Festiwal inwestycyjny im. E. Gierka

Festiwal inwestycyjny im. E. Gierka

  • Lech Mergler
  • niedziela, 27 styczeń 2013
Co raz media donioszą o gospodarskich wizytach prezydenta miasta na rozgrzebanych poznańskich budowach. R. Grobelny, niczym inżynier Karwowski z telewizyjnego „Czterdziestolatka” budujący Dworzec Centralny, w kasku na głowie wizytował ICHOT, Bibliotekę Raczyńskich, „dworzec” na Junikowie i pewnie coś jeszcze, nawet nie chce się pamiętać, bo po co?

Sens tych „wizyt” jest polityczno-propagandowy. A że historia powraca jako farsa albo karykatura, Grobelny postępuje jak wyśmiany po wielokroć Gierek przybywający z „niespodziewanymi”, gospodarskimi wizytami na różne budowy socjalizmu. Dziennikarze dostrzegają groteskowy charakter sytuacji i nabijają się np. z prezydenckiej wizyty na zasyfionym Starym Rynku, poprzedzonej rekonesansem sił porządkowo-obronnych.

Chichot zza grobu i propaganda sukcesu

Tzw. lewica chciała zaproponować, by rok 2013 był rokiem Edwarda I sekretarza Gierka, ale się wycofała. Tymczasem całą pięciolatkę pod wezwaniem Edwarda I zaprowadziła w Polsce rządząca koalicja przy poparciu opozycji. Projekt „budujemy nową Polskę na Euro 2012” jest w swych korzeniach tak gierkowski, że bardziej być chyba nie może. Mentalność dekady przebiegającej pod partyjnym hasłem „żeby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej” (Program Parii programem Narodu) jest wzorem dziwnie atrakcyjnym dla „liberałów” z PO: im bardziej w słowach odcinają się od komuny, tym wyraźniej widać podobieństwo stylu działania do gierkowskich wzorów partii władzy. Zaliczyliśmy „festiwal inwestycyjny”, 5 lat realnej polityki inwestycyjnej wzorowanej na polityce Gierka, którego donośmy, szyderczy chichot zza grobu szeroko słychać, festiwal, za który zaczynamy płacić.

Co jest kanonem krytyki polityki inwestycyjnej Gierka? Wydatkowanie ogromnych, publicznych pieniędzy z kredytów na nie zawsze potrzebne i niezbyt dobrze zrobione inwestycje (na koniec lat 70. zadłużenie kraju było oszacowane na ok. 23 mld USD). Zarzuca się bizantyjską gigantomanię inwestycyjną i brak rachunku ekonomicznego. Problemy i realizacyjne, i finansowe wygenerowały w drugiej połowie lat 70. kampanię PZPR określaną jako „propaganda sukcesu”. Chodziło w niej o to, żeby wykazać, iż „trudności” mają charakter przejściowy, a przede wszystkim przypadkowy, i – nie daj Bóg! – nie wynikają z błędnej polityki ekonomicznej władz, przeinwestowania, zbyt drogiego, nieefektywnego, nietrafionego wydawania kasy. Ale wg kanonu krytyki Gierka zbyt wielkie kredyty trzeba z zbyt dużym wysiłkiem oddawać, a inwestycje były nieopłacalne. Czy z czymś to się nam nie kojarzy?

Niepowodzenia, czyli wielki sukces

Projekt „Nowa Polska na Euro 2012” został zrealizowany „na Euro” w ok. 30%, jak oszacował Jacek Żakowski w jednym z pierwszych felietonów w "Gazecie Wyborczej" tuż po Euro. Po czym ogłoszono wielki narodowy... sukces. COŚ jednak JAKOŚ zbudowaliśmy... Podobno dziś popiera ten „sukces” 80% rodaków. Za Gierka popierało Gierka jakieś 95%, a przecież było tak strasznie... W plebiscycie Gazety... na bubel i majstersztyk roku prof. Bronisław Łagowski uznał Euro za bubel największy 2012.

