Wywiad z pracownicą poznańskiego publicznego żłobka pokazujący, realia pracy osób (najczęściej kobiet) zatrudnionych w tych instytucjach.
Co tzw. "ustawa żłobkowa", zmienia w sytuacji pracownic i pracowników publicznych placówek opieki nad dziećmi do lat trzech?
W moim żłobku dotychczas na oddziale dla dwuletnich dzieci pracowały dwie opiekunki i dwie salowe oraz jedna na 1/2 etatu. W innych żłobkach pracują trzy salowe. Dziećmi rocznymi i półtorarocznymi zajmują się trzy opiekunki i dwie salowe. Nad najmłodszymi dziećmi opiekę sprawują cztery opiekunki i jedna salowa. W każdym żłobku pracuje ponadto jedna lub dwie pielęgniarki, u nas jest jeszcze położna. Nowa ustawa wprowadza zmiany w nazewnictwie. Salowe, które mają odpowiednie wykształcenie, zostaną przekwalifikowane na młodsze opiekunki, a część salowych zostanie przemianowana na pokojowe. Ani Wydział Zdrowia w Poznaniu ani dyrekcja naszej placówki nie poinformowały nas jeszcze, jaki zakres obowiązków będzie przypisany do nowych i dotychczasowych stanowisk. W dalszym ciągu trwają dyskusje nad tym, jak proponowane zmiany mają wyglądać w praktyce.
Czy nowa ustawa wpłynęła bezpośrednio na formę waszego zatrudnienia?
Po wejściu ustawy żłobkowej stałyśmy się pracownicami samorządowymi, co wiąże się z pewnymi obostrzeniami, np. nie możemy podjąć drugiego etatu bez zgody kierownika. Jednak w naszym zawodzie trudno jest pracować w dwóch miejscach, bowiem pracujemy w trybie zmianowym. Ponadto, kiedy ktoś z nas zachoruje inni pracownicy muszą tą osobę zastąpić wyrabiając nadgodziny i nie jest możliwe branie wtedy dnia wolnego czy wyjście z pracy wcześniej. W żłobku musi być zawsze stała liczba opiekunów, dzieci muszą mieć zapewnione bezpieczeństwo. Kolejna zmiana dotyczy wydłużenia czasu pracy. Wcześniej pracowałyśmy 38 godzin w tygodniu teraz jest to 40, co nie przełożyło się w żaden sposób na podwyżki płac. Są też plusy: jako pracownicy samorządowi dostaniemy np. wyższą odprawę.
Jakie są przeciętne zarobki pracowników zatrudnionych w żłobkach?
Opiekunka zarabia ok. 1580 zł brutto, salowe jeszcze mniej, plus premia uznaniowa. Nigdy nie mamy płacone za nadgodziny. Podobnie jak w innych jednostkach budżetowych jeśli zdarzy się, że w którymś tygodniu muszę zostać w pracy dwie godziny dłużej, nie otrzymuję dodatkowego wynagrodzenia tylko pracuję dwie godziny krócej w kolejnym tygodniu. Nie walczymy o płatne nadgodziny. Przy naszych pensjach stawka za godzinę jest tak niska, że nie mamy o co się bić. Jeśli chodzi o samą umowę to nic się nie zmieniło, nadal będziemy zatrudnione na stałe umowy o pracę na czas nieokreślony. Nie dotyczy to jedynie nowych pracowników, którzy na początku dostają umowę na czas określony.
Jaka jest różnica między pracownicami żłobków i przedszkoli?
Osoby zatrudnione w przedszkolu objęte są kartą nauczyciela. Mi, mimo wykształcenia pedagogicznego, nie przysługują takie prawa, jak nauczycielom. Przykładem jest chociażby czas pracy i wynagrodzenie. W przedszkolach obowiązuje 5-godzinny dzień pracy, przy czym wynagrodzenie za godzinę jest wyższe. Nauczyciele niemianowani pracując 25 godzin zarabiają ok. 1700 zł, ja za przepracowanie 40 godzin otrzymuję netto ok. 1300 zł.
