I tak, przykładowo, Rafał Berger przed przeczytaniem swoich poprzednich zeznań twierdził, że "sprawy nie pamięta", a po, stanowczo twierdził, że oskarżony "był agresywny, wieokrotnie próbował uderzyć policjantów trzonkiem flagi". Cytowany stróż (nie)porządku najwyraźniej zagalopował się w swojej wizji i zapomniał, że sprawa nie dotyczyła napaści na funkcjonariusza, a uszkodzenia mienia. Dodatkowo z kart sprawy wynikało min. że kolejni dwaj świadkowie złożyli podczas przesłuchania na komisariacie jednogłośnie brzmiące zeznania. Nagminnie stosowana praktyka dyktowania przez dowódcę zeznań, już sama w sobie powinna dyskwalifikować policjantów jako wiarygodnych świadków. Z pewnością setki osób rocznie muszą dzięki takiej uprzejmości mundurowcyh udowadniać przed sądami, że nie są wielbłądami. Piotr Molenda (oczywiście po tym, jak przypomniał sobie całe zdarzenie po odczytaniu swoich pierwszych zeznań) zeznał dodatkowo, że oskarżony nie tylko zniszczył radiowozy, ale także "rzucił we mnie (w Piotra Molendę – przypis autora) farbą i zasłoniłem się tarczą". Dziwnym trafem, na fotografiach sporządzonych przez techników, a przedstawiających umazane farbą mundury, ochraniacze, pałki i radiowozy nie widnieje ani jedna umazana farbą tarcza.
Takie zeznania rzecz jasna nie trudno było zdyskredytować jako fałszywe. Oskarżony dodatkowo przedstawił zdjęcie, na którym widać, że podczas blokady i zatrzymania wygląda zupełnie inaczej niż zeznali policjanci. Sąd wydał wyrok uniewinniający, który się uprawomocnił. Jak widać, ochoczo składająca apelacje policja tym razem wolała uniknąć kompletnego blamażu.