Jest w tym dość osamotniony, bo narracjami o Euro oraz inwestycjach „na Euro” rządzi schizofrenia logiczna. Przystępnie obrazują to schorzenie dwa teksty. Jeden, sprzed świąt, to kilkustronicowa rozkładówka z obrazkami w Gazecie Wyborczej, syntetycznie przedstawiająca aktualne miejskie inwestycje w Polsce na ok. 10 mld złpod szyldem, że oto odmienia się oblicze Polski, przede wszystkim w miastach i dzięki nim..., co skądinąd cieszy. A kilka tygodni wcześniej ukazał się tamże materiał o inwestycjach miejskich za ok. połowę tej kwoty, czyli stadionach piłkarskich, z których żaden nie powstał w oparciu o wiarygodny biznesplan (tylko zaklęcia o „efekcie barcelońskim”), każdy kosztował dużo więcej niż planowano (u nas ponad dwa razy), a obecnie przynoszą straty (o zwrocie z inwestycji zapomnij) – od kilku do kilkudziesięciu milionów zeteł rocznie.

Zwrócił na tę schizofrenię uwagę Jacek Żakowski w Tok FM. Oto miasta realizujące miliardowe inwestycje, w tym deficytowe stadiony, są zadłużone, często na krawędzi bankructwa, nie mają pieniędzy na odśnieżanie i oświetlenie ulic, albo przeglądy świeżo kupionych, drogocennych tramwajów. Nie mówiąc o szkołach, przedszkolach, służbie zdrowia, kulturze, pomocy społecznej, rekreacji, na co wydatki tnie się bezwzględnie. Mamy zatem rozkwit polskich miast czy ich głęboki, długotrwały kryzys? Jak zwykle – zależy od punktu siedzenia... Władza, jak za Gierka, pieje z zachwytu nad sobą w swoich dokonaniach (propaganda sukcesu). Krytycy mają też już wzory gotowe – antygierkowskiej krytyki: debilna gigantomania + księżycowa ekonomia. Schizofrenia do kwadratu polega na tym, że nieraz ci sami komentatorzy kultywują propagandę sukcesu i zawodzą nad kryzysem...

W Poznaniu także samo

W Poznaniu sytuacja jest wzorcowa. Budżet na agrafkach, ledwo zipie i tak będzie przez szereg lat, może nawet padnie. Dziesiątki rozgrzebanych inwestycji paraliżujących życie miasta. Nikt nie wie, na co i dlaczego jest kasa, kiedy na nic jej nie ma... Bo na wiadukty-widma, olimpiadę i deweloperów kasa jest. I oczywiście trwa przewlekły orgazm samozadowolenia władzy, wyłączającej światło, zamykającej szkoły. I brak rzetelnej dyskusji o społecznej sensowności, kalkulacjach, poniesionych kosztach poszczególnych inwestycji. Zbudowaliśmy Wam drogi, mosty, kupiliśmy nowoczesne tramwaje i autobusy, więc się cieszcie, bo mogło ich nie być!

Nie ma w tym śladu gospodarskiego podejścia do rządzenia miastem, kiedy ogląda się każdą złotówkę trzy razy, zanim się ją wyda, żeby wydać nie tylko dobrze, ale jeszcze lepiej. Czy władze, na przykład, kogokolwiek próbowały przekonać, że wydanie ok. 500 mln PLN na bardzo nowoczesne tramwaje i autobusy jest bardziej korzystne z punktu widzenia potrzeb mieszkańców niż wydanie np. połowy tego na pojazdy lepsze, a reszty – na linię tramwajową na Naramowice? Bo tak to widzą niezależni eksperci... Czy jedyna nowa ukończona linia tramwajowa musiała prowadzić na peryferie, „do sklepu”, do tego w horrendalnie drogim tunelu, a nie np. na osiedle Kopernika? Czy stać nas na komfortowe warunki noclegowe dla... tramwajów, w jednej z najdroższych i największych zajezdni tramwajowych w Europie...? Do tego największe i najdroższe termy i dom dla bezdomnych słoni... No Gierek by się uśmiał, ale on przynajmniej nie podawał się za ekonomistę. Kasy poszło mnóstwo, ale żaden istotny, zbiorowy problem mieszkańców Poznania nie został rozwiązany...

Ekskluzywna „czekoladowa” fasada

Nie chodzi o obronę polityki Gierka i PRL-u, historycznie przegranego. Na tamtym tle bardzo wyraźnie jednak widać obecne absurdy, nonsensy, marnotrawstwo i głupotę decyzyjną. Widać, jak mało polskie „elity”, zwłaszcza władzy, nauczyły się przez ostatnie 30 lat, a może wręcz jak bardzo wiedzy i doświadczenia, którą miały (czy miały?) im ubyło. Można polityce inwestycyjnej epoki Gierka postawić różne zarzuty, ale jednej fundamentalnej rzeczy nie można jej odmówić: była to polityka intencjonalnie INKLUZYWNA wobec szerokich mas mieszkańców miast i całego kraju, czyli otwarta na ich podstawowe potrzeby. Tymczasem miliardy wydawane z kas miejskich i rządowej w ostatnich kilku latach i wcześniej, to wydatki generalnie ekskluzywne – dla niektórych, mniejszości, zainteresowanych (kiboli), zamożniejszych, na pokaz, w dużym stopniu „obok” podstawowych, powszechnych potrzeb życiowych. Polska to wciąż jeden z najbiedniejszych krajów UE, co widać w warunkach i jakości codziennego życia ogółu mieszkańców, ale wydane pieniądze nie służą produktywności wytwarzającej bogactwo i rozwojowi (patrz Raport Hausnera).

„Za Gierka” zbudowano przemysł z 800 tys. nowych miejsc pracy oraz oddano do użytku 2,5 mln mieszkań, które choć „źle urodzone” (patrz: Filip Springer ) są coraz częściej wyżej oceniane niż współczesna deweloperka. A dwudziestoparolecie „wolnej Polski” z wolnym rynkiem – to kilkakrotnie mniej nowych mieszkań niż sama tylko dekada gierkowska, i to głównie dla dysponentów „zdolności” kredytowej. Te hipoteki (obciążające ludność) nie obciążają władz, w przecieństwie do „długów Gierka” wydanych m.in. na fabryki domów.

Na co kasa więc poszła? Na dobre wrażenie. Andreas Billert nazywa to kreowaniem „czekoladowych fragmentów miasta”, można dodać – i kraju. „Czekoladowa” fasada nadaje się do pokazywania gościom i w telewizorze (jak za Gierka), bo biedę i syf dało się nieco ukryć, przypudrować, wywalić na peryferie. W Poznaniu najlepsze drogi są wokół stadionu (a estakada katowiska się beztrosko rozpada...), od lotniska do Starego Browaru można dostać się bez kontaktu z tym, co nie błyszczy na pokaz, czyli jest normalne. I można wjechać autostradą do Polski z zachodu, dotrzeć pod warszawskie apartamentowce za 40 tys./m kw. i czuć się jak w Europie, zwłaszcza jeśli ma się europejski portfel.

Czasy Gierka coraz bardziej przypomina też obecny klimat – dusznej, beznadziejnej, pozornej bezalternatywności (TINA = There Is No Alternative: only Richard & PO).

Przynajmniej możemy sobie o tym publicznie pogadać.

Ludzie czytają....

Iran: strajki, demonstracje i wojna

24-07-2024 / Polityka

Rząd w Teheranie nie jest gotów iść na wojnę i bronić swoich braci muzułmanów, Palestyńczyków, bo obawia się reakcji własnego...

Kilka refleksji o Katarzynie Blum

09-08-2024 / Książki

W ramach cyklu spotkań – 30 książek na 30 lecie Rozbratu – omówiliśmy niedawno książkę Heinricha Bölla „Utracona cześć Katarzyny...