Czy zgadza się Pani z nowymi propozycjami władz miasta, przewidującymi podwyżki opłat za opiekę nad dziećmi do lat 3 w żłobkach publicznych?
Podwyżki nie wpływają w żaden sposób na sytuację samych pracowników. Nie dostaniemy tych pieniędzy ani na dzieci, ani do naszych portfeli. Wpłynie to jednak na sytuację rodziców. Widzimy, że są rodziny, które nie są w stanie zapłacić nawet dotychczasowej sumy, pomaga im MOPR. Myślę, że jeśli podwyżki zostaną wprowadzone, współpraca między placówkami opiekuńczymi a MOPRem będzie musiała się zacieśnić, rodzice z pewnością będą potrzebować wsparcia finansowego. Inną sprawą jest to, że przez niskie opłaty za żłobki rodzice nie chcą przenosić dzieci do przedszkoli. Powód jest prosty, u nas za ok. 350 zł dziecko może pozostać pod opieką od 6.00 do 17.00, w przedszkolu opłaty za taką ilość godzin są o wiele wyższe.
Co myśli Pani o dopłatach do żłobków prywatnych, które planują poznańscy urzędnicy?
Dopłata w wysokości 50 zł na dziecko jest żenująco niska. Jeśli mamy zapłacić 1000 zł czesnego i przy takiej kwocie otrzymamy dopłatę o wartości 50 zł, to myślę, że jest to śmieszne i że ten pomysł w praktyce się nie sprawdzi. Poza tym uważam, że jeśli rodzice mają ponosić większe koszty umieszczenia dziecka w żłobku, to te pieniądze powinny trafiać do tych placówek, w których mają dzieci, a nie do prywatnych punktów, z którymi nie mają nic wspólnego. Powinno być dofinansowanie dla wszystkich punktów opieki dla dzieci do lat trzech. Rodzice, którzy zapisują dzieci do prywatnych żłobków, ponieważ w państwowych nie ma miejsc, również powinni otrzymywać wsparcie z Urzędu Miasta.
A co inni pracownicy sądzą o zmianach związanych z nową ustawą?
Dziewczyny obawiały się zwolnień, głównie osoby z podstawowym wykształceniem, które nie zakończyły jeszcze okresu dokształcania. Niedawno zatrudnione panie bały się także, że nie zdołają pogodzić nauki z pracą i dodatkowymi zajęciami. Obawy brały się przede wszystkim stąd, że stale byłyśmy niedoinformowane, nikt nie mówił nam, z czym wiążą się nowe przepisy. Dopiero kiedy sama zaczęłam się pytać odpowiednich ludzi i szukać informacji na ten temat, dowiedziałyśmy się, co oznacza dla nas ustawa żłobkowa.
Z jakimi problemami borykają się na co dzień pracownicy publicznych żłobków?
Muszę przyznać, że pracuje mi się tutaj świetnie. Głównie dlatego, że jest to praca z dziećmi, ale też ze względu na bardzo pomyślną współpracę z pozostałymi pracownicami naszego oddziału. Na miłą atmosferę wpływają także dobre relacje z rodzicami. Naszym największym problemem są niskie wynagrodzenia. Mam skończone studium pielęgniarskie, ponad to jestem magistrem pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej. Moje wykształcenie nie przekłada się jednak na pensję – zarabiam śmiesznie mało. Gdyby nie to, że lubię swoją pracę, nie zatrudniłabym się tutaj. Z powodu niskich płac dziewczyny popadają w konflikty z główną kierowniczką. Trudno się dziwić, skoro niskie pensje przekładają się na problemy z opłacaniem rachunków, wizytami komorników czy zajęciem komorniczym pensji. Niestety, nasze zarobki zmuszają nas do brania pożyczek, na których natychmiastową spłatę nas nie stać. Są sytuacje, kiedy trzeba wziąć kredyt, np. na leczenie dziecka czy innego członka rodziny. Osoba spłacająca zadłużenie, przy zarobkach 1200 zł miesięcznie, 600 zł oddaje do banku. Na życie zostaje niewiele. Jeśli płace nie wzrosną, dziewczyny zaczną odchodzić z tej pracy, szukając lepszego wynagrodzenia w szarej strefie lub prywatnych placówkach. Kiedy żłobki przestały być zakładami opieki zdrowotnej, przekształcając się w zwykłe jednostki budżetowe gminy, można było podnieść nam pensje. Podejrzewam, że nie doszło do tego, bo nie chciano dodatkowo obciążać budżetu miasta.
Jeśli chodzi o stan placówek, to brakuje nam pieniędzy m.in. na wymianę okien czy dostosowanie pomieszczeń do potrzeb małych dzieci. Chciałyśmy wyremontować podłogę, ale wymiana nowej podłogi kosztuje więcej niż moja roczna pensja. Państwowe placówki opiekuńcze dostają bardzo małe fundusze, powiedziałabym nawet, że są to tylko ochłapy z budżetu. Korzystamy z wyposażenia, które już dawno powinno być wymienione, jednak wiemy, że nie dostaniemy pieniędzy, żeby kupić nowe rzeczy, np. szafki. Część pomocy dydaktycznych dla dzieci robimy same, chociaż nikt nam za to nie płaci. Ściany w żłobkach też malujemy same lub robią to rodzice, za darmo. Przeszkodą na drodze do uzyskania dodatkowych funduszy jest to, że nie możemy otrzymywać darowizn, jesteśmy w końcu placówką samorządową. Wyjściem z tej sytuacji byłoby założenie stowarzyszenia przez rodziców, ale rotacja jest zbyt duża, aby coś takiego zafunkcjonowało. Dzieci często okazują się podatne na choroby i przez długi czas nie przychodzą do żłobka, a poza tym wszystkie maluchy są tu tylko dwa, dwa i pół roku.
Czy podejmowaliście próby nawiązywania kontaktów z pracownikami innych żłobków, aby wspólnie domagać się wyższych wynagrodzeń?
Takie próby nie były podejmowane. Jeśli ktoś idzie do pracy w żłobku zdaje sobie sprawę z niskich zarobków. Poza tym w tych placówkach zatrudnione są też panie z podstawowym wykształceniem, czy takie, które nie mogły znaleźć innej pracy w swoim zawodzie lub mają małe dzieci i zależy im na stabilnym 5-dniowym rytmie pracy, nawet jeśli wiąże się to z niską pensją. Kobietom, które mają dzieci, odpowiada ta praca, ponieważ mogą do niej wziąć swoje dziecko lub zostawić je pod opieką koleżanki z pracy. Pracownice przyzwyczajają się do tego zawodu i niskich zarobków, po pewnym czasie stwierdzając, że tak po prostu musi być. Jednak część osób rzuca tę pracę i wyjeżdża za granicę.
W takim razie czy powzięłyście jakiekolwiek próby wywalczenia wyższych zarobków?
Jakiś czas temu nasze kierowniczki wystosowały pismo do Wydziału Zdrowia z prośbą o podwyżki. Odpowiedziano im, że to nie możliwe, bo nasze pensje zostały zamrożone na cztery lata. Ja natomiast poszłam na Komisję Zdrowia i Polityki Społecznej i zapytałam, czy jest możliwość podniesienia naszych pensji. Wywołało to śmiech na sali, ponieważ radni nie mogą zatwierdzić podwyżek dla nas. Jest to jednak dobra wola wyżej postawionych samorządowców i Wydziału Zdrowia, czy otrzymamy wyższe płace czy nie. W Poznaniu jest 100-150 kobiet pracujących w żłobkach. Mówię teraz o kobietach pracujących z dziećmi oraz o kucharkach. Miasto byłoby stać na to, żeby podwyższyć nam pensje chociaż o 200 zł. Tak naprawdę nie byłby to duży koszt dla gminy, dlatego jeśli radni odczuliby presję ze strony społecznej, otrzymałybyśmy większe wynagrodzenia.
Czy dlatego chodzi Pani regularnie na spotkania Komisji Zdrowia i Polityki Społecznej? Żeby wywalczyć podwyżki?
Tak, przede wszystkim staram się o to, abyśmy otrzymywały wyższe pensje. Kolejną ważną sprawą jest to, żeby ustawa była zrealizowana w całości. Podam przykład: jeśli salowa zostaje przekwalifikowana na młodszą opiekunkę, to niech zmieni się także jej zakres obowiązków. Jako młodsza opiekunka nie powinna już tylko sprzątać, mogłaby wykonywać jakieś prace przy dzieciach. Muszę przyznać, że w naszej placówce poza nazwami nic się nie zmieniło. Zapisy w nowej ustawie wykorzystano do tego, żeby wprowadzić zmiany jedynie wśród kadry zarządzającej: księgowa stała się kolejną kierowniczką, a kierowniczka dyrektorką. De facto mamy teraz, zupełnie niepotrzebnie, dyrektorki wykonujące czynności, którym do niedawna była w stanie podołać jedna osoba. Rozumiem, że jest to okres przejściowy i trzeba dostosować przepisy do ustawy, stąd te zmiany w nazewnictwie. Mam nadzieję, że z czasem wypracuje się też sprawny system zarządzania żłobkami, gdzie każdy będzie wiedział, jakie ma prawa i zakres obowiązków.
Jakie są Pani relacje z przełożonymi?
Ostatnio dostałam naganę, ponieważ ktoś podsłuchał, jak narzekałam na sytuacje, w których zostaję sama z dziesięciorgiem dzieci. Ciche narzekanie zostało uznane za oficjalnie prezentowane przeze mnie stanowisko. Zarzucono mi kłamstwo. Jest to jednak prawda. Niektóre z nas pracują na pół etatu, kiedy spojrzy się na grafik przedstawiający nasze godziny pracy od razu widać że popołudniu zostaje z dziećmi sama z salową, która musi wykonać swoje obowiązki i nie może ciągle pilnować ze mną dzieci. Podałam jednocześnie w wątpliwość to, na jakie stanowiska zatrudnia się więcej ludzi. Skoro nas jest tak mało, to dlaczego pracują tu aż cztery księgowe? Zostałam wezwana do kierowniczki i powiedziano mi, że księgowe mają dużo pracy przez takie nieodpowiedzialne osoby jak ja, które mają na koncie komornika. Jednak tak jak powiedziałam wcześniej, każda sytuacja życiowa typu choroba czy zepsuta pralka zmusza nas do wzięcia kredytu. Nasza sytuacja byłaby inna, gdybyśmy więcej zarabiały. Dziewczynom w ciężkim położeniu przydałby się zasiłek, ale nie mogą go dostać, ponieważ osobom, które mają pensję zajętą przez komornika nie przysługują żadne świadczenia socjalne. Nie dostajemy nawet bonów, które otrzymują pracownice innych żłobków. Ostatnio przyznano nam premie uznaniową wyższą niż zwykle z powodu świąt wielkanocnych. Byłyśmy w ogromnym szoku, ponieważ nigdy wcześniej ich nie dostawałyśmy w tym okresie. Muszę jednak przyznać, że moje relacje z bezpośrednią przełożoną są bardzo dobre. Jest w stosunku nie tylko do mnie, ale i koleżanek wyrozumiała. Stara się, żeby nasza praca była przyjemna i jak może nam pomaga. Myślę, że można by wprowadzić system konkursów na kierownika żłobka podobny do tego, jaki jest w szkołach czy przedszkolach. Dałoby to możliwość wykazania się poszczególnych kierownikom i dałoby nam, pracownikom, wpływ na to, kto jest naszym przełożonym.
Czy widzisz jakieś wspólne elementy, wiążące interesy pracowników i usługobiorców państwowych placówek opiekuńczych dla dzieci do lat trzech? Czy można połączyć ze sobą walkę rodziców przeciwko podwyżkom i potencjalną walkę pracownic żłobków o wyższe płace?
Osobom zatrudnionym w żłobkach od zawsze wmawiało się, że muszą zarabiać tak małe pensje, bo więcej pieniędzy w budżecie nie ma. Po prostu przywykłyśmy do sytuacji, w której zawsze brakuje na chociaż niewielkie podwyżki dla nas. Kobiety, które tu pracują mówią zazwyczaj „trudno, zarabiam najniższą pensję, ale przynajmniej mam jakąkolwiek pracę”. Jestem jedyną osobą, która odważyła się pójść na radę miasta żądając wyższych płac. Dochodzi do tego fakt, że jest nas mało, za mało, żeby wyjść na ulice.
Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby któryś z rodziców narzekał na naszą pracę. Oczywiście są drobne konflikty, ale staramy się je rozwiązać na drodze rozmów. Wszystkie zatrudnione tu osoby pracują naprawdę sumiennie. Za taką pracę należą nam się wyższe zarobki. Poza tym niedługo zacznie brakować nowych, młodych ludzi, którzy chcieliby dostać etat w państwowym żłobku. Pracownicy opieki będą woleli prywatne placówki, gwarantujące im wyższe płace i rozwój. Kiedyś pewien radny powiedział mi, że niedługo państwowe żłobki będą marginalne, ponieważ pracującym w nich osobom zabraknie siły przebicia, aby walczyć np. o podwyżki. Praca w państwowym żłobku pozbawiona będzie pasji i radości, stanie się jedynie niskopłatnym etatem. Taka sytuacja spowoduje, że rodzice będą woleli zapłacić więcej, ale zapisać dziecko do żłobka, gdzie pracownicy są usatysfakcjonowani, zmotywowani i uśmiechnięci. Na razie osoby tu zatrudnione bardzo dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków. Przykładem są salowe, które nieraz wykonują więcej pracy niż jest to od nich wymagane. Jednak kiedy kobiety, mimo zatrudnienia, będą popadać w coraz większe problemy finansowe, to się może zmienić.
Wróćmy do kwestii nowej ustawy. Jakie działania warto podjąć, żeby zablokować wprowadzenie podwyżek?
Moim zdaniem trzeba naciskać na Wydział Zdrowia. Tam brakuje osób, które potrafią rozwiązywać problemy jednostek budżetowych w sposób nieszablonowy i taki, który nie byłby krzywdzący dla pewnych grup społecznych. Urzędnicy powinni wziąć pod uwagę, że problemy z finansowaniem żłobków nie muszą być rozwiązane tylko i wyłącznie w sektorze opieki społecznej. Kreatywne porozumienie pomiędzy wydziałami mogłoby przyczynić się do zwiększenia liczby miejsc w żłobkach.
Chyba o to chodzi w nowej ustawie, żeby pomału odchodzić od państwowych form opieki nad dziećmi, jednocześnie zwiększając ilość prywatnych placówek tego typu. Wygląda na to, że jest to zatem pierwszy krok w stronę komercjalizacji publicznych żłobków.
Oczywiście, władze chcą, żeby państwowe żłobki zniknęły, ponieważ obecnie są tak prowadzone, że generują tylko koszty. W prywatnych żłobkach jest 1400 dzieci, a mimo to opłaca się je prowadzić. Koszt utrzymania jednego dziecka w punkcie opieki to ok 1200 zł bez wyżywienia, dopiero przy takich cenach opłaca się prowadzić żłobek bez dofinansowania z budżetu miasta.
Dla osób zarabiających najniższą krajową, w tym pracowników żłobków, jest to niemal cała pensja!
Dlatego uważam, że Wydział Zdrowia i samorząd powinien ściśle współpracować z MOPRem i wesprzeć osoby, których pensje nie pozwalają na zapłacenie tak wysokiej sumy za opiekę nad dzieckiem. Wolałabym, żeby pieniądze na taką pomoc nie były generowane przez podwyższanie rodzicom cen, tylko otrzymywane z pomocy społecznej. Zastanawia mnie też, dlaczego przedszkola nie mogą przyjmować 2,5 latków? To by znacznie odciążyło żłobki, z których każdy opiekuje się ok. 32 dziećmi powyżej dwóch lat. Obecnie przedszkola też są przepełnione, ale wkrótce to się zmieni ponieważ obniżono wiek dzieci rozpoczynających szkołę. Nowe przepisy wprowadzane są stopniowo, teraz rodzice mogą wybrać czy pięciolatek ma iść do zerówki czy jeszcze rok zostanie w przedszkolu. Za rok każde dziecko w tym wieku pójdzie do szkoły. W przedszkolach zostaną tylko trzy i czterolatki. W niektórych przedszkolach jest miejsce na stworzenie sali dla 2 i 2,5- latków. Ustawa na to zezwala, ale do opieki nad dziećmi w tym wieku używa się jeszcze pieluch i czasami trzeba zmienić im zabrudzone ubranie. Dlatego przedszkola nie chcą przyjmować tak małych dzieci, nawet gdy są wolne miejsca. Warto jednak wziąć pod uwagę, że przedszkola finansowane są z wydziału oświaty, a nie zdrowia, można by tam znaleźć pieniądze na opiekę nad dziećmi powyżej 2,5 lat. W prywatnych przedszkolach znajdują się miejsca dla takich maluchów.
Czy wspierają was jakieś większe związki zawodowe? Czy interesują się, co dzieje się z pracownikami żłobków?
Nie odnotowałam, żeby jakiś większy związek się nami interesował. Kiedyś była próba założenia tu związku, ale warunkiem było opłacanie składek, więc panie zrezygnowały z tego pomysłu. Za mało zarabiamy, żeby oddawać część pieniędzy związkom zawodowym.
Jaka forma wsparcia, poza podwyżkami, poprawiła by waszą sytuację?
Kiedyś osoby zatrudnione w żłobkach dostawały darmowe posiłki. Gdyby wrócono do tego typu rozwiązań czy wprowadzono inne bonusy o podobnym charakterze np. talon do klubu sportowego, czy dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne, dziewczyny poczułyby że ich praca jest wartościowa i że ktoś przejmuje się ich sytuacją. Myślę, że mogłoby to polepszyć ich samopoczucie, a co za tym idzie ułatwić pracę. Nikt jednak do nas nie wychodzi z takimi propozycjami. Nowa ustawa daje nam możliwości, które trzeba wykorzystać. Wiadomo, że dobrze wynagradzany i zadowolony pracownik, to nie tylko wizytówka naszego pracodawcy, czyli miasta, ale to również dobrze wykonana praca, której efekty widzą mieszkańcy. Władzom miasta powinno zależeć na wychowaniu najmłodszych, bo to oni będą kiedyś decydować o nas. Jest takie przysłowie: jeśli patrzysz 10 lat do przodu – sadź drzewo, jeśli 100 lat – ucz ludzi. Myślę, iż inwestycja w nas, pracowników to dobra inwestycja. Opiekujemy się najmłodszymi, najwrażliwszymi mieszkańcami miasta, uczymy ich. Oczekujemy nie tylko wdzięczności rodziców i słowa dziękuje, ale też chcemy godnie żyć.
Dziękujemy za rozmowę!
Maj, 2011