Aldona Sokołowska, dyrektor Zespołów Żłobków nr 1 w Poznaniu, zatrudniającego w sumie ok. 100 osób, od września 2009 roku do połowy 2011 roku wymuszała na opiekunkach dziecięcych i salowych, niezgodnie z obowiązującymi przepisami (ustawą o pracownikach z.o.z.), dodatkowe godziny pracy. 25 minut więcej każdego dnia. Kiedy w grudniu 2011 roku pojawiła się w zakładzie Okręgowa Inspekcja Pracy, dyrekcja Zespołu Żłobków przestawiła sfałszowane karty pracy. Inspektorka nie otrzymała potrzebnych dokumentów od razu. Musiała czekać. Za machinacjami stała prawniczka - Małgorzata Sowińska, prawa ręka Sokołowskiej, była pracownica… Inspekcji Pracy. Ostatecznie Inspekcja stwierdziła, że wszystko jest dobrze, bo w kartach zapisano czas pracy zgodny z ustawą. Tocząca się przed sądem pracy sprawa, dowiodła jednak czegoś innego. Wobec niezbitych dowodów na nadgodziny, Sokołowska zaczęła podpisywać przedsądowe ugody. Podczas drugiej kontroli Okręgowej Inspekcji Pracy, we wrześniu 2012 roku, dyrekcja Zespołu Żłobków stwierdziła już, że faktycznie nadgodziny były. Gdyby tak oświadczono podczas pierwszej wizyty Inspekcji Pracy, nakazano by niezwłoczną zapłatę wszystkim pracownicom zaległych nadgodzin. Byłoby tego w sumie na ok. 250 tys. złotych. Na każdą z zatrudnionych przypada ok. 2,5 złotych, co przy ich zarobkach (ok. 2 tys. brutto) to kwota niebagatelna. Część z nich doszła częściowej zapłaty przed sądem pracy, ale w większości roszczenia te właśnie się przedawniają. Opiekunki i salowe zostały w bezczelny sposób okradzione. Wie o tym Inspekcja Pracy, wie wydział zdrowia urzędu miasta, wie prokuratura, pisała prasa… i nic.
Ta sama dyrektor, Aldona Sokołowska, zatrudniła w publicznym zakładzie pracy, którym kieruje, wiele osób ze swojej rodziny, w tym siostrę na stanowisku kierowniczki jednego ze żłobków. To nie tylko trudny do zaakceptowania, ale też niezgodny z istniejącymi przepisami, nepotyzm. I o tym fakcie został poinformowany urząd miasta, ale nie reaguje. Być może wymuszone przez pracę w nadgodzinach pieniądze trafiły właśnie do kieszeń osób z familii?
A teraz przytoczmy dwa inne przykłady, o których donosiły poznańskie media w ostatnich dniach. Sprawy te są bulwersujące nie ze względu na naruszenie jakichś abstrakcyjnych norm, ale z tej przyczyny, że w naszej społeczno-politycznej rzeczywistości stosuje się podwójne standardy. W jednej okazało się, że z pieniędzy miejskich, ZKZL wyremontuje po pożarze mieszkanie należące do byłej szefowej wielkopolskiego Narodowego Funduszu Zdrowia, Zbigniewy Nowodworskiej, które odkupiła od miasta (w niejasnych do końca okolicznościach). Co – spodziewalibyśmy się - szef ZKZL, Jarosław Pucek, powinien powiedzieć Zbigniewie Nowodworskiej? A to, że za sumę otrzymaną od firmy ubezpieczeniowej za zniszczone mieszkanie (200 tys. zł.), niech kupi sobie kawalerkę, lub ewentualnie małe dwupokojowe lokum. Miasto potrzebuje każdego grosza, aby np. wyremontować pustostany i wprowadzić tam wielodzietne, ubogie rodziny, jeżeli już nie z poczucia ludzkiej przyzwoitości, to z powodów ekonomicznych, bowiem w wielu przypadkach musi płacić wysokie, obciążające budżet miasta, odszkodowania właścicielom prywatnych kamienic. Ale Jarosław Pucek swojej partyjnej koleżance (oboje przecież należą do PO), „zorganizował” , jak na nasze warunki, w ekspresowym tempie dodatkowych 530 tys. zł. na remont prywatnego poddasza, który przeprowadzi, notabene, firma należąca do rodziny żony prezydenta Grobelnego. A innych potrzebujących, na przykład którym mieszkania zrujnowali „czyściciele kamienic”, Pucek odsyła z kwitkiem. Żeby im pomóc - pieniędzy nie ma.
To nie pierwszy raz, kiedy postępowanie byłej szefowej wielkopolskiego NFZ, budzi wątpliwości i konsternację. Kiedy zwolniono ją z NFZ (m.in. za nieprawidłowości przy organizowaniu przetargów), pani dyrektor przez 15 miesięcy przebywała na zwolnieniu lekarskim! Ponieważ jako szefowa regionalnej filii NFZ zarabiała ok. 170 tys. złotych brutto rocznie (miesięcznie ok. 14 tys. zł.), ZUS płacił jej przez ten okres sowite chorobowe. Cudownie ozdrowiała dopiero kiedy prezydent Grobelny, bez konkursu, postanowił mianować ją na dyrektora POSUM (Poznański Ośrodek Specjalistycznych Usług Medycznych) z pensją wynoszącą prawdopodobnie ok. 130 tys. zł. brutto rocznie (ponad 10 tys. zł. miesięcznie).
W drugim przypadku znalazła finał sprawa dyrektorki szpitala Raszei, Elżbiety Wrzesińskiej-Żak, która została przez CBA oskarżona o to, że zasiadając na kierowniczym stanowisku w placówce publicznej, prowadziła równolegle prywatną praktykę lekarską, na co nie pozwala prawo. Sama ujawniła to w swoich oświadczeniach majątkowych umieszczonych na stronach internetowych urzędu miasta. Watro byłoby wiedzieć, ile na tym procederze zarobiła, ale niestety oświadczenia ze stron znikły. Pani dyrektor „wsławiła się” też przymykaniem oka na to, że pracownicy jej placówki postępowali podobnie. Jeden z nich jednocześnie pracował w szpitalu i szefował w firmie pogrzebowej, oferując jej usługi rodzinom zmarłym pacjentów. Prezydent miasta nie widział ani w jednym, ani w drugim przypadku nic zdrożnego. Wyniki ustaleń CBA konsekwentnie negowano. Dopiero kiedy pani dyrektor skonfliktowała się z pracującym w szpitalu lekarzami, dostrzeżono wreszcie pewne nieprawidłowości i ukarano ją naganą. A pod naciskiem CBA i mediów prezydent odwołał dyrektor Wrzesińską-Żak ze stanowiska kilka dni temu. Po wielu miesiącach ciągnących się afer z jej udziałem w roli głównej.
Szefowie tego miasta czują się bezkarni, a szeregowi mieszkańcy i pracownicy - bezradni. Nepotyzm, kolesiostwo, partykularyzm toczą jak gangrena tkankę miasta. Ta wydawałoby się już przebrzmiała retoryka, niestety opisuje dzisiejsze realia. To nie incydenty, lecz wada systemowa. Leczenie zachowawcze może nic nie dać i niedługo potrzebna będzie amputacja.
Na zdjęciu od prawej: Zbigniewa Nowodworska, prezydent Ryszard Grobelny, starosta Jan Grabkowski (PO)