
Prof. Peter Herrmann: Polityce społecznej przypisuje się wiele funkcji. Jedną z nich jest usprawnienie kapitalizmu, wyrównywanie nierówności – nadanie mu ludzkiej twarzy. Inną rolą polityki społecznej, moim zdaniem ważniejszą, jest sprawienie, by kapitalizm był w ogóle możliwy. „Czysty” kapitalizm tworzy nierówności w takiej skali, że sam się unicestwia. W tym zawarta jest pewna sprzeczność: instytucje, które umożliwiają istnienie kapitalizmu, jednocześnie zostały stworzone, by przeciwdziałać jego podstawowym regułom. Chodzi o zmienianie kapitalizmu w taki sposób, by podstawy tego systemu zostały nienaruszone.
Sama polityka społeczna też podlega przemianom. Dziś wydaje się inna niż ta z czasów kapitalizmu przemysłowego.
To prawda. Obecnie kładzie się nacisk na jej produktywną rolę, a nie tylko kompensującą. Polityka społeczna ma więc nie tyle łagodzić ułomności mechanizmów rynkowych – takie jak obszary biedy i rozwarstwienie majątkowe – ile zmuszać ludzi do pracy. Zastanawiam się jednak, czy to, co obecnie widzimy, jest wynikiem fundamentalnej zmiany paradygmatu, czy raczej jest to nowa faza tego samego – w zasadzie kapitalizmowi zawsze była potrzebna zdrowa siła robocza. Zmieniło się to, że obecnie produkcja opiera się na wysoko wykształconej sile roboczej, której umiejętności wykraczają ponad te podstawowe, potrzebne w kapitalizmie industrialnym, dlatego potrzebna jest szeroko dostępna edukacja.
Mam wrażenie, że polityka społeczna jest dzisiaj bardziej zorientowana na dyscyplinowanie swoich „klientów”. Ustawa reformująca opiekę społeczną, podpisana przez Billa Clintona w 1996 roku, miała wiele mówiącą nazwę: Personal Responsibility and Work Opportunity Act (Ustawa o osobistej odpowiedzialności i szansie na pracę – J.S.).
W tej kwestii trzeba być uważnym. Z jednej strony, patrząc w dłuższej perspektywie, mamy odejście od dyskryminacji w polityce społecznej: państwo socjalne zostało zastąpione przez państwo dobrobytu. Państwo socjalne zajmowało się tylko sprawami klasy robotniczej – najpierw robotników, potem ich rodzin. Państwo dobrobytu z kolei jest nakierowane na klasę średnią, zapewnia usługi i promuje niezależność, jest przez to bardziej uniwersalne. Ale w ostatnich przekształceniach państwa dobrobytu widać powrót do dyscyplinowania.
Powrót?
Państwo socjalne było raczej surowe, jeśli chodzi o kontrolę, i w zasadzie stanowiło element strategii kija i marchewki – było marchewką w ogólniejszej opresyjnej strategii. Rozwinięty kapitalizm z kolei potrzebował szerszego podejścia, włączającego ludzi do społeczeństwa, a nie tylko podporządkowującego ich wąsko rozumianym wymaganiom kapitalistycznej produkcji. Wraz z nastaniem tzw. nowego kapitalizmu to szersze podejście do opieki społecznej i dobrobytu jest jednak odrzucane. W tym nowym kapitalizmie to już nie produkcja, ale konsumpcja staje się głównym źródłem zysku. I przynajmniej w początkowym stadium utrwalania się nowy kapitalizm musi wrócić do prostackiej polityki kija i marchewki, choć musi być ona oczywiście dostosowana do warunków współczesnych.
Skąd ta dyscyplinująca tendencja?
Gdy zapewniasz politykę zorientowaną na usługi – przedszkola, edukację, ochronę zdrowia – to zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że ludzie staną się zbyt niezależni. Gdy chcą być niezależni, to trudniej nad nimi zapanować. Przykład? Kapitalizm wymagał, by „nawet kobiety” potrafiły czytać. Problem w tym, że jeśli umiesz czytać, to możesz czytać wszystko, a nie jedynie instrukcję obsługi pralki i Biblię.
Na przykład Manifest komunistyczny lub Drugą płeć?
Dokładnie. Podobnie jest z opieką nad dziećmi. Gdy opieka nad dziećmi staje się usługą dostępną każdemu, wtedy ludzie nie czują już takiej presji, by spędzać życie na pracy w fabryce. Mają czas na inne rzeczy, i nie mówię tu o czytaniu Manifestu… czy „rewolucyjnych knowaniach”. Są po prostu bardziej niezależni, żyją własnym życiem, a nie pracą. A jeśli odważysz się użyć dobrodziejstw państwa dobrobytu, by żyć niezależnie, to społeczeństwo kapitalistyczne musi sprowadzić cię na „dobrą drogę” – jeśli nie pracujesz 40 godzin tygodniowo, to trzeba cię zmusić, byś wrócił i znowu żył w zgodzie z takimi pojęciami jak praca, zatrudnienie itd.
Czyli powrót do dyscyplinowania był konieczny, by zniwelować postępującą niezależność pracowników najemnych?
Tak myślę. W rozwoju gospodarczym obserwujemy przejście od fordyzmu do postfordyzmu. Postfordyzm cechuje się większą elastycznością, również siły roboczej. W takich warunkach musisz mieć z jednej strony bardziej elastyczny system świadczeń i usług społecznych, które dają niezależność. Z drugiej jednak potrzebujesz mechanizmów, które uniemożliwią ludziom opuszczenie systemu, gdyby korzystali z tej elastyczności w sposób nadmierny. Uelastycznienie jest obosieczną bronią.
Niektórzy dzięki wykształceniu czy pieniądzom mogą sobie pozwolić na bycie elastycznymi. Natomiast ci, którzy są pozbawieni tych zasobów, po prostu zostają zdyscyplinowani?
Tak. Kwestia „możliwości pozwolenia sobie” jest tutaj bardzo ważna. Decyduje o tym wiele czynników. Chodzi nie tylko o pieniądze czy edukację, ale też znajomości czy ogólnie sieć wsparcia społecznego, którą masz, jeśli cieszysz się określoną pozycją społeczną. To pozwala ci na opuszczenie systemu – korzystanie z wolności związanej z elastycznością – i pozostawanie zarazem pełnoprawnym członkiem wspólnoty.
Nie powinniśmy zapominać, że formy kontroli przybierają coraz bardziej osobiste, zinternalizowane formy. To ja muszę siebie kontrolować i dyscyplinować. W epoce przedkapitalistycznej chłopi nie byli niewolnikami, ale podlegali jednej osobie – księciu lub szlachcicowi. Wolność, jaka przyszła wraz z kapitalizmem, oznaczała uwolnienie środków produkcji, ale też uwolnienie od bycia czyjąś własnością. Robotnicy musieli się poddać regułom zatrudnienia, z jasnymi ramami warunków pracy i przebiegu kariery. Obecnie te ramy nie są już takie jasne – to raczej ty musisz nadać kształt resztkom tych reguł. Na tym polega internalizacja kontroli za pomocą takich instrumentów jak workfare – nie możesz po prostu przestać pracować. Musisz robić cokolwiek, nawet żeby otrzymywać zasiłek, choćby na najniższym poziomie. Podsumowując: elastyczność oznacza albo wolność, albo niepewność.
W Polsce bardzo popularne jest samozatrudnienie i umowy o pracę na czas określony. To przekłada się na kiepską pozycję pracownika w sytuacji, gdy chce negocjować podwyżkę lub jest „przekonywany” do nadgodzin. Taki pracownik jest dużo bardziej karny, gotów pracować ponad normę, nie upominając się o zapłatę.
Tak – jesteśmy zmuszani do samodyscypliny i zgody na niepłatne nadgodziny, nie pozwala się nam na udział w związkach zawodowych itd. Ale to tylko jedna strona medalu. Na to nakładają się mechanizmy psychologiczne i hegemoniczne, przekonujące, że żyjemy w elastycznych społeczeństwach, że każdy jest właściwie swoim własnym szefem, każdy jest odpowiedzialny za siebie, że lubi to, co robi (albo przynajmniej powinien). Widać to w kulturze organizacyjnej przedsiębiorstw: jesteś traktowany jako ich „członek”. Nie jesteś zatrudniony w firmie, ale do niej „należysz”. To niemal kult przynależności i korporacyjnej tożsamości, jesteś prawie jak członek rodziny. W pewnym sensie jest to powrót do starych, przedkapitalistycznych stosunków pracy i władzy, z tą różnicą, że teraz jesteś odpowiedzialny nie przed swoim patronem (księciem lub innym arystokratą), ale przed samym sobą: jesteś niezależny, pracujesz dla swojego samorozwoju i tym podobne – przepraszam za słowo – bzdury. Jest to bardzo niebezpieczne źródło upadku solidarności. Gdy „robisz coś dla siebie”, to po to, żeby pokazać, że jesteś niezależny, że nie MUSISZ pracować, tylko CHCESZ to robić. Ci, którzy są zależni, są gorsi.
Czy penalizacja biedy ma związek z tym dyscyplinarnym zwrotem w polityce społecznej?
Rozmiary biedy są na tyle duże, że trzeba podejmować działania przeciwko biednym – właśnie biednym, a nie biedzie – żeby system mógł w ogóle funkcjonować. W kontekście kultu „bycia członkiem” organizacji i „robienia wszystkiego dla siebie”, a nie z przymusu, to nie bieda jest problemem, tylko ci, którzy nie należą do rodziny „robiących wszystko dla siebie”. Musimy chronić „swoich” przeciwko tym, którzy chcą zaatakować nasz system, domagając się na przykład redystrybucji. W USA toczy się dyskusja o nie-obywatelach, podklasie, która nie jest traktowana jak pełnoprawna część społeczeństwa.
Już Hegel zauważył, że kapitalistyczne stosunki społeczne i podział pracy prowadzą do powstania „motłochu”, grupy społecznej, która nie czuje się emocjonalnie związana ze wspólnotą, z którą wiążą ją stosunki społeczne.
To widać było we Francji, gdy młodzież z imigranckich przedmieść walczyła z policją. Gdy mówimy o podklasie, nigdy nie powinniśmy zapominać, że podklasa jest wytwarzana. Jeśli społeczeństwo cię wyrzuca ze swoich ram, i to wyrzuca w całej rozciągłości, pozbawiając statusu pełnoprawnego członka, to nie masz powodu, by się z nim identyfikować. Podklasa nie jest po prostu bardzo biedną klasą niższą czy spauperyzowanym proletariatem. Te grupy zajmują jakieś miejsce w hierarchii, są w systemie. Podklasa jest wyrzucona ze społeczeństwa. W społeczeństwach średniowiecznych mieliśmy pewne typy ludzi, którzy byli chowani poza normalnymi miejscami pochówku. W podobny sposób funkcjonuje obecnie podklasa: nie masz prawa do udziału w społeczeństwie. To motywuje do ustawiania się w opozycji do społeczeństwa i niszczenia go.
Prof. Peter Herrmann - socjolog, wykłada na Uniwersytecie w Corck, Uniwersytecie Korwina w Budapeszcie, University of Eastern Finland w Kuopio i Orta Doğu Teknik Üniversitesi w Ankarze; dyrektor European Social, Organisational and Science Consultancy.
Peter Herrmann przyjechał do Polski jako uczestnik międzynarodowej konferencji „Współczesna polityka społeczna”.