Na początku
lutego zwróciła się do mnie redakcja "Dziennika" z propozycją,
abym napisał tekst na temat kondycji polskiej lewicy, jako kolejny głos
w toczącej się dyskusji*. Zgodziłem się i artykuł był gotowy 6 lutego.
Przesłałem go natychmiast do redakcji, bo się niby "paliło"
i... zapadła cisza. Może nie był dość ciekawy, bo i temat trochę już męczący.
A może coś napisałem nie tak? Ocenę zostawiam czytelnikom.
*
* *
Swój głos
w sprawie kondycji polskiej lewicy, zacznę od stwierdzenia, że lament
nad lewicą, lub nad tym co za lewicę uchodzi, w przeważającej mierze,
jak widzę, dotyczy SLD i licznych historycznych wcieleń tej formacji oraz
roli jaką ona odegrała w najnowszych dziejach Polski. Szczerze powiem,
że nigdy nie uważałem tego ugrupowania za lewicowe, nie żałowałem jego
słabości i nie miałem mu za złe żadnych zdrad, bo nigdy nie czułem więzi
z tym towarzystwem. Nigdy też nie mogłem pojąć, jak można być tak głupim,
żeby pokładać jakieś nadzieje w istnieniu tej formacji, wierzyć, że będzie
ona stała na stanowisku prosocjalnych reform i wykaże się jakąś szczególną
wrażliwością społeczną.