Organizacja szczytu G20 w Hamburgu miała być pokazem siły globalnych elit. To miasto jest portowym ośrodkiem skupiającym robotników i tradycyjnie ważnym ogniskiem buntów społecznych w Niemczech. Decyzja o jego wyborze na miejsce, w którym odbywa się G20, miała potwierdzić, że jego uczestnicy są w stanie zdusić wszelki opór wobec swoich planów narzucania polityki kryzysu, cięć zabezpieczeń socjalnych, militaryzmu i nacjonalizmu. Skala protestów mieszkańców Hamburga i grup przybyłych z całej Europy przerosła jednak wyobraźnię decydentów. Wbrew przekazom mediów mieszkańcy miasta stanowili istotną grupę wśród protestujących. Ich działania przybierały formy wieszania transparentów z okien domów, strajku nauczycieli i uczniów liceów, aktywnego udziału w demonstracjach, otwierania marketów w celu uzyskania dostępu do środków utrzymania, jak również samoobrony przed agresywnymi zachowaniami policji. To zrozumiałe, jeżeli weźmie się chociażby pod uwagę, że Hamburg słono zapłacił za organizację szczytu. Budżet miasta został uszczuplony o miliony euro. Tym samym na imprezę dla nielicznych składali się wszyscy mieszkańcy, z których część wyraziła swój sprzeciw na ulicach.Głównym celem protestów było centrum kongresowe leżące w sercu miasta. Niemieckie władze otoczyły je jednak kordonami policji, zasiekami, opancerzonymi transporterami i armatkami wodnymi. W związku z tym apogeum protestów miało miejsce w innych centralnych dzielnicach miasta - St. Pauli, Altona, Sternschanze. Kilkukrotnie doszło…