"Zwykli" obywatele, określani protekcjonalnie przez wyżej wymienione "elity" eufemistycznym mianem "mieszkańców" (jakże odziera ono ów podmiot z wszelkiej podmiotowości właśnie) otrzymali we wrześniu od swego łaskawego suzerena 10 milionów "budżetu obywatelskiego" do rozdysponowania.
Jakaż była radość - można było nawet na dwór suzerena zgłaszać uniżenie swoje propozycje, które w ramach "budżetu obywatelskiego" (10 mln z budżetu miasta) mają szansę zostać zrealizowane. Później komisja oświeconych biurokratów dokonała selekcji spośród nadesłanych projektów i przedstawiła
"mieszkańcom" kilkadziesiąt, spośród których "mieszkańcy" mogli – w głosowaniu! - wybrać najwyżej pięć. Można było, by posłużyć się pierwszymi z brzegu przykładami, zagłosować na projekt ustawienia ławek na jednym z placów, budowy ścieżki rowerowej, czy urządzenia skweru. Czyż to nie wybitna wspaniałomyślność ze strony suzerena, że pozwala on "mieszkańcom", by ustawili ławki na pustym placu (choć wyremontowanym krótko wcześniej za dziesiątki milionów z całą serią usterek, których nikt nie naprawia), albo domagali się sfinansowania z pieniędzy publicznych kilkuset metrów drogi
rowerowej?
Projekt 10-milionowego budżetu został powszechnie kanonizowany. Zgłoszono sporo pomysłów na wydanie owych 10 milionów złotych, pomysłów, które pokazują, jak wielkie (choć często szczegółowe i drobiazgowe) są potrzeby mieszkańców miasta. Spodobał się powszechnie pomysł głosowania przez
"mieszkańców" w internecie, albo w tradycyjny sposób - w punktach ustawionych w centrum. Sprawę bardzo nagłośniły też lokalne media, zachęcając do partycypacji w "budżecie obywatelskim".
Jednego tylko w tym całym amoku nikt chyba nie powiedział, na jedno nie zwrócił uwagi: proklamując "budżet obywatelski" tak zwane władze miasta z prezydentem Ryszardem Grobelnym ujawniły mimochodem, co sądzą o budżecie miasta i o obywatelach. 3 miliardy budżetu miasta rozdziela bowiem oligarchia, zaś "mieszkańcom" czyli rzeczywistym właścicielom owych 3 miliardów, "władza" rzuca ochłap w wysokości 10 mln, a zatem - o ile dobrze liczę - 0,33% całego budżetu. To zresztą z grubsza tyle, ile wynosi realny udział mieszkańców w zarządzaniu tym miastem. Radośnie zadecydują oni o wydaniu kilkunastu tysięcy złotych na ławki na Placu Wolności w poczuciu, że coś znaczą, o czymś decydują, podczas gdy w poprzednich latach oligarchia wyrzuciła w ich imieniu z budżetu, a właściwie przedrenowała, 900 milionów (!) na nierentowny stadion, który wyborcze owieczki pokornie już zaczęły spłacać.