Debata prezydencka czyli psia kupa

Debata prezydencka czyli psia kupa

  • Marek Piekarski
  • sobota, 13 listopad 2010
W czwartek 11 listopada odbyła się debata prezydencka w telewizji WTK. Brali w niej udział wszyscy kandydaci na prezydenta wraz z komitetami wyborczymi. Na spotkanie zaproszono również dziennikarzy, profesorów, działaczy społecznych. Nadzieja uczestnictwa w czymś ważnym była płonna. Debata okazała się kolejną pyszną kreacją kandydatów, jak i elit Poznania. Na własne życzenie zamiast siedzieć wśród szarych obywateli i ich problemów, siedzieliśmy wśród natapirowanych bab i sapiących chłopów (gdyby miał użyć metafory dla opisania intelektualnej atmosfery), którzy jedyne co potrafią to gęgać o kulturze i psich kupach. Znaleźliśmy się w debacie elit wyabstrahowanych od rzeczywistości. Byłem, żeby nie nazwali mnie abnegatem. I naprawdę chciałbym tego nie krytykować, gdyż mam szacunek za podjętą inicjatywę redakcji WTK. Inicjatywę jakby nie patrzeć potrzebną i choć odrobinę otwierającą demokrację w tym mieście, oczywiście wykorzystując narzędzia i możliwości tego typu medium.
Problem polega jednak na tym, że to za mało. Zainicjować debatę to jedno, nakierować ją na poważne problemy to drugie. Nie osiągnie się tego przez taki dobór widowni. Zabrakło w niej zwykłych obywateli, zrzeszonych w związkach zawodowych czy stowarzyszeniach. Nie widziałem nikogo z Cegielskiego, Goplany, Volkswagena, ZNTK.  Nie było tych, którym grozi eksmisja na bruk, którzy stracili pracę, lub muszą korzystać z pomocy socjalnej. Widziałem natomiast prezesa HCP Jarosława Lazurkę, spadochroniarza z Warszawy, który wsławił się łamaniem praw pracowniczych i wysprzedażą zakładów Cegielskiego. A kandydaci na prezydentów to jego ideologiczni koledzy, więc debata nie mogła mieć innego przebiegu, niż ostatecznie miała.

Przewidziano trzy części: (1) pytania indywidualne do poszczególnych kandydatów od dziennikarzy, (2) od innych kandydatów i (3) od publiczności. Jacek Bachalski kandydat SLD, Tadeusz Dziuba kandydat PiS, Grzegorz Ganowicz z PO, Ryszard Grobelny, Jacek Jaśkowiak kandydat My - Poznaniacy, Piotr Quandt kandydat Aktywny Poznań - to kolejność występowania kandydatów.  Forma prezentacji dawała kandydatom naprawdę dużo swobody, zatem dyskutowali - każdy o tym, o czym chciał. Typowy przejaw arogancji pokazał kandydat SLD, który w poważnej debacie zabawiał się w quiz i zapytał jednego z kontrkandydatów o „…ulice w Poznaniu, na której nikt nie jest zameldowany!” Tak jak by chciał powiedzieć – „bądźmy na luzie, nie przejmujmy się, są wybory, jest show”. Ciekawe, co ma na to powiedzieć moja sąsiadka mieszkająca w zagrzybiałej piwnicy. Ciężko u niej wygenerować luz, szczególnie z perspektywą rządów takich prezydentów. Obserwując debatę z bliska, miałem poczucie, że wszyscy się dobrze bawią. Wspólne fotografie, dyskusje i to podczas emisji na żywo, jak na wieczorku u cioci. Tak jakby mieli w dupie wszystkich ludzi, których dotyczy ta debata. Tak jakby napawali się tym, iż są w studiu telewizyjnym i nic ich więcej nie obchodziło. Łatwo sterować tak głupimi elitami. Elitami sterować, a społeczeństwo ogrywać.

