Doktor Krzysztof Bondyra z Instytutu Socjologii UAM, jest dyżurnym komentatorem, który w eksperckiej aurze wypowiada się dla prasy w kwestiach społecznych i politycznych dotyczących naszego miasta. Generalnie wolno mu - nawet wówczas kiedy miałkość intelektualną musi nadrabiać medialnym wizerunkiem.
Bondyra stara się prezentować jako neutralny naukowiec, socjolog, skrywając swoje faktycznie neoliberalne i konserwatywne poglądy, z którymi jest kojarzony. Ostatnio został poproszony o komentarz do wydarzeń związanych z blokadą marszu nacjonalistów i faszystów w Poznaniu. Doktor Bondyra poszedł tym razem jeszcze dalej, popadając w skrajnie mentorski ton. Postanowił skorzystać z okazji i przestrzec poznaniaków przed jadowitą groźbą skrajnej lewicy, która rozpoczynając od blokady marszu ONRu, skończy na paleniu samochodów, tak jak to ma miejsce dziś w Berlinie. Z jego wypowiedzi wnosimy, że widział jeden czy drugi film Bergmana, zatem dostrzegamy, że doktor Bondyra ma kompetencję, aby aspirować do towarzystwa, na czym mu chyba zależy i co jednocześnie ujawnia jego kompleksy. Ale czy doktor Bondyra potrafi nam coś powiedzieć na temat tego dlaczego te samochody w Berlinie płoną, czego byśmy się w pierwszym rzędzie od niego jako socjologa spodziewali?
Otóż socjolog nie mówi poznaniakom, iż palenie samochodów jest wynikiem oporu przeciwko gentryfikacji, czyli „uburżuazyjnieniu” emigranckich i biedniejszych dzielnic dzisiejszej stolicy Niemiec. Proces ten prowadzi do m.in. wzrostu czynszów i wypierania z dotychczasowych miejsc zamieszkania lokatorów, masowo muszący się przenosić na peryferia miasta; jednocześnie często tracą swojej miejsca utrzymania i pracę. Pierwszym przejawem gentryfikacji jest fakt pojawiania się na ulicach drogich aut, które stają się przedmiotem ataków tych, którzy w innym sposób nie mogą stawić czoła temu procesowi. Obrona emigrantów nie leży oczywiście w arsenale działań prawicy, wręcz przeciwnie, wspiera ona gdzie tylko może ten proces, podpalając np. hotele dla uchodźców czy katując czarnych na chodnikach.
Jednak jak typowy drobnomieszczański intelektualista, doktor Bondyra kiedy wyobraża sobie, że jego własne auto mogłoby zostać spalone, podświadomie postanawia wziąć w obronę swoją własność prywatną – fundament dzisiejszego porządku. To nic, że ulicami maszerują ONRowcy odwołującej się wprost do totalitarnej ideologii, szerzący narodowościową i rasową nienawiść, antysemityzm, homofobię – najważniejszy jest samochód, który - nie daj Bóg – lewicowi popaprańcy mogą mu spalić, oblać farbą lub zabrać. Nie liczy się, że prawicowe bojówki wsławiły się cyklem blokad Marszów Równości czy manifestacji w dzień 8 marca, że obrzucały manifestantów kamieniami i gównem, że groziły śmiercią - istotne, żeby ten konflikt nie wystawił na szwank jego dobra. Od takiego z pozoru niewinnego intelektualnego zatroskania, żeby trzymać się retoryki doktora Bondyry, zaczyna się tchórzliwy konformizm, który nakazywał milionom Niemców głosować w demokratycznych wyborach na Adolfa Hitlera w 1933 roku.
Nigdy ciepły czy zimny, zawsze letni i zawsze ostrożny doktor Bondyra śmiało wskazuje palcem na przemoc, do jakiej dochodzi ze strony radykalnej lewicy. Nie przeraża go natomiast przemoc państwa: wynikająca z wyroków sądów, uosobiona w policyjnych pałowaniach, przejawiająca się w inwigilacjach i prowokacjach, w więziennych celach, masowych eksmisjach i budowie kontenerowych gett. Przemoc zinstytucjonalizowana działa na drobnomieszczan uspakajająco, niemalże kojąco. Lubią wiedzieć, iż jest możliwa i czuwa nad ich dobytkiem. Nadmiar autorytaryzmu z reguły ich nie niepokoi. A socjologowie w rodzaju doktora Bondyra są od tego, żeby zawsze to jakoś miękko uzasadnić, zracjonalizować.
O plakatach, które napiętnowały budowę przez władze Poznania osiedli kontenerowych i wskazywały, że to pierwszy krok do akceptacji obozów koncentracyjnych, Bondyra powiedział, że pomysł jest „niesmaczny”. W kwestii samej idei stawiania blaszaków stwierdził: „Oczywiście problem z osobami, które niszczą mieszkania jest ogromny i nie tylko Polska się z nim zmaga, ale nie można podchodzić do tego zagadnienia ideologicznie. Rozwiązanie musi być praktyczne…”. Potrzeba jest zatem polityka „kija i marchewski” – twierdzi socjolog. Chyba z przewagą kija, bo w z satysfakcją stwierdza, że poznaniacy popierając w większości kontenery, dowodzą, że cenią sobie porządek. A porządek, wiadomo… über alles. Bondyra zauważa jednak, że to jednak nie jest rozwiązanie humanitarne… „biorąc też pod uwagę sąsiadów”. Bondyra bowiem potrafi się wczuć w sąsiada, właściciela domku czy mieszkania zlokalizowanego w pobliżu kontenera. Nie potrafi się wczuć w sytuację eksmitowanej rodziny - jest mu obca.
Obraz „Jajo Węża” w reżyserii Bergmana, do którego nawiązuje Bondyra przestrzegając poznaniaków przed złem, opowiada (żeby nie było, że sobie to wymyśliłem, to cytuję) o bezrobotnym akrobacie cyrkowym, Żydzie: „…Abel Rosenberg zna tylko jeden sposób przetrwania na arenie surrealistycznego cyrku, którym był Berlin w roku 1923 - jest to notoryczne pozostawanie w stanie nietrzeźwym. Jednak nawet to zamroczenie nie jest w stanie przesłonić zagrożenia i przerażającej tajemnicy - wszyscy jego znajomi, nawet ci najdalsi, giną w okrutny sposób”. Doktorze Bondyra, widział pan film, ale czy zrozumiał?
Stanisław Krastowicz
Na zdjęciu: Krzysztof Bondyra w studio telewizji WTK – debata dotycząca wyborów samorządowych 2010