Wbrew moskiewskiej, kijowskiej i warszawskiej propagandzie, duża część Rosjan, może nawet większość, nie popiera wojny w Ukrainie. Zwłaszcza młodych. Twierdzenia o masowym poparciu dla Putina są w obecnej sytuacji na rękę rządom we wszystkich tych stolicach.
Wbrew temu Rosjanie, którym obecnie grozi wcielenie do wojska i znalezienie się w okopach, masowo uciekają zagranicę. Dwa dni temu podawano, że wyjechało już 261 tys. osób, choć to tylko przypuszczalna liczba. Skali uchodźstwa nikt nie zna. Na przejściach granicznych ustawiły się długie kolejki. Rosyjska opozycja nawołuje do dezercji i wyjazdów za wszelką cenę, jak trzeba przekraczania „zielonej granicy”, a nawet ukrycia się w tajdze.
W związku z mobilizacją wybuchły masowe protesty. Dużą rolę odgrywają w nich kobiety. Podpalane się wojskowe komendy werbunkowe. W Rosji od początku wojny zatrzymano za udział w demonstracjach pokojowych 15-20 tys. osób. Uczestniczyło w protestach oczywiście wielokrotnie więcej osób. I to pomimo drakońskich kar.
Także tuż przed i zaraz po wybuchu wojny, z Rosji – w ciągu pierwszej fali – wyjechało dużo osób, w tym związanych z opozycją i uciekających przez nasilającymi się represjami. Stolicą rosyjskiej opozycyjnej emigracji nie stał się jednak Tallin, Ryga, Wilno, czy Warszawa lecz Tbilisi – stolica Gruzji.
Rosyjska opozycja jest zaszokowana postawą krajów uchodzących za demokratyczne, takich jak Polska, Litwa, Łotwa czy Estonia. Silnie nalegały one na inne państwa UE, aby zamknąć przed Rosjanami granice Unii. Nie ma na to jednak powszechnej zgody. I to nie dlatego – jak suponują rusofobskie polskie media – że chodzi o kasę z turystyki. Mamy już prawie październik, ruch turystyczny powoli zamiera. Jednocześnie takie kraje jak wspomniana Gruzja, czy Armenia, Kazachstan, Mongolia, a także Finlandia uciekinierów z Rosji bez problemu przyjmują i okazują im humanitarną pomoc.
Nienawiść do obcokrajowców „ze Wschodu” odebrała przedstawicielom polskiego rządu i partii prawicowych ostatki rozumu. Od samego początku ich hasło polityczne to odcinanie się od uchodźców. Tak było w 2015 roku, a także w czasie kryzysu na białoruskiej granicy i tak jest obecnie w sprawie rosyjskich uciekinierów przed represjami putinowskich rządów oraz poborem do wojska. Polski rząd ma na rękach krew tych, którzy zmarli w białowieskich lasach, a teraz będzie miał także tych, przed którymi zatrzasnął drzwi i tym samym wysłał na śmierć w donieckich czy ługańskich okopach. Być może skończą swoje życie dzięki broni dostarczonej z Polski na Ukrainę. Ale jak czytamy na prawicowych internetowych forach: „dobry Rosjanin, to martwy Rosjanin”. Naprawdę?
W ten sposób polska prawica pomaga Putinowi. Nie dlatego głównie, że nie wspiera sabotowania mobilizacji, ale przede wszystkim potwierdza główną tezę kremlowskiej propagandy. Przekonuje ona Rosjan, że Zachód (a szczególnie Polska) ich nienawidzi bez wyjątku, życzy im śmieci i dąży do unicestwienia.
Dziś antyputinowska rosyjska opozycja dziękuje Gruzji, Kazachstanowi, Armenii, Mongolii i Finlandii. Jednocześnie wyraża swoje zażenowanie postawą rządu polskiego w sprawie uchodźców z Rosji. Trudno się dziwić.
Jednocześnie skrajna prawica kontynuuje swoje antyukraińską hucpę. Twierdzi, że uciekające przed bombami ukraińskie kobiety i dzieci są zagrożeniem dla polskości. Wykorzystując niechęć do „innych”, chcą uszczknąć coś dla siebie ze słupków poparcia rządzącej partii. Wśród PiS-owskiego elektoratu ciągle króluje bowiem ksenofobia, ale też i nadzieja na instrumentalne wykorzystanie Ukraińców, którzy mają ginąć za polskie interesy i husarskie miraże. Poparcie partii Kaczyńskiego dla ukraińskich uchodźców jest warunkowe. Przecież nie wierzy ona w europejskie prawa człowieka, humanizm, a ostatnio nawet w słowa papieża nawołującego do pokoju między narodami.