EURO 2012 nie istnieje. Jest tylko wyalienowanym obrazem, migawką, która pojawiła się przy zagłuszających myślenie fanfarach patriotycznego uniesienia. 99,9 proc Polaków nie doświadczy piłkarskiego widowiska na żadnym z wybudowanych za kilka miliardów złotych stadionów. Pozostaje tylko oddzielony spektakl, który adoruje sam siebie. Ćwiczenia snajperów w telewizji jako gwarant bezpieczeństwa i kanonada kapitalistycznej akumulacji, która transferuje pieniądze z kieszeni obywateli do sejfów wielkich korporacji.
Zaprogramowana atmosfera wyjątkowego święta połączona jest z militaryzacją kraju, stanem wyjątkowym i polityką strachu. Szefowie resortów siłowych meldują stan najwyższej gotowości. Nad stadionem śmigają myśliwce osłaniające balony Carlsberga. Wszystko przy wezwaniu do udziału w narodowej wspólnocie. Każdy Polak jest teraz kibicem. Dlatego na śniadanie musi zjeść oficjalnego camemberta w kształcie piłki. Na obiad spałaszować flaczki kibica, a wieczorem zapić smutek (jakże niesprawiedliwej) porażki oficjalnym piwem. „Musicie świętować” - nakazuje w TV premier Tusk. Wtórują mu najpoczytniejsze tytuły prasowe - przykładnie piszą o EURO tylko dobrze. Najdalej posunęła się dziennikarka Kolenda-Zaleska, która wezwała do znalezienia odpowiednich przepisów uniemożliwiających organizowanie demonstracji w czasie mistrzostw.
„Musicie kupować” – wtóruje premierowi podprogowy szept piaru wielkich koncernów. Sklepowe półki uginają się pod ciężarem trąbek, szalików i czapek. Media sprzedają marzenia o sukcesie. Wszystko po to by zedrzeć gardło i opróżnić portfele oglądając poczynania jedenastu facetów, których miesięczne zarobki są wyższe niż roczne dochody mieszkańców niejednej warszawskiej kamienicy. Nie można marudzić, że to kosztem naszych mieszkań, żłobków i przedszkoli. Protesty są passe, to takie typowo polskie malkontenctwo. Prawdziwy, nowoczesny Polak w czasie mistrzostw wyłącza myślenie i idzie w tango. Czasem tylko wyładuje swój gniew na prekarną rzeczywistość waląc w mordę odwiecznego wroga - moskala idącego na mecz.
Piłkę kopią milionerzy (każdy piłkarz dostaje 15 tys. zł za samo wyjście na boisko), na trybunach siedzi głównie klasa średnia, rodziny i kolesie bonzów z PZPNu oraz szamani z korporacji. Najważniejsi są jednak przedstawiciele UEFA. To prawdziwa arystokracja żyjąca swoim rytmem. Podatków płacić nie muszą, śmigają ulicami po bus-pasach, posilają się na bizantyjskich bankietach. Polski lud i tak oddaje im cześć jako wielkim modernizatorom. To oni są prawdziwymi czempionami tych igrzysk. Reszcie pozostaje Strefa Kibica - ta jest dostępna dla każdego, kto pozwoli się przeszukać. Tam też rodzi się prawdziwe narodowe szaleństwo. Media donoszą, że w gdańskiej strefie sprzedano już półtora kilometra kiełbasy. Jest mięso, jest piwo, Polacy są szczęśliwi. 70 tys. ludzi wyje w niebo podczas zaaranżowanego widowiska. Kiedy facet, który zarabia w Dortmundzie ok. 4 mln zł rocznie trafia do siatki, tłum ogarnia prawdziwy obłęd. O zgrozo, nawet część aktywistów uważających się za prospołecznych zaniemogła na euro-pomroczność. Uważają się za zbawców i dysponentów woli klasy pracującej. Dlatego, jeśli społeczeństwo zostało otumanione piłkarskim opium - głupieją solidarnie razem z nim. Powtarzają za władzą frazesy typu „Reprezentacja Polski to nasze wspólne dobro” czy „piłkarze to członkowie naszej społeczności”. Tymczasem piłkarze to istoty z innej planety. Zarabiają krocie, pławią się w luksusach. Mają w nosie zwykłych ludzi, nie mają z nimi nic wspólnego. Odgrywają rolę herosów, wyzwalają emocje oscylujące pomiędzy niedostępnością a uwielbieniem.