Grobelny i Ganowicz doskonale brylują w tym politycznym „ekosystemie”. Socjotechnikę opanowali do perfekcji, choć na sali przy każdej przerwie podlatywał ktoś z doradców, to sami radzili sobie świetnie. Jak trzeba być bezczelnym, by sformułować pytanie: „czy zna pan stadion na świecie, który został wybudowany bez wsparcia funduszy publicznych”? To pytanie zadał niebywale pewnym siebie Grobelny - Jaśkowiakowi. Jak można szczycić się wydaniem około 700 mln. złotych na inwestycję, która nie daje mieszkańcom nic poza tymczasową ekscytacją? Jak inaczej tego nie nazwać jak „ogrywaniem społeczeństwa”? Grobelny wyczuwa to doskonale, bawi się poznańskimi elitami. Bawi się i załatwia swoje interesy, bez żadnego głosu sprzeciwu, nawet podjęcia polemiki. Grobelny nie niszczył oponentów, ale ich „obłaskawiał” i tym samym pacyfikował. Przykładowo pytanie o Rozbrat. Śmieszne, bo padło znowu (jak w przypadku stadionu) z ust Grobelnego. Facet wie jak ciągnąć tematy w publicznych odsłonach. To proste, problem Rozbratu jest jednym z najważniejszych tematów miasta w ostatnim roku, dwóch, temat topowy. Warto odnieść się do niego w publicznej debacie, błysnąć swiatłem odbitym, ale samemu nadać interpretację. Mogł to zrobić każdy. Można to zrobić różnie. Dziś Rozbrat najczęściej jest traktowany jako problem z „takim fajnym alternatywnym centrum kultury”. Obecnym elitom nie przechodzi przez usta, iż jest to również problem mieszkalny, że Rozbrat jest jedną z odpowiedzi na te problemy i dlatego trzeba nie tyle go bronić jako „miejsce kulturalne”, co propagować, jako alternatywę dla obecnej polityki choćby mieszkaniowej lub szukać innych alternatyw. Niestety większość publiki na sali to ludzie, którzy brzydzą się alternatywą. Oni chcą podążać jak ściek – głównym nurtem. Lepiej wziąć kredyt na 40 lat, niż domagać się mieszkań komunalnych. Bo to wstyd mieszkać w komunalnym mieszkaniu. Znowu Grobelny wygrywa, bo robi z Rozbratu problem „techniczny”, a nie polityczny. Niestety nikt tego nie chwyta.

Najbardziej żal mi było kandydata Aktywnego Poznania. Facet w prezentacji wypadł najuczciwiej. A powiedział m.in., że założył komitet, bo nie może patrzyć na to jak gardzi i poniża się obywatelem w tym mieście. On jako urzędnik stara się pomagać od 30 lat ludziom i ci ludzie przyszli do niego, by ich reprezentował. Przyznam, że nie znam faceta, ale wierzę mu bardziej niż reszcie kandydatów. Tym bardziej, że żaden z kandydatów nie traktował go na poważnie. Taki Pan Nikt – ani nie ma firmy, ani nie reprezentuje dużej centrali partyjnej, ani nie jest ważnym urzędnikiem, nie ma za żonę prezenterki telewizyjnej, no porostu – normals. Gdzie on się kurwa wyrywa? Ale facet się nie pcha na prezydenta kraju, ani szefa ONZ, chce być tylko użyteczny społecznie. Gdzie może to zrealizować, jak nie w samorządzie?

To któraś z kolei debata prezydencka i wyborcza w tym mieście. Wszystkie, o których słyszałem, toczą się wokół tematów „miękkich”. Tak jak i ta debata. Jakby wszyscy się umówili – nie dotykamy kwestii, które stworzą „złą atmosferę” do rządzenia. Pokażmy społeczeństwu, że się nie kłócimy, jak JP2 przykazał. Pod tym płaszczykiem widać wspólny interes – uśpienie już zatomizowanego społeczeństwa. W drugim roku kryzysu, w mieście zadłużonym do granic możliwości, nie rozmawiano w ogóle o ekonomii. O redystrybucji środków finansowych. O formach organizacji spłaty zadłużenia. I to wszystko w kontekście marnej reprezentatywności obecnej władzy. Nie rozmawiano o pomysłach demokratyzacji przestrzeni debaty publicznej. To podstawowe problemy, generowane często przez obecnych włodarzy tego miasta, którzy jednocześnie roszczą sobie monopol na ich rozwiązywanie. Tak jakby byli właścicielami firmy, a nie reprezentantami obywateli, którzy jedynie dali im mandat. W tej debacie wyszło, że chodzi jedynie o niepodzielną władzę. Dlatego kandydaci przybierali szaty ekspertów. „Miasto to firma, moja firma”. Za to, że eksperci się mylą, zapłacimy niebawem wszyscy. Nie będzie już wtedy czasu na kreacje i miękkie debaty.

Ludzie czytają....

„Żelazny glejt” dla Netanjahu. Polski rząd relatywizuje ludobójstwo

11-01-2025 / Polityka

Czy premier Izraela, Benjamin Netanjahu, ścigany przez Trybunał w Hadze listem gończym, pojawi się na obchodach 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz-Birkenau?...