Począwszy od postów powołujących się na święte prawo własności - choć jak wiadomo jego definicji jest więcej – z którymi można się zgadzać lub nie zgadzać, w zależności od swoich własnych przekonań, przechodzimy następnie do części, gdzie najistotniejszym faktem całej demonstracji jest spalenie kukieł oraz umieszczenie napisów na budynku.
Niektórzy komentatorzy traktują spalenie kukły polityka jako czyn zbrodniczy, oburzający i godzący w porządek publiczny. Nie zauważając przy tym faktu, że demonstracje mają swoją dynamikę, swoje tempo i nie raz, na różnych demonstracjach w różnych częściach Polski i świata płonęły czyjeś kukły i jakoś nie robi się z tego problemu podstawowej rangi. O przepraszam, nie podstawowej, podstawowym problemem komentujących są dwa napisy na budynku Urzędu Miejskiego. Rzeczywiście ta ohydna zbrodnia sprawi, że Poznań będzie wyglądał jak podmiejska kloaka.
Trzeba mieć duży tupet, a mało wyobraźni, żeby z 3 godzinnej demonstracji wyciąć fragment i skomponować z tego swoją piosenkę. Transparenty, krzyczane hasła, postulaty, oraz tezy przymocowane do drzwi Urzędu Miejskiego to tylko dodatek, nieważne czy słuszne czy jakiekolwiek...ale jak śmieli pomalować coś na fasadzie budynku? Oczywiście nawet nie ma chwili zastanowienia, że to, czy napis na budynku szpeci czy nie, jest tylko kwestia estetyczną, czyli niezbyt rzeczową w kontaktach władza – obywatel. Ponadto usunięcie go ze ściany nie wymaga wyburzenia tejże.
Żadnej refleksji nad tym, że grupa społeczna, działająca dość prężnie, robiąca sporo wartościowych rzeczy, jest ignorowana jako partner w rozmowach, sprowadzana do poziomu „dziecięcej choroby”, lub ujmowana w kategoriach legalności, tak jakby np. pomaganie ludziom zwalnianym z pracy, lub rozdawanie posiłków za darmo, mogło być rozważane w kategorii legalne/nielegalne.
Zamiast myślenia, zdziwienie, że jak mogli – ano mogli, jeżeli w ten sposób władze rozmawiają z obywatelami, jeżeli władze ignoruja głosy grup społecznych, to czemu dziwić się, że obywatele stają się coraz radykalniejsi. Radny Kręglewski już coś bąka o terrorze i szantażu... jaki terror? Jaki szantaż? To co wydarzyło się na pl. Kolegiackim, to naprawdę nie jest formą szczególnego radykalizmu i nie wiem, kto może odczytywać jako szantaż i terror, fajerwerki odpalone w stronę budynku, spalone kukły czy też dwa napisy na ścianie. Chyba tylko mroczna wyobraźnia może podsuwać takie obrazy. Z drugiej strony, nie ma nic złego w tym, że władza jest poddawana krytyce, w różny sposób. Zadaniem władzy lokalnej jest ułatwiać obywatelom życie, pomagać, służyć, a nie zamykać sie w partyjnej polityce i nie reagowanie na potrzeby mieszkańców miasta.
Bo tak, my związani z Rozbratem, jesteśmy obywatelami tego miasta i mamy prawo do realizacji swoich potrzeb, jeśli nie chce się nas wysłuchać sięgamy, po głośniejsze środki i formy wyrazu czy tez sprzeciwu. Obywatelami, którzy pracują i chcąc nie chcąc utrzymują władzę.
Dym z placu już dawno zniknął, napisy zostaną zamazane, pozostanie jednak problem, z którym władza nie potrafi sobie poradzić, manewrując i klucząc, ile tylko się da. List wysłany przez Rozbrat w maju zeszłego roku, dalej pozostaje bez odpowiedzi, powodując zaostrzanie konfliktu, w czym nie widzę nic dziwnego, ignorowanie zawsze budzi rozczarowanie, a w efekcie różnorodne formy sprzeciwu.
W morzu agresywnych, przepełnionych nienawiścią wypowiedzi, trudno znaleźć racjonalne argumenty przeciwko Rozbratowi. Przypuszczam, że z komentujących niewiele osób było na Rozbracie, po to by poznać to miejsce. Przypuszczam, że wielu z nich nie próbuje nawet władzy się przyglądać, uważając pewnie, że władza ma zawsze rację, i że należy jej zaufać.
Ci którzy bywali na Rozbracie, byli także na demonstracji i przemawiali podczas jej trwania, podkreślając wartości tego miejsca, wartości realizowane bez żadnych odgórnych przykazów, wytycznych, bez pieniędzy wyciąganych od miasta.
Od samego początku jestem związany z Rozbratem, przekroczyłem juz 40-stkę, pracuję od kilkunastu lat, nie realizuję swojego świata w kredycie i siedzeniu przed telewizorem, wolę inne formy aktywności. Zniesmaczony jestem poziomem internetowych dyskusji, na szczęście to tylko Internet, w życiu codziennym spotykam wielu ludzi, różnych ludzi, rozumiejących co oznacza działalność Rozbratu, uważających, że zniknięcie tego miejsca to spora strata dla miejskiej tkanki.
Zniesmaczony jestem także sposobem zarządzania miastem, jego formą i przekształceniami w coś, co zwykłego obywatela sprowadza do roli podatnika, portfela, z którego wyciąga się pieniądze.
Na Starym Rynku w dniu demonstracji zawisł baner „Kontenery dla biednych, centrum dla bogatych, zamiast debaty uderzenia pał. Poznań, miasto know-how". Właśnie taka wizja miasta mi nie odpowiada, Rozbrat jest tylko częścią problemu, inne społeczne problemy czekają tuż za rogiem.
(MD)