Kiedy polscy piłkarze odpadną z turnieju, skończy się ekstaza, a nadejdzie pora na pobudkę z nieznośnym kacem długów. Miasta organizujące piłkarskie igrzyska stanęły na krawędzi bankructwa. Najpewniej jesienią rozpoczną się drastyczne cięcia. Komu zostaną wystawione rachunki za futbolową balangę? Na pewno nie zwolnionym z podatków piłkarzom i macherom ze spółki PL.2012. Zapewne nie sponsorom, którzy nie nadążają z liczeniem zysków. Jak zwykle - pasa będą musieli zacisnąć wszyscy oprócz tych, którzy pasy mają grube. Kosztami piłkarskiej maskarady obarczone zostaną najgorzej sytuowane warstwy społeczeństwa. To kobiety, których nie stać na żłobek po związanej z Euro podwyżce czesnego, to lokatorzy eksmitowani po podwyżkach czynszów, to ludzie harujący na spłatę niewolniczych kredytów. To właśnie oni zapłacą za Euro. Czy w zamian za zlikwidowane szkolne stołówki, ktoś nakarmi dzieci choćby „mielonką kibica”? Czy dzielni wolontariusze zastąpią opiekę żłobkową? Czy zostanie zasiedlony największy pustostan w kraju - Stadion Narodowy? Co z tego, że wybudowano autostrady skoro przy galopujących cenach paliwa mało kogo stać na korzystanie z auta? W promieniu kilku kilometrów od stadionu obserwuje się prawdziwe skutki prowadzonej przez rząd polityki. To tam, na Pradze Północ, masowo eksmituje się biedę z domów. Płoną też kamienice - deweloperzy pozyskują lebensraum dla klasy menedżerskiej. Obietnice cywilizacyjnego awansu są mętne niczym piwo z wodą w Strefie Kibica.
Tylko oddolnie zorganizowane społeczeństwo jest w stanie stawić skuteczny opór polityce igrzysk i zaciskania pasa. Po dłuższym okresie stagnacji budzą się ruchy społeczne. Grup poszkodowanych przez antyspołeczną politykę jest mnóstwo, dlatego protesty mają charakter bardziej rozproszony niż skoordynowany. Najsilniejszym ogniwem w tym łańcuchu oporu wydaje się być koalicja Chleba Zamiast Igrzysk, która 10 czerwca w Poznaniu zorganizowała demonstrację. Wzięło udział kilkaset osób. W dniu otwarcia Euro 2012 odbył się w Warszawie protest rodziców i opiekunów osób niepełnosprawnych. Głównym postulatem było uznanie opieki za pracę i podwyższenie zasiłku pielęgnacyjnego, który wynosi obecnie 150 zł. Cięcia w sferze opieki i edukacji skutkują pojawieniem się wielu napięć, ale również stwarzają szansę na wykrystalizowanie się szerszego frontu społecznego. Ruch ten przybiera formę sojuszu nowych podmiotowości – zróżnicowanych, ale stanowiących realne zagrożenie dla neoliberalnego porządku.
Po całkowitej kompromitacji reprezentacji parlamentarnej, niektórzy z nadzieją spoglądają w kierunku związków zawodowych, których wzmożona aktywność przed EURO mogłaby świadczyć o przejściu na bardziej radykalne pozycje. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że największe centrale związkowe nie odrobiły jeszcze lekcji z postprzemysłowego kapitalizmu - systemu, w którym techniki i praktyki władzy ulokowane są również poza samą „fabryką”. Obecnie wartość nie jest wytwarzana jedynie podczas pracy najemnej, ale również poza nią - m.in. w sferze konsumpcji, w miejscu zamieszkania czy podczas pracy opiekuńczej w domach. Tam też kiełkuje opór wobec władzy. Jednym z niewielu jasnych punktów na mapie związkowej inercji jest Inicjatywa Pracownicza, której działacze i działaczki podejmują próby wynalezienia nowych metod walki w obecnych warunkach. Ruch Chleba Zamiast Igrzysk jest wyrazem oddolnego, autonomicznego sprzeciwu wobec ataku neoliberalnej machiny na dobro wspólne. W skład koalicji 10 czerwca wchodzą ruchy walczące o prawo do miasta, środowiska lokatorskie żądające uspołecznienia mieszkalnictwa czy wreszcie same pomysłodawczynie demonstracji 10 czerwca - pracownice żłobków. Walka o to co wspólne i wyjęte spod logiki formy towarowej może stać się w najbliższej przyszłości główną osią projektu radykalnej zmiany.