26 maja w wydaniu papierowym oraz na stronie Głosu Wielkopolskiego ukazał się artykuł „Plakatowa anarchia na ulicach” poświęcony naszej kampanii plakatowej trwającej od kilku miesięcy. Artykuł utrzymany jest w jednoznacznie negatywnej wymowie. Tomasz Nyczka pisze w nim: „Plakatów zaśmiecających miasto mamy już dość.” Dalej dowiadujemy się, że „Radni nie mają na to recepty. I twierdzą, że pomóc może tylko dokładniejszy monitoring i karanie mandatami”. Cóż, z braku recept przepisuje się te
nieskuteczne.
Osobliwe jest, że autor skupia się w artykule jedynie na plakatach o wymowie społecznej i politycznej, ignorując zdecydowaną większość plakatów wyklejanych nielegalnie - informujących o komercyjnych imprezach, nierzadko sygnowanych logiem „Poznań miasto know-how”. Pojawiają się owe plakaty od lat, a ich gabaryty, ilość i tempo pojawiania się w miejscach publicznych sprawia, że nasze dokonania, tak złowrogo opisywane w artykule Głosu, wydają się być igraszką. Ale ten fakt nie przeszkadza ani panu Nyczce, ani przedstawicielom miasta, ani Straży Miejskiej - wszakże dzięki tym nielegalnym plakatom miasto zyskuje na prestiżu (bo w Poznaniu się COŚ dzieje), a szefowie modnych klubów się bogacą, dzięki czemu bogacą się również właściciele kamienic i lokali.
Dodajmy, iż znaczna część billboardów, które możemy zobaczyć na ulicach naszych miast i przy drogach do nich prowadzących (w tym w Poznaniu), pojawiła się tam z naruszeniem prawa, ale jak wiadomo, przymyka się na nie oko z tego powodu, że wspierają one biznes. Skuteczność działań służb miejskich (i nie tylko) widzimy też na przykładzie płotu pani Kulczyk, który ostatecznie, choć ponoć nielegalnie, odgrodził mieszkańców Poznania od sprzedanego „na lewo” parku. O przepraszam! Czy został sprzedany „na lewo”, od wielu lat próbuje ustalić sąd, póki co z marnym skutkiem.
Wreszcie przypomnijmy sobie, jak wygląda miasto w trakcie prowadzonych kampanii wyborczych. Znaczące były niedawne wypowiedzi wielu lokalnych polityków, którzy przyznawali się, że plakaty wyborcze nie zawsze wieszane są zgodnie z wymogami ordynacji wyborczej i miejscowym prawem. Ale i w tym przypadku, ponieważ wspierają obecny system sprawowania rządów, mogą liczyć na milczące przyzwolenie.
Nie uda się też panu Nyczce oraz urzędnikom zrobić z nas wandali - nasze plakaty są środkiem do nagłaśniania palących problemów ludzi, których źródłem jest zorientowana na prywatny zysk, kosztem dobra publicznego, polityka rządzących tym miastem oraz krajem. Są elementem szerszej strategii antysystemowej, a nie bezmyślnym i wyrwanym z kontekstu czynem, jak autor artykułu próbuje to naświetlić.
Włodarze miasta i prywatne firmy nieustannie zawłaszczają przestrzeń publiczną należną całej wspólnocie miejskiej. Jedna ze związanych z Federacją Anarchistyczną grup ManuFAktura już dwa lata temu zwracała uwagę na problem braku darmowych miejsc na ogłoszenia mieszkańców, zakładając w kilku miejscach w centrum Poznania „fiksmatynty” (
więcej na ten temat).
Mimo tego w Poznaniu do tej pory nie wyznaczono miejsc, w których można nieodpłatnie umieścić ogłoszenie! Władz ten problem nie interesuje, jedyne jego rozwiązanie widzą w stosowaniu represji i zwiększaniu nakładów na służby ścigające "plakaciarzy". Ten system oczywiście uderza w niezamożnych poznaniaków i inicjatywy społeczne. Wysokie ceny za korzystanie ze sprywatyzowanych powierzchni reklamowych uprzywilejowują przedsięwzięcia komercyjne i korporacyjne wobec przedsięwzięć oddolnych i niekomercyjnych.
Jako anarchiści uważamy, że przestrzeń należy do wszystkich, więc odzyskujemy to, co nam się należy w nierównej walce z biznesmenami, politykami i Strażą Miejską oraz policją pozostających na ich usługach!
Zachęcamy wszystkich, by powielali i wyklejali nasze plakaty, które publikujemy w wersji do pobrania w galerii. Ale na tym nie trzeba kończyć. Na stronie dostępne są również
matryce szablonów, a z puszką farby można zrobić znacznie więcej!