W Poznaniu 25 kontenerów ma zostać wybudowanych przy ulicach Ugory, Kopaninie i Fortecznej. Przedstawiciele ZKZL zapewniają, że nie trafią tam osoby chore czy z rodzinami. Z drugiej strony, kiedy pisze się o pomyśle „kontenerowych osiedli” pojawia się jednocześnie, w sposób jakby naturalny, problem ponad 1300 rodzin z wyrokami eksmisyjnymi, dla których miasto Poznań nie ma żadnych mieszkań. Władze mówiąc o kontenerach, utyskują jednocześnie nad kilkumilionowymi odszkodowaniami, jakie są wypłacane corocznie prywatnym właścicielom kamienic, ponieważ nie ma dokąd wyprowadzić lokatorów, których nie stać na uwolnione, horrendalne czynsze. To poddaje pod wątpliwość intencje władz, zwłaszcza, że same prowadzą w tym zakresie dziwne interesy.
W Poznaniu miasto przez wiele lat nie budowało mieszkań komunalnych, a istniejących zasobów z chęcią się pozbywało. Obserwowany ostatnio zwrot i oddanie do użytku więcej lokali komunalnych, spowodowany jest nie chęcią zapewniania mieszkań najuboższym, ale przeprowadzenia gentryfikacji (uburżuazyjnienia), niektórych centralnych dzielnic miasta. Wyprowadza się z nich do nowo wybudowanych komunalnych bloków dotychczasowych lokatorów, a wyremontowane (pod hasłem rewitalizacji) mieszkania sprzedaje się na rynku za 10 tys. zł. za metr kwadratowy bogatym klientom, „powracającym” do miasta. Biedni mieszkańcy co ciekawszych kawałów miasta, są w tym procederze ewidentną przeszkodą, a kontenery to odpowiedź na pytanie, jak się ich najszybciej pozbyć.
Na początku lat 90. i później, ci którzy zyskali na transformacji ustrojowej, z chęcią wyprowadzali się z miasta na jego obrzeża. Jak grzyby po deszczu rosły nowe osiedla, często domów jednorodzinnych, do których przeprowadzały się przeważnie osoby o zdecydowanie wyższym od przeciętnego statusie materialnym. Trend ten przybrał takie rozmiary, że w analizach długoterminowych wskazywano na szybki spadek liczby mieszkańców dużych miast. Poznań (ale także inne aglomeracje) mógł stracić w najbliższych 20 latach nawet 20% obywateli. Nowi mieszkańcy przedmieść uzyskiwali profity ze zmiany miejsca zamieszkania. Ponosili teraz często mniejsze koszty życia, ale w dalszym ciągu całymi garściami korzystali z „zaplecza” wielkiego miasta, które dostarczało im wszelkiego rodzaju usług, w tym publicznych (szkoły, przedszkola, służba zdrowia, transport itd.), a także np. miejsc pracy. Równolegle przestawali być jego podatnikami. Co więcej miasto w wielu kwestiach faktycznie realizowało politykę podporządkowaną interesom tej właśnie grupie społecznej, stawiając choćby na pierwszym miejscu modernizację infrastruktury komunikacji indywidualnej (drogi) - kluczowy problem dla bogatych mieszkańców podmiejskich osiedli.
Oddalone od śródmieścia, niejednokrotnie pozamykane osiedla, próbujące łączyć walory życia w mieście i na wsi, przestały być jednak jedynym sposobem ucieczki od mankamentów egzystencji w centrach dużych aglomeracji, z ich wysoką przestępczością, skażeniem środowiska i brzydotą wywołaną w dużej części niedoinwestowaniem. Przez 20 lat w śródmieściach wiele się zmieniło we wszystkich tych aspektach, co skłoniło niektóre osoby do powrotu. Ale w dalszym ciągu nie zamierzają one akceptować grup społecznych o niskim statusie majątkowym i społecznym w pobliżu swojego zamieszkania. Dlatego pod hasłem „rewitalizacji” przeprowadza się odpowiednie zmiany w przestrzeni miasta, wydzielając z nich co bardziej atrakcyjne kwartały, powoli zasiedlane przez – posłużmy się eufemizmem – lepiej zarabiających.
