Mijający rok, który obfitował na całym świecie w rewolucje i protesty, unaocznił wszystkim głębokość obecnego kryzysu. W Polsce do tej pory twierdzono, iż problemy świata nas nie dotyczą, nie dotyka globalna bessa. Ale zapaść czy stagnacja ekonomiczna jest faktem. Dodatkowo traktowanie przyrostu PKB jako wskaźnika społecznej pomyślności, staje się coraz bardziej wątpliwe. Prawie wszystkie kraje arabskie, przez które przetoczyła się zeszłoroczna fala niezadowolenia społecznego, mogły się wcześniej pochwalić wysokimi wzrostami produktu krajowego brutto. Nie uchroniło to tamtejszych elit władzy przed poważnymi problemami.
Nie może zatem nikogo dziwić, iż premier Donald Tusk w swoim jesiennym exposé, wygłosił dwie podstawowe tezy. Po pierwsze, że kryzys zmusza nas do oszczędności i zmian. Po drugie, iż zwiększą się wydatki na wojsko i policję. „Tylko silni gracze przetrwają w kryzysie” – stwierdził. Te zapowiedzi obnażają prawdziwe oblicze malthusjanskiej władzy, która dziś nawet nie próbuje udawać, iż zarówno w sprawach wewnętrznych, jak i polityce zagranicznej, zamiast kierować się zasadą społecznego konsensusu, będzie stawiać na konfrontację. Premier to mówi do narodu i o narodzie, który musi być gotowy do wyrzeczeń i poświęceń, w imię przyszłej potęgi i znaczenia. Aż Europa nie legnie u jego stóp („Musimy być silni, by odgrywać rolę w Europie”). Żałosna retoryka, moglibyśmy powiedzieć nawet „populistyczna”, podszyta kompleksem niższości i resentymentem.
Co można powiedzieć o rządzie, który u progu zbliżającego się kryzysu społecznego zapowiada więcej etatów i znacząco wyższe wynagrodzenia w wojsku i policji? Szykuje się na wojnę? Kupuje wierność liczących po ok. 100 tys. każda grup zawodowych, w obliczu rosnącego niezadowolenia społecznego? To oczywiste. Miesięczne pensje w resortach siłowych w 2012 roku mają wzrosnąć po średnio 300 złotych brutto. Łączny dodatkowy koszt dla budżetu to kilkaset mln. złotych. Dodajmy, że wydatki na wojsko i policję w ostatnich latach znacznie wzrastały, a w swoim exposé Tusk zapowiedział, że za jego kadencji polityka ta będzie kontynuowana. Generałowie i kaprale mogą spać spokojnie!
Jednocześnie rząd hojnie zakłada, że i innym grupom, utrzymywanym z budżetu, zarobki wzrosną, ale już nie tak wyraźnie jak żołnierzom i policjantom. Na przykład nauczyciele dostaną od 83 do 97 złotych więcej. Emeryci 71 złotych więcej. I tak dalej. W Poznaniu opiekunki w żłobkach dowiedziały się na przykład, że - choć ich uposażenia są skromne i nie wzrastały w ostatnim czasie zbyt znacząco (wręcz w ogóle) - w najbliższych latach nie mogą liczyć na podwyżkę. Oznacza to, że ich realne zarobki spadną. W razie protestów zapewne zajmą się nimi gorliwi, bo dobrze opłaceni policjanci.
Zmaskulinizowana polityka prowadzi do tego, że władza publiczna z jednej strony wydaje lekką ręką miliony na etaty dla wojska i policji oraz na stadiony, a z drugiej redukuje wydatki na cele opiekuńczo-wychowawcze, oświatowe czy socjalne, gdzie beneficjentami i pracownikami są głównie kobiety. W pierwszym przypadku efektywność ekonomiczna nie jest brana pod uwagę. Za oczywiste przyjmuje się, że wojsko i policja nie są od tego aby przynosić dochody, a nakłady na stadiony nie muszą się zwrócić. W drugim - wydatki na żłobki, przedszkola, szkoły, szpitale, biblioteki itd. podlegają ciągłej redukcji w imię ekonomicznej efektywności i nieskrywanej zasady, że miastem czy gminą zarządza się jak przedsiębiorstwem. Dyrektorkom poznańskich szkół (i jak sądzę nie tylko im) powtarza się ciągle, że mają być w pierwszym rzędzie menedżerkami. „Czuję - mówi jedna z nich - że wymaga się ode mnie, abym wyrwała spod tyłka dziecka kolejną rolkę papieru toaletowego”.
W Poznaniu ma przybyć kilkaset dodatkowych policyjnych etatów, jednocześnie władze postulują zamknięcie szkół nawet tych, gdzie próbuje się pracować z młodzieżą, którą los, środowisko i warunki materialne ściągają „w dół”. Co czwarty absolwent wielkopolskich szkół zawodowych zaraz po zakończeniu edukacji, rejestruje się jako bezrobotny. Jednak władza woli wydać pieniądze na dodatkowych 500 policjantów w województwie niż nauczycieli; woli dać im 300 złotych podwyżki, a nauczycielkom 90 zł. Priorytet polityczny aż nadto dobrze się tu rysuje.
Następuje sukcesywne zastępowanie polityki społecznej penitencjarną, czego działania szefa poznańskiego Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych (ZKZL), Jarosława Pucka, jest adekwatnym przykładem. Od jakiegoś już czasu główne zadania ZKZL polegają na karaniu i dyscyplinowaniu lokatorów. Zarząd opiera się na systemie sądowo-represyjnym, z własnym kontenerowym obozem karnym, a nie socjalnym. To z kolei nieuchronnie prowadzi do bardziej bezpośrednich konfrontacji i potrzeby użycia policji przy masowych wysiedleniach i konfliktach.
Jednocześnie władza często „kamufluje” swoje intencje, próbując przedstawić rosnące wydatki na wojsko i policję, zagrożeniem bezpieczeństwa publicznego, na przykład dziś w związku z EURO 2012. W czerwcu br. na mistrzostwa do Poznania ma zjechać ok. 130 tys. kibiców (może okazać się nota bene, ze to liczba ostro przeszacowana), tymczasem, rokrocznie odwiedza nas, w zależności od gospodarczej koniunktury, od 400 do 800 tys. gości targowych i nikt jakoś nie traktuje tego jako podstawy do okresowych zmian zatrudnienia w policji, do czego by nas obligowała gdzie indziej forsowana logika ekonomicznej efektywności. Zresztą te same przyczyny, które niby nakazują władzom publicznym zamykanie gimnazjów (niż demograficzny), powinny skutkować redukcją etatów w policji, bo wiadomym jest, że młodzież (zwłaszcza męska) w wieku gimnazjalnym i nieco starsza częściej staje się „klientami” tejże instytucji.
Podstawowe tak naprawdę pytanie brzmi: czy bezpieczeństwo publiczne lepiej gwarantować sobie poprzez wydatki na cele opiekuńczo-wychowawcze i socjalne, czy zdać się na policyjne pałki? I dlaczego obecna władza upatruje większą efektywność w wydatkach na cele penitencjarne, niż edukacyjne czy socjalne? Czy chodzi o to, żeby społeczeństwo upodmiotowić czy spacyfikować?