Załamanie zbliża się do nas wielkimi krokami. Dotychczasowy system trzeszczy w szwach. Minimum od 2008 trwa ekonomiczny kryzys, któremu towarzyszą gwałtowne wystąpienia społeczne na całym świecie, w tym Europie. Retoryka naszych władz zmieniła się. Dotąd mówiono, iż „kryzys Polskę ominął”, dziś twierdzi się, że „przechodzi ona go najłagodniej”. Ani jedno, ani drugie stwierdzenie nie jest prawdą. Możemy się spodziewać głębokiej zapaści i gwałtownych społecznych wystąpień. Być może najbardziej zapalnym dziś punktem konfliktu nie będą wybrane branże gospodarki, których pracownicy zwykli wylegać na ulice i strajkować w zakładach, ale miasta. Budżety samorządów lokalnych, zwłaszcza dużych miast, są zrujnowane. Czekają nas podwyżki cen usług komunalnych, „zaciskanie pasa” w sferze socjalnej, zaległości w wypłatach dla nauczycieli, urzędników i strażników miejskich.
Przed wakacjami prasa przyniosła kilka informacji dotyczących trudności, jakie przechodzą budżety lokalnych samorządów. Pisano m.in. o Krakowie, że miasto musiało wziąć 50 mln zł kredytu, bowiem inaczej nie było w stanie zapłacić nauczycielom. Władze zalegały z płatnościami wielu podmiotom w tym MPK. Informację o trudnościach finansowych Krakowa możemy potraktować jako symptomatyczną. Tak naprawdę z problemem tym boryka się już większość polskich aglomeracji.
Równolegle wzbiera fala niezadowolenia społecznego łączącego w jeden nurt żądania mieszkańców, lokatorów i pracowników, formułujących swoje postulaty w odniesieniu do władz lokalnych. Nie może to dziwić. Po pierwsze są one często jednym z największych pracodawców. Po drugie w dużej mierze odpowiadają za politykę społeczną. Po trzecie, skład władz lokalnych sugeruje, że są one zbiorowym reprezentantem interesów pracodawców i innych uprzywilejowanych grup zawodowych. Krótko mówiąc, są politycznym wyrazem stosunków ekonomicznych charakterystycznych dla przeżywającego kryzys systemu neoliberalnego.
Od kontenera do stadionu
Proces ten dobrze się zaznacza w Poznaniu, gdzie przybierają na sile walki o różnym charakterze. Po pierwsze trwa opór przeciwko masowym akcjom wysiedleń ponad 300 rodzin, nieposiadających prawa do lokalu zastępczego. Władze miasta postanowiły eksmitować je do hotelu robotniczego (faktycznie „na bruk”). Nie ulega wątpliwości, że zarówno opróżnienie lokali komunalnych, jak też zdyscyplinowania najemców w kwestii płacenia czynszów, jest podyktowane sytuacją ekonomiczną miasta, szukającego oszczędności gdzie popadnie i za wszelką cenę. Równolegle trwa realizacja budowy osiedla kontenerowego (wyłoniono wykonawcę), które ostatecznie odgrywa podobną rolę w tym procesie: jako nowy, tani standard mieszkaniowy i groźba skierowana przeciwko najuboższym warstwom społecznym. Problem eksmisji i budowy osiedli kontenerowych należy odczytywać w szerszym kontekście, jako kwestia związana z zadaniami miasta z zakresu mieszkalnictwa w ogóle, czyli też polityki czynszowej i wypłacalności mieszkańców.
Z drugiej strony trwa prywatyzacja komunalnych zasobów lokalowych, a także firm należących do miasta jak Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej (MPGM) czy żłobków, czemu towarzyszą protesty społeczne. Zapowiedziano także redukcję zatrudnienia np. w odniesieniu do MPK (ok. 100 pracowników), co z pewnością spotka się z oporem ze strony związków zawodowych. Dodatkowo na skraju upadku znajduje się kilka ważnych i symbolicznych poznańskich firm, które dotknął kryzys gospodarczy (np. Cegielski czy Fabryka Pojazdów Szynowych). Również i w tym przypadku pracownicy kierują swoje postulaty do miasta, żądając ochrony przed wzrastającym bezrobociem (bezrobotnych w aglomeracji poznańskiej od 2008 roku znacznie przybyło) i domagając się interwencji politycznej, chroniącej firmy przed bankructwem.
Wreszcie po trzecie, sytuacja w mieście pogarsza się w związku ze wzrastającymi kosztami utrzymania, co także wiąże się z usługami publicznymi: woda i kanalizacja, komunikacja zbiorowa, żłobki i przedszkola itd. W Poznaniu np. zapowiedziano już podwyżki cen wody o 8%. Podobnie jak w wielu innych polskich miastach, prawdopodobny jest też wzrost cen biletów komunikacji miejskiej. Wszystko to wywołuje niezadowolenie społeczne.
Ostatecznie miasto doczekało się nawet strajku kibiców „z kotła”, którzy w odpowiedzi na represyjną politykę państwa postanowili ogłosić bojkot i nie przychodzą na mecze Lecha Poznań. (Ściślej ich protest przybiera od wielu miesięcy różną postać: od bojkotu, poprzez brak dopingu, nie wywieszanie transparentów, przychodzenie w czarnych barwach, protesty przeciwko przedstawicielom Platformy Obywatelskiej ). W proteście bierze udział kilka tysięcy fanów zespołu, co naraziło prywatny klub na milionowe straty i postawiło pod znakiem zapytania rentowności wybudowanego za 750 mln. zł. stadionu miejskiego, którego Lech Poznań jest faktycznym operatorem.
Cały czas trwają też spory w związku z tym, iż politycy lokalni i rajcy miejscy, broniąc swoich korporacyjnych i klasowych interesów, zignorowali społeczne postulaty dotyczące budżetu na rok 2012 i społecznej partycypacji w jego konstruowaniu. Konsekwentnie odmawia się debaty i ustalenia programu działań w takich sprawach jak: bezrobocie, zadłużenie mieszkaniowe, pomoc społeczna, co pogłębia kryzys społeczny, z jakim mamy do czynienia w Poznaniu.
Co robić?
W Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku, Krakowie czy Poznaniu grupy anarchistyczne, choć spierające się co do pewnych kwestii politycznych, taktycznie na podobny sposób uczestniczą w konflikcie, a nawet nadają ton walce ruchów miejskich w jej pewnych aspektach. Można powiedzieć, iż identyfikujemy się z najuboższymi warstwami społecznymi, próbując przełamać polityczną i ideologiczną izolację, jaką system próbuje narzucić klasom niższym i tzw. „wykluczonym”. Możemy powiedzieć za Peją, że „reprezentujemy biedę”, nie w takim sensie, iż otrzymaliśmy tu jakiś społeczny mandat, ale że w tym konflikcie interesów, jako anarchiści, stawiamy się jednoznacznie po jednej ze stron.
Oczywiście pojawia się pytanie o znaczenie naszego wysiłku. W Poznaniu moglibyśmy napisać, że osiągnęliśmy sukces, bowiem tylko w tym roku samorząd został zmuszony przeznaczyć 160 tys. zł na pomoc socjalną (której do tej opory odmawiał) dla wysiedlanych do kontenerów; że opóźniliśmy budowę kontenerów o wiele miesięcy i osiedle wciąż nie powstało; że masowe eksmisje, które zapowiedziano w lipcu br. ostatecznie dotknęły do dziś tylko kilku przypadków i wiadomo już, że do końca okresu ochronnego (1 listopada) miasto nie wykona znaczącej ilości ewikcji; uczestniczymy w formalnym zablokowaniu prywatyzacji żłobków; w wielu wątkach nasza krytyka władz miejskich stała się standardem, tak iż w wielu kwestiach zmieniło się (lub zmienia się) nastawianie społeczne; i tak dalej.
Wszystko to jednak mało. Z drugiej strony bowiem każda kolejna eksmisja i grupowe zwolnienie z pracy, to dla nas klęska. Każdy kolejny krok zbliżający nas do powstania osiedla kontenerowego – to porażka. Każda nie zablokowana prywatyzacja i podwyżka cen usług publicznych – to przegrana. Nie ma co się zadowalać „mały sukcesami”. Naszym celem minimum jest doprowadzenie do upadku tych władz i tych mechanizmów sprawowania rządów, które blokują wszelkie oddolne formułowane interesy i żądania. Muszą nastąpić trwałe zmiany, które pozwolą na odwrócenie „piramidy potrzeb” i pod to dyktando zrekonstruować budżety miasta. Podstawowe potrzeby życiowe wszystkich mieszkańców bez względu na ich status społeczny i materialny, muszą zostać uwzględnione i zaspokojone – jeżeli trzeba kosztem tych, których dziś mogą cieszyć się większymi zasobami. Taka zmiana jest tym bardziej prawdopodobna, im bardziej dzisiejszy neoliberalny (kapitalistyczny) system ekonomiczny, z jego oligarchicznymi rządami na szczeblu globalnym, krajowym i lokalnym, ulegnie dezintegracji. I to właśnie nazywamy anarchią.