Aby zrealizować ten plan w Poznaniu rozpoczęto nawet, wcześniej zaniechane, budownictwo komunalne. Jego celem – jak pisaliśmy - jest jednak nie ogólna poprawa warunków mieszkaniowych, ale wyprowadzenie części mieszkańców (tych, który do „trudnych” zakwalifikować nie można) ze śródmiejskich enklaw przeznaczonych dla bogatych. Budownictwo to jednak nie wystarcza. Rocznie oddaje się do użytku zbyt mało mieszkań komunalnych, aby pokryć zapotrzebowanie powodowane procesem tzw. rewitalizacji jak i żywiołowym wzrostem ilości osób z wyrokami eksmisyjnymi na karku. W tym kontekście osiedla kontenerowe, tanie, bo nie spełniające żadnych w zasadzie wymogów lokali mieszkalnych, kiedy zostaną zaakceptowane przez opinię publiczną, będą dla obecnych władz miasta alternatywą. Podstawą tak rozumianego planu, jest w pierwszym rzędzie złamanie poczucia solidarności i współodpowiedzialności mieszkańców miasta za panujące w nim warunki socjalno-bytowe. Stąd oficjalnymi ofiarami mają stać się odrażający, brudni, źli faceci, ale w rzeczywistości padną nimi także kobiety, dzieci i starcy, z którymi ułomny system opieki społecznej sobie nie radzi.
Na przeszkodzie kontenerowym osiedlom stanęli nieoczekiwanie mieszkańcy dzielnic, w pobliżu których mają one powstać. Protestując bynajmniej nie zaatakowali polityki socjalnej i mieszkaniowej miasta, ale, ulegając propagandzie władz, przestraszyli się, że osiedla będą siedliskiem wszelkiego wszeteczeństwa, które zapuka lub wedrze się siłą do ich domostw. W odpowiedzi miasto stwierdziło, że osiedla kontenerowe, zlokalizowane na peryferiach miasta, zostaną odizolowane, ogrodzone i będą całodobowo monitoringowane przez agencje ochrony. Jest to oczywiste dopełnienie i następstwo logiki obecnej polityki. Doszło do pewnego odwrócenia sytuacji. Do tej pory to bogaci uciekali poza miasto do strzeżonych i zamkniętych osiedli, obecnie będzie się zsyłać biednych (a przez to postrzeganych jako niebezpiecznych) do podmiejskich, zlokalizowanych na zdegradowanych terenach, kontenerowych osiedli strzeżonych przez ochroniarzy. Jest to ten sam tok rozumowania, który uczynił z Polski kraj o największym odsetku więźniów w Unii Europejskiej, trzymanych w przepełnionych celach. Najdobitniej wyraził to jeden z poznańskich radnych, Michał Grześ, który w wypowiedzi dla lokalnego dziennika stwierdził: „W funkcjonowaniu kontenerów widzę też możliwość odizolowania osób, które terroryzują całą kamienicę” oraz: „Mieszkanie w kontenerach ma być straszakiem dla osób, które ‘nie dorosły’ do tego, by otrzymać lokal od miasta”. Ponieważ do więzień nie da się dużo więcej osób wysłać, niż tam jest obecnie, to kontenery staną się ich substytutem. Tak oto doczekaliśmy się społeczeństwa na modłę eksperymentu Philipa Zimbardo, z urzędnikiem w roli jednocześnie oskarżyciela, sędziego i klawisza.
Może się jednak okazać, co bardzo prawdopodobne, że osiedla kontenerowe będą tylko „tranzytem”, dla tych „odrażających, brudnych i złych”, którzy pod presją zafundowanego im monitoringu, szybko stamtąd uciekną. Nikt ich przecież ostatecznie zatrzymać nie będzie mógł. Gdzie się wówczas udadzą? I do których drzwi zapukają?
Artykuł ukazał w Gazecie Wyborczej Poznań w dniu 2 października 2009 r