Dotychczas myślałem, że budżet miasta (czy gminy) jest par exellence budżetem obywatelskim. Składa się przecież z naszych podatków, czy z dochodów generowanych z naszego, obywatelskiego nadania. Należy do obywateli, wyborców, wspólnoty lokalnej, której przedstawiciele (mylnie, albo z uzurpacji określani mianem "władzy") jedynie dzielą te pieniądze, zgodnie z wymogami prawa oraz w interesie obywateli. To bardzo idealistyczne pojęcie. W Poznaniu istnieją bowiem dwa budżety - około trzy miliardy (po stronie wydatków) to tak zwany budżet miasta. Czyli niby nasz, ale tak naprawdę o jego przeznaczeniu decyduje wąska grupa oligarchów - prezydent, jego zastępcy, doradcy (wszyscy utrzymywani z tegobudżetu) oraz 37 radnych miejskich, wybranych przez garstkę obywateli (niska frekwencja wyborcza) spośród menażerii zaoferowanej nam przez najsilniejsze partie polityczne (quasidemokratyczne oblicze ordynacji wyborczej). Część tych wydatków jest określana przez te same partie polityczne z góry, na mocy decyzji sejmu i rządu, a lokalne struktury odpowiedzialne są jedynie za wykonanie centralnych rozporządzeń.