W obliczu nieobecności na spotkaniu przedstawicieli czy to Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, czy Wydziału Zdrowia i Spraw Społecznych, głównym obrońcą projektu budowy osiedla kontenerów był dyrektor ZKZL – Jarosław Pucek.
Istotne dla przebiegu dyskusji było obalenie lansowanej przez miejskich urzędników tezy o tym, iż mieszkańcami kontenerów socjalnych mają być jakoby tzw. „trudni lokatorzy”. Z identyczną tezą urzędnicy szli do boju o kontenery w innych miastach, gdzie już takowe osiedla powstały. Niestety rzeczywistość osiedli kontenerowych np. w Bydgoszczy drastycznie ją zweryfikowała. Kontenery stały się nowym domem dla samotnych kobiet z dziećmi, osób starszych, czyli jak skwitowała to jedna z uczestniczek spotkania, „wszystkich słabych”, którzy przed zsyłką do getta nie potrafili lub nie mogli się obronić. Miejsce, które w urzędniczych założeniach miało być rodzajem kary, dla tych wszystkich z przypisaną etykietą „wandal”, „trudny lokator”, „awanturnik” itp., stało się codzienną gehenną osób, dla których nie było miejsca w normalnych mieszkaniach komunalnych. Tak jak samotnie wychowująca dzieci matka, zastąpiła w praktyce tzw. „trudnego lokatora” jako najemczyni blaszanego kontenera, tak blaszany kontener nie będący w myśl prawa budowlanego budynkiem mieszkalnym, zastąpił lokal socjalny, których miasto nie buduje w wystarczającej ilości.
Osobno należało omówić pojęcie „trudny lokator”, którym szafują miejscy urzędnicy. Wedle zapewnień Jarosława Pucka ZKZL wytypował wśród różnych najemców blisko 200 takich rodzin. Następnie zredukował tą liczbę do 20 rodzin, stało się tak poprzez wykluczenie osób starszych, niepełnosprawnych, czy też dzieci. W ten sposób pan Pucek starał się zapewniać o swych dobrych intencjach, chęci uniknięcia błędów popełnionych w innych miastach, gdzie według naszych informacji osiedla kontenerów stają się de facto osiedlami „mieszkań” socjalnych. Niestety pan Pucek nie zauważył, że w ten sposób kierowany przez niego urząd podjął się zadania, do którego nie został powołany. Nie wiadomym jest kiedy bowiem podlegli mu urzędnicy zyskali fachową wiedzę jak i narzędzia administracyjne, które są przypisane pracownikom socjalnym czy sądowi. Pan Pucek bez względu na to czy miał za sobą dobre czy złe intencje, przyznał sobie prawo do ferowania wyroku – określenie kto zostanie „trudnym lokatorem”. Nie mając do tego kompetencji orzekł o winie, a także określił karę, w postaci zamknięcia w kontenerze. I choć sam przyznał, że kontenery socjalne, stanowią jedynie metodę na relokację problemu, a nie jego rozwiązanie, nadal obstawał przy konieczności ich usytuowania w Poznaniu.
Wydawać by się mogło, że szef ZKZL wpisuje się takim zachowaniem w typowe podejście osób obejmujących określoną w hierarchii władzy funkcję. Przyznał, iż działa w tym względzie pod naciskiem „czynników”, które żądają załatwienia problemu „trudnych lokatorów” nie oglądając się na złożoność problemu. Jako urzędnik po prostu wykonuje polecenie, realizuje politykę, w perspektywie mając również to, iż jego działanie trwa przez pewną określoną kadencję, więc całkiem możliwe, iż zarówno ciężar spełniania danych obietnic, czy konieczność poradzenia sobie z konsekwencjami błędnych decyzji, nie spadnie na jego barki.
Określenie „trudny lokator” w całej dyskusji służyło również panu Puckowi, do uciekania od analizy całościowej polityki mieszkaniowej miasta. Jeśli podnoszona została konieczność zdecydowanego uruchomienia (bo na dziś jest on niemal w zastoju) budownictwa komunalnego i socjalnego w Poznaniu, zawsze można było zwrócić dyskusje ponownie w kierunku napiętnowanego „trudnego lokatora”. Jednocześnie, kiedy przedstawiciele organizacji pozarządowych, którzy na co dzień zmagają się i działają z całą masą osób, tak łatwo przez urzędników państwowych piętnowanych, zwracali uwagę na złożoność problemu czy czas potrzebny na faktyczną pracę ze zmarginalizowanymi ludźmi, Pucek nie umiał znaleźć kontrargumentów. Urzędnik dysponujący zdecydowanie większą władzą i możliwościami politycznymi wprowadzania zmian, oczekiwał od pozostałych uczestników dyskusji gotowego pomysłu na „trudnych lokatorów”. Jednocześnie absolutnie nie chciał wycofać się z tego pomysłu, którego zło i nieskuteczność wszyscy mu wytykali – budowy kontenerowych osiedli. Na obronę swoich dobrych intencji dyrektor ZKZL przedstawiał dowody wielu spotkań, jakie odbył z przedstawicielami wyspecjalizowanych w problematyce NGOsów, spotkań które nie zakończyły się – jak sam przyznał - żadnymi konstruktywnymi ustaleniami i działaniami. Pomysł nie zyskał póki co (i miejmy nadzieję że nie zyska) akceptacji organizacji typu Fundacja Barka. Podobnym usprawiedliwieniem było wymienienie ograniczeń własnego urzędu, jednak również ich świadomość nie wpływała na wycofanie się z kontynuacji realizacji budowy osiedla kontenerów. Klamka zapadła. Dyskusja raczej toczy się, aby ten pomysł usankcjonować czy usprawiedliwić i nadać jemu pozory demokratycznej zgody.
Usiłując dokonać konkluzji spotkania, staje się przed nie lada wyzwaniem. Sam charakter spotkania pozbawiał je potencjału dokonania zmiany w zastanej rzeczywistości, być może dlatego, że odbywało się ono w specyficznej rzeczywistości "trzeciego sektora". Zdecydowana większość przedstawicieli organizacji pozarządowych, starając się lawirować pomiędzy bezwzględnością kapitalizmu, a bezwzględnością państwowej machiny, absolutnie nie chce zadrzeć z żadną ze stron. W takim układzie istotna staje się mediacja i rozmowa, pozyskiwanie sojuszników i przekonywanie, po to by łagodnymi metodami uzyskiwać od tych mocniejszych politycznych sił jakieś korzyści. Taka swoista gra. Te wzajemne przekonywanie się i próby uzyskiwania jakiś ustępstw od mocniejszych graczy, wydaje się powodować efekt uboczny w postaci swoistego zafascynowania samą grą. Oczywiście miło jest porozmawiać z politykiem, urzędnikiem, czy szanownym panem biznesmenem w odpowiednio zaaranżowanej dobrej atmosferze. Oczywiście miło jest, gdy przy takiej rozmowie poznajemy człowieka, gdy zaczynamy rozumieć, że jego mocne słowa o „trudnych lokatorach” wcale nie są takie mocne, gdyż tak naprawdę, rozumie on drugiego człowieka, jego dylematy i złożoność problemu, a tylko pełniona funkcja w strukturze władzy uniemożliwia mu skuteczne działanie. Przestaje być jednak miło, gdy okazuje się, że nie udaje ustalić kto ostatecznie podejmuje decyzję w sprawie budowy osiedla kontenerowego. Nie jest nim, jak się okazało, dyrektor Pucek. Realnie gra staje się jedynie grą pozorów, w której miłe rozmowy nie prowadzą do zatrzymania, już nie tak miłych za to realnych, planów wybudowania getta kontenerów.