośrednictwa państwowego. Zastanawiając się nad ogromnym postępem, dokonanym w tym kierunku, musimy przyjść do wniosku, iż ludzkość dąży do sprowadzenia działalności rządów do zera, czyli do zniesienia państwa, tego uosobienia niesprawiedliwości, ucisku i monopolu.

Już dziś możemy wyobrazić sobie ustrój, w którym jednostka, nieskrępowana żadnymi paragrafami prawa, kierować się będzie jedynie nawykami społecznymi - wynikiem odczuwanej przez każdego potrzeby szukania pomocy, współdziałania i sympatii swych sąsiadów. Zapewne, idea społeczeństwa bezpaństwowego spotyka się co najmniej z taką samą nawałnicą zarzutów, jakie sypią się na ekonomię polityczną, rozpatrującą społeczeństwo, które obchodzi się bez kapitału prywatnego. Wszyscy bowiem karmieni byliśmy przesądami o posłannictwie opatrznościowym państwa. Całe nasze wykształcenie, począwszy od wpajanego w nas uwielbienia dla tradycji rzymskich, a kończąc na kodeksie bizantyjskim, który studiuje się pod nazwą prawa rzymskiego, oraz różne nauki, wykładane w uniwersytetach, przyzwyczajają nas do wiary w rząd i we wszystkie cnoty państwa-opatrzności.

Dla umocnienia tego przesądu uknuto nawet całe systematy filozoficzne. Teorie prawa rozwijane są w tym samym celu. Cała polityka oparta jest na tej samej zasadzie i każdy polityk, jakiekolwiek wyznaje zasady, mówi zawsze do narodu: "Dajcie mi władzę, pragnę bowiem i mogę uwolnić was od wszystkich bied, pod których brzemieniem jęczycie".

Ta sama zasada kieruje wszystkimi czynnościami, które wypełniają nasze życie od kolebki do grobu. Zajrzyjcie do pierwszej lepszej książki z zakresu socjologii lub prawa, a zobaczycie, że rządowi, jego organizacji, jego czynnościom poświęcono w nich tyle miejsca, jak gdyby poza rządem i urzędnikami państwowymi nie istniało na świecie nic więcej.

Tę samą piosenkę na wszystkie tony powtarza prasa. Całe szpalty poświęcone są rozprawom w parlamentach, intrygom polityków; a o życiu codziennym, a o niezmierzonym życiu całego narodu, znaleźć można zaledwie kilka wierszy w jakimś artykuliku ekonomicznym, napisanym z powodu nowego prawa, lub w dziale drobnych wiadomości, dostarczanych przez biura policyjne. Czytając gazetę, nie dostrzegacie zgoła owego niezliczonego mnóstwa istot ludzkich, które rosną i umierają, cierpią, pracują i spożywają, myślą i tworzą, a z których składa się ludzkość: potworny cień, padający od kilku głośnych i sławionych osobistości, a wyolbrzymiony powszechną ciemnotą - zasłania wszystko.

A jednak, skoro od książek i gazet przejdziemy do życia społecznego i przyjrzymy mu się z bliska, uderzy nas podrzędność roli, jaką odgrywa w nim państwo. Już Balzac uczynił spostrzeżenie, że miliony chłopów obchodzą się przez całe życie bez państwa i nie mają o nim zgoła żadnego wyobrażenia; z jego urządzeń znają chyba jedynie ciężkie podatki, które muszą płacić. Miliony transakcji dokonywa się codziennie bez pośrednictwa rządu, a największe z nich - handlowe i giełdowe, zawierane bywają w taki sposób, że możliwość odwołania się do rządu jest wykluczona nawet w wypadku, gdyby którakolwiek ze stron nie dotrzymała zobowiązań. Pomówcie z kimś, znającym się na rzeczy, a powie wam, że dokonywane codziennie operacje handlowe byłyby czymś zgoła niemożliwym, gdyby nie były oparte na zaufaniu wzajemnym stron zainteresowanych. Zwyczaj dotrzymywania słowa, obawa stracenia kredytu wystarczają zupełnie do utrzymania na pewnym poziomie względnej uczciwości, która nazywa się uczciwością handlową. Kupiec, który, trując swych klientów szumnie reklamowanym nadpsutym towarem, nie doznaje żadnych wyrzutów sumienia, uważa jednak za punkt honoru dotrzymywać swych zobowiązań. Otóż, jeżeli nawet w dzisiejszych warunkach, gdy wzbogacenie się jest jedynym bodźcem i celem człowieka, mogła zrodzić się i rozwinąć owa względna moralność, to czyż można powątpiewać, że uczyni ona szybko zasadnicze postępy z chwilą, gdy przywłaszczenie owoców cudzej pracy przestanie być kardynalną zasadą życia społecznego?

Na korzyść naszych wywodów, lepiej jeszcze przemawia inne zjawisko społeczne, znamienne dla czasów spółczesnych. Mamy tu na myśli stałe zwiększanie się liczby przedsiębiorstw i instytucji, zawdzięczających swe istnienie inicjatywie prywatnej i olbrzymi rozwój wszelkiego rodzaju zrzeszeń. Przyjrzymy się im bliżej w rozdziale XI. Tymczasem poprzestaniemy na zaznaczeniu, że zjawiska te są bardzo liczne i prawie codzienne, że w nich tkwi najistotniejsza treść dziejów drugiej połowy ubiegłego stulecia, aczkolwiek autorzy, piszący o socjalizmie i polityce, zapatrzeni w czynności rządowe, pomijają je milczeniem. Te wolne organizacje, w swych nie skończenie licznych postaciach i odmianach, są zjawiskiem tak naturalnym, wzrost ich jest tak szybki i wzajemne łączenie tak łatwe, tak dalece odpowiadają one rosnącym wciąż potrzebom człowieka cywilizowanego i wreszcie tak doskonale zastępują dotychczasowe funkcje rządów, iż wypada uznać je za jeden z czynników życia społecznego, który nabiera coraz większego znaczenia.

Jeżeli dotychczas nie zdołały one ogarnąć całokształtu przejawów życia, to tylko dlatego, iż spotykają nieprzezwyciężone przeszkody w nędzy klas pracujących, w kastach społecznych, własności prywatnej, kapitale, państwie. Usuńcie te przeszkody, a zobaczycie, że wolne zrzeszenia ogarną niezmierzoną dziedzinę działalności ludzi cywilizowanych.

Dzieje ostatniego pięćdziesięciolecia dały nam szereg wymownych dowodów, świadczących o zupełnej niezdolności rządu parlamentarnego do wywiązania się z zadań, które nań włożyć chciano. Kiedyś mówić będą o wieku dziewiętnastym, jako o epoce bankructwa parlamentaryzmu.

Niezdolność ta staje się tak oczywistą, błędy parlamentaryzmu i zasadnicze wady systemu reprezentacyjnego są tak uderzające, że kilku myślicieli, (jak J.S. Mill, Leverdays) którzy wystąpili z jego krytyką, sformułowali właściwie tylko powszechne niezadowolenie. Bo czyż nie jest oczywistym nonsensem powołać kilku ludzi i powiedzieć im: "Układajcie i wydawajcie prawa, dotyczące wszystkich przejawów i potrzeb życia naszego, nawet jeżeli żaden z was nie ma o nich pojęcia?" Wszyscy coraz lepiej zaczynają rozumieć, że rząd większości równa się oddaniu wszystkich praw kraju na pastwę krzykliwym "żabom błotnym", zasiadającym w Izbie i komisjach, słowem ludziom, którzy nie posiadają własnego zdania. Ludzkość szuka wyjścia z tego położenia i już je znajduje.

Międzynarodowy związek pocztowy, połączenia olbrzymich sieci dróg żelaznych, związki towarzystw naukowych dają przykład instytucji, które swobodnym porozumiewaniem się ludzi pomiędzy sobą, pragną zastąpić dotychczasowe formy prawne. Dziś, gdy jakaś, rozsiana po wszystkich zakątkach ziemi, grupa pragnie zorganizować się dla dopięcia wspólnego celu, to już nie bawi się w obieranie parlamentu międzynarodowego z deputowanymi dobrymi do wszystkiego i nie mówi im: "Uchwalajcie dla nas prawa, a my im będziemy posłuszni". Jeśli nie mogą porozumieć się bezpośrednio lub listownie, wtedy wysyłają delegatów, gruntownie obznajmionych z daną sprawą i powiadają im: "Starajcie się dojść do zgody w takiej a takiej kwestii i wtedy wracajcie do nas - nie z gotowymi paragrafami praw, lecz z wypracowanym projektem porozumienia, który przyjmiemy lub odrzucimy".

W taki sposób poczynają sobie wielkie stowarzyszenia przemysłowe, towarzystwa naukowe, wszelkie związki i zrzeszenia, których pełno dziś w Europie i Stanach Zjednoczonych. I w taki sam sposób będzie musiało postępować społeczeństwo wyzwolone. Dla dokonania dzieła wywłaszczenia nie będzie ono mogło w żadnym razie zorganizować się na zasadach przedstawicielstwa parlamentarnego. Społeczeństwo oparte na pańszczyźnie i poddaństwie, mogło stworzyć monarchię nieograniczoną; parlamentaryzm najodpowiedniejszą formą organizacji dla społeczeństwa, opartego na pracy najemnej i wyzyskiwaniu mas ludowych przez posiadaczy kapitału. Ale społeczeństwo wolne, które obejmie w posiadanie, wspólne wszystkim ludziom, dziedzictwo, zmuszone będzie szukać nowej organizacji, bardziej odpowiadające warunkom nowej ery ekonomicznej dziejów i znajdzie ją w swobodnym grupowaniu się i wolnej federacji grup.

Każdemu ustrojowi ekonomicznemu odpowiada pewna właściwa dlań forma ustroju politycznego i nie podobna zreformować własność bez wprowadzenia jednocześnie nowej organizacji życia politycznego.


Nasze bogactwa | Dobrobyt dla wszystkich | Komunizm anarchistyczny | Wywłaszczenie | Żywność | Mieszkanie | Odzież | Cel i wydajność produkcji | Pragnienie zbytku | Praca radosna | Wolne porozumienie | Zarzuty | Praca najemna w społeczeństwie kolektywistycznym | Spożycie i produkcja | Podział pracy | Decentralizacja przemysłu | Rolnictwo



[strona główna] [biografia] [pisma] [opracowania] [ikonografia] [bibliografia] [odnośniki] [redakcja]

Wykonanie Trojka Design  ©   2001-2010 rozbrat.org