Przed nami kolejne protesty pracownicze

Przed nami kolejne protesty pracownicze

  • poniedziałek, 12 maj 2008
Kilka głośnych ostatnich strajków i protestów pracowniczych spowodowało, iż pojawiły się opinie o znaczącym wzroście aktywności środowisk robotniczych, o nowej fali walk. Na ile takie opinie są uzasadnione? Czy faktycznie mamy do czynienia z jakimś zrywem pracowniczym? Jak można zinterpretować bieżącą sytuację ruchu pracowniczego w Polsce?Od wiosny 2006 roku, kiedy strajk służby zdrowia, doprowadził do podwyżek sięgających 30%, w Polsce przybrała fala pracowniczych żądań rewindykacyjnych, spowodowana poprawą sytuacji na rynku pracy. Łączy się to ze spadkiem poziomu bezrobocia, na co wpływ miała zarówno możliwość podjęcia przez Polaków pracy za granicą, po przystąpieniu kraju do Unii Europejskiej w kwietniu 2004 roku, jak też przede wszystkim z poprawą koniunktury, zwłaszcza w tradycyjnych dla naszej gospodarki sektorach, na którą wpłynął dynamiczny rozwój gospodarek azjatyckich i rosnące globalne zapotrzebowanie na surowce i maszyny. Polska gospodarka, której struktura w dalszym ciągu w sporej części oparta jest na wytwarzaniu środków produkcji, odczuła poprawę sytuacji na rynku globalnym bardzo wyraźnie. Sprzyjało to także, ulokowanym w Polsce przez zachodnich inwestorów, typowo fordystycznym gałęziom przemysłu, jak np. przemysłowi motoryzacyjnemu, i oznaczało wzrost strukturalnej siły tradycyjnej wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, która dodatkowo jest najlepiej zorganizowana. Zatem, nawiązując do kategorii stosowanych przez wybitną kanadyjska badaczkę, Beverly Silver(1), wzrost akcji rewindykacyjnej polskiej klasy pracowniczej, bierze się z jej wzmocnienia strukturalnego (zapotrzebowanie na siłę roboczą o odpowiednich kwalