Byłe pracownice szpitala w Kostrzynie nad Odrą od lat walczą o zaległe wynagrodzenia. Powiat gorzowski nie ma na wypłaty i zmierza ku bankructwu – byłby to pierwszy przypadek w Polsce, ale pewnie nie ostatniZadłużenie lecznicy w Kostrzynie nad Odrą narastało przez lata. Za wiedzą i akceptacją starostwa powiatu gorzowskiego (organu założycielskiego i nadzorczego szpitala) zarządzający nim przyjmowali, że deficyt z danego roku zostanie pokryty przez zysk wypracowany w roku następnym. Władze lokalne nie reagowały, chociaż spodziewanego zysku nie było, a gdy dług przekroczył 60 mln zł i zabrakło pieniędzy na leczenie, leki, prąd czy pensje – do szpitala wszedł komornik.
W lipcu 2007 r. rada powiatu podjęła decyzję o likwidacji placówki, na co wyraziła zgodę Rada Miasta Kostrzyn. Szpital formalnie przestał istnieć z końcem następnego miesiąca. Powiat sprzedał w szybkim tempie lecznicę firmie Know-How ze Szczecina, w wyniku czego powstała spółka prawa handlowego. Know-How kupiło 51 proc. udziałów za półdarmo, za kwotę 25 tys. zł. W szybkim tempie starostwo pozbyło się też pozostałych udziałów. Obecnie firma Know-How posiada już 90 proc. udziałów. Budynki szpitala położone na czterohektarowej działce w krótkim czasie zostały sprzedane spółce za 7 mln zł, z czego ani złotówka nie wpłynęła do kieszeni wierzycieli.
Z chwilą prywatyzacji starostwo przejęło zadłużenie szpitala (60 mln zł) i rozpoczęło proces jego formalnej likwidacji, który trwa do dziś, zobowiązania zaś mogą zostać spłacone dopiero po jego zakończeniu. Dlatego dług wobec pracowników i innych wierzycieli przekroczył już 100 mln zł i wzrasta o 10 mln rocznie. Pracownikom należy się średnio 15–20 tys. zł na osobę. Początkowo planowano, że likwidacja nastąpi w 2010 r., co pozwoliłoby pracownikom odzyskać wreszcie wynagrodzenia. Jednak starostwo wydłużyło okres likwidacji najpierw do 2013 r., potem do 2017 r. Powiat argumentuje, że ponieważ nie stać go na spłatę zadłużenia, likwidacja doprowadzi go do bankructwa i w efekcie zarządu komisarycznego – co z punktu widzenia (a właściwie siedzenia) samorządowców wydaje się najgorszym rozwiązaniem.
Prywatyzacja kosztem pracowników
Był to przykład dzikiej prywatyzacji, bez poszanowania praw dotychczasowych pracowników oraz za plecami mieszkańców Kostrzyna. Firma przejęła szpital oddłużony (przeszłe zobowiązania ma uregulować powiat), otrzymała ten sam kontrakt z NFZ, a zatrudniła 100 osób mniej.
Natomiast nowy sprywatyzowany podmiot, aby nie brać na siebie żadnych dodatkowych zobowiązań, nie przejął pracowników dotychczasowego szpitala na zasadach porozumienia między zakładami. Ze wszystkimi rozwiązano umowy, co obciążyło powiatowy szpital w Kostrzynie dodatkowo kwotą odpraw i odszkodowań dla 340 pracowników w wysokości ponad 4 mln zł (bez odsetek). Najliczniejszą grupę zwolnionych przez spółkę stały się pielęgniarki, położne, laborantki, fachowy personel z długoletnim doświadczeniem. Wszyscy pracownicy lecznicy, tj. 370 osób, zostali w 2007 r. zwolnieni przez szpital w likwidacji w trybie przyspieszonym w ciągu jednego miesiąca, nie wypłacono im zaległych pensji, odpraw i odszkodowań. Grupa 100 osób, która nie znalazła zatrudnienia w nowym zakładzie, nie mogła zarejestrować się w urzędzie pracy, gdyż formalnie znajdowały się w okresie płatnego wypowiedzenia. Po wielu latach pracy, z dnia na dzień, zostali zatem bez środków do życia. Niektórzy podjęli pracę fizyczną w fabrykach Kostrzyńsko-Słubickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej poniżej swoich kwalifikacji, inni wyjechali za granicę, jeszcze inni, dla których tej pracy nie było w regionie o jednym z najwyższych poziomie bezrobocia w Polsce, zostali odesłani do opieki społecznej po zapomogi.
Firma Know-How zatrudniła nowy personel na gorszych warunkach, na czas określony (dwa lata), za mniejsze wynagrodzenie. Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych z największą liczbą ponad 100 członków nie negocjował z nową firmą pakietu socjalnego, który określałby, ilu pracowników i na jakich warunkach będzie zatrudnionych. ZZPiP uzgadniał warunki prywatyzacji placówki z dyrekcją i ze starostwem, marginalizując inne związki. Przewodnicząca Alina Łaskawa tłumiła wszystkie reakcje niezadowolenia (prywatnie była żoną radnego powiatowego Andrzeja Łaskawego z SLD, który głosował za prywatyzacją szpitala).
„Pięć lat czekania i ani chwili dłużej!"
Pracownicy szpitala walczą o wynagrodzenia od pięciu lat. Protestują na różne metody: biorą udział w spotkaniach z lubuskimi posłami, wysyłają apele do władz centralnych, wreszcie pikietują. 16 maja mówili, że czują się oszukani przez władzę – nie zabrakło mocnych słów, jak „złodzieje", „oszuści" i „darmozjady". – Nikt z władz lokalnych nie ma dobrej woli i nie poczuwa się do odpowiedzialności – tłumaczyła Barbara Rosołowska, była pracownica szpitala. „Nikt nie rozliczał poprzednich starostów, których polityka prowadziła do zadłużenia". Protestujący rozwinęli transparenty, rozmawiali z mediami i wygwizdywali wchodzących do budynku decydentów. Jedna z pielęgniarek krzyczała przez tubę w stronę sali obrad:
– Jeśli my nie spłacamy długów, to naliczane są nam odsetki, aż wreszcie wkracza komornik i eksmituje nas na bruk. Dlaczego nikt nie bierze odpowiedzialności za dług szpitala? Po debacie zaproszono część protestujących do budynku, by wyjaśnić, że nic nie ustalono.
„Ten powiat musi upaść"
Pracownicy nie wyobrażają sobie, że mieliby czekać na swoje wynagrodzenia do 2017 r. Jedynym możliwym dla nich rozwiązaniem jest natychmiastowe zakończenie likwidacji (starostwo formalnie przejmie zobowiązania szpitala dopiero po niej). Twierdzą, że władze pozorują likwidację, że na jej wydłużaniu zyskują jedynie firmy windykacyjne i że prowadzi to tylko do wzrostu długu. Trudno im odmówić racji, pamiętając, że w 2007 r. dług wynosił blisko 60 mln zł, a obecnie wzrósł do 109 mln. Jest to jeden z najbardziej zadłużonych powiatów w Polsce. Zakończenie likwidacji oznaczałoby najpewniej bankructwo powiatu, którego domagają się pracownicy. Stąd hasła: „Bankruci muszą upaść", „Bankructwo jest nieuniknione". Rosołowska: – To nie pracownicy są odpowiedzialni za długi szpitala. To władze wiele lat ignorowały problem zadłużania i niegospodarności placówki, a kolejni jej dyrektorzy byli powoływani z klucza partyjnego. Budynki szpitala zostały sprzedane za ponad 8 mln zł, pracownicy nie otrzymali z tego ani złotówki, pieniądze przeznaczono m.in. na budowę dróg. Oni muszą ponieść konsekwencje.
Co ciekawe, podobne rozwiązanie zasugerował burmistrz Andrzej Kunt – gdyby bowiem doszło do rozwiązania powiatu gorzowskiego i przyłączenia miasta Kostrzyn do powiatu słubickiego, a pozostałych gmin do miasta Gorzów, z chwilą bankructwa powiatu długi po byłym szpitalu przejąłby Skarb Państwa. Inni, jak posłanka Elżbieta Rafalska (PiS), stawiają na wieloletni plan oddłużenia szpitala. Z kolei senator Helena Hatka (PO), była pani wojewoda i menedżer służby zdrowia, przekonywała pracowników, że mogłoby dojść do wyodrębnienia z całego długu 109 mln zł roszczeń pracowniczych i wypłacenia ich z puli Ministerstwa Zdrowia. Na kwietniowym spotkaniu z mieszkańcami Kostrzyna ostro zarzucano jej jednak, że koncepcja ta okazała się ostatecznie przedwyborczą pustą obietnicą, realnie bowiem nic nie zrobiła w tej sprawie.
Starosta Kruczkowski natomiast proponuje zmianę prawa, która umożliwi przejęcie długu przez państwo. Broniąc się przed likwidacją, która pociągnęłaby za sobą bankructwo powiatu i wprowadzenie zarządu komisarycznego, twierdzi, że choć formalnie jest to dług powiatu, to w rzeczywistości zobowiązanie państwa. – Samorząd – mówi – tego problemu sam nie rozwiąże, bo nie jest w stanie wygenerować ze swojego budżetu tak dużych środków. Według obecnego na debacie wicewojewody dług urósł za bardzo, by był możliwy „montaż finansowy". Wygląda na to, że winnych nie ma, a przerzucaniu odpowiedzialności nie widać końca.
„Dość gadania, czas na działania"
Jak zgodnie twierdzą obie strony sporu – przedstawicielka NSZZ „Solidarność" w sprywatyzowanym szpitalu w Kostrzynie Marzena Pankiewicz czy Barbara Rosołowska ze związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza, jak i sam starosta Józef Kruczkowski – debata nie przyniosła żadnych rezultatów. Pracownicy winą obciążają starostwo, według starosty jedyne wiążące decyzje w tej sprawie może podjąć Ministerstwo Finansów – to jednak, mimo że zostało zaproszone, nie wysłało żadnego reprezentanta. Zabrakło również przedstawicieli kancelarii premiera oraz ministra zdrowia. – Po raz kolejny władza wykazuje brak dobrej woli i po raz kolejny nas zawiedli oraz oszukali – mówiła Pankiewicz.
Najwidoczniej władze centralne ignorują problem, a władze lokalne uciekają od odpowiedzialności. Nikt nie potrafi odpowiedzieć pracownikom, kto ma przejąć zobowiązania upadłego szpitala i spłacić ich jako wierzycieli. Tak długo, jak nie będzie odpowiedzi na to pytanie, pracownicy będą płacić za długi z własnej kieszeni. W tym roku władze powiatu wygenerowały jedynie 147 tys. zł z budżetu starostwa na spłatę długu, pomimo że byli pracownicy wnioskowali o 1 mln. Pieniądze te mają być wypłacane do końca roku, począwszy od najniższych roszczeń, pod warunkiem że wierzyciele odstąpią od odsetek. Dla pracowników jest to kolejny przykład ignorancji ze stromy władzy, dlatego zapowiadają jednak, że będą „wracać pod starostwo jak bumerang, dopóki nie dostaną ostatniego grosza". Tylko jak długo to potrwa i kto poniesie tego polityczne konsekwencje?