Gdyby wierzyć pierwszym sondażom, wyniki wyborów nic nie zmienią nawet w formalnym układzie sił. Wygrała PO przed PiS, bardzo podobnym stosunikiem jak cztery lata temu. Jedynym novum jest wejście do sejmu Palikota, który faktycznie odebrał głosy SLD. Dowodziłoby to tylko tego, że tzw. „lewica” nie ma nic wspólnego z kwestią socjalną. Ale nie jest to jednak dla nas zaskoczeniem (czytaj
TUTAJ). Po drugie: do urn poszło mniej uprawionych do głosowania - ok. 48,9 proc. wobec blisko 54 proc. w 2007 r. Dojadamy, że w Europie Zachodniej ten odsetek kształtuje się na poziomie przeważnie sporo ponad 80 proc. Władza w Polsce w dalszym ciągu cierpi na kryzys legitymizacji.
Co dalej? Pomimo teatralnych gestów wykonywanych przez polityków w wieczór wyborczy, polska polityka zastygła w oczekiwaniu, kiedy jednocześnie na całym świecie rozpętała się poważna burza. Rządy PO nie zderzyły się jeszcze z twardymi realiami kryzysu. Przez trzy lata premier Tusk przekonywał nas, że Polska uniknęła załamania, aby wreszcie niedawno skapitulować i przyznać, że jest inaczej.
Liczba mandatów poselskich uzyskanych przez ugrupowania w wyborachAle my to wszystko już dostrzegamy: widzimy to poprzez rosnące koszty utrzymania, coraz większe bezrobocie, stagnację czy nawet spadek płac w wielu branżach i grupach zawodowych, rosnące ceny usług publicznych itd. Obiecany skok cywilizacyjny po przystąpieniu do Unii Europejskiej stał się problematyczny. Okazało się, że żyliśmy (nie tylko w Polsce, ale wszędzie: w Grecji, Irlandii, Wielkiej Brytanii, Portugalii, Włoszech, Hiszpanii i USA) na kredyt. Płacono nam słabo, ale pożyczek udzielano chętnie. Zabezpieczeniem miały być nasze przyszłe, niestabilne dochody, coraz częściej ze „śmieciowych umów”, których wielkość – jak się okazuje – nie zdoła zabezpieczyć roszczenia banków. Pożyczały przedsiębiorstwa, które spekulowały i teraz nie mogą zaspokoić wierzycieli. Pożyczało państwo, nie tylko – jak chce się nam wmówić - na cele socjalne, ale biurokrację, wojsko i policję, awantury wojenne. Pożyczały samorządy na stadiony i innego typu megainwestycje, które doprowadziły do ekstremalnego zadłużenia budżetów gmin. Wydawaliśmy z rozmachem, po gierkowsku.
W cieniu kryzysu milkną idiotyczne spory dotyczące katastrof samolotów. Nie podnosi się już też innych przebrzmiałych tematów, typu ubeckie teczki. Ludzi coraz trudniej zainteresować tymi tematami, kiedy coraz częściej zaczynają pytać o kwestie zasadnicze – o kryzys kapitalizmu, demokracji parlamentarnej i dotychczasowych sposobów sprawowania rządów. Nie są to nowe pytania. Zadajemy je od 1999 roku, kiedy po raz pierwszy ruch, nazwany alterglobalistycznym, wyraził swój sprzeciw wobec systemu; kiedy stwierdzono, że załamanie się gospodarki opartej o dotychczasowe mechanizmy jest nieuniknione. Co więcej ruch ten, ta globalnie narastająca fala wystąpień społecznych, która nieustannie od końca lat 90. przybiera na sile, jest jednym z głównych przejawów tego kryzysu.
Szczęściem dla zwycięskiej dziś Platformy Obywatelskiej wybory nie odbywają się za rok, kiedy prawdopodobnie trzeba będzie stawić w Polsce czoła pierwszym poważnym efektom załamania gospodarczego. Nie ma jednak na co narzekać. Przez następne cztery lata liberałowie (zwłaszcza spod znaku PO i Palikota) będą musieli zbierać cięgi za ostatnich kilkanaście lat polityki gospodarczej. Tąpnięcie jest raczej nieuniknione, choć nie wiadomo jaki przymierze kształt i rozmiar. Jasne jest, że elity władzy okopane na swoich stanowiskach, nie zamierzają się poddać. A cały mechanizm tzw. „demokratycznych wyborów” został tak skonstruowany, aby zapobiec jakimkolwiek konkretnym zmianom. Ale one są konieczne. I nadejdą – prędzej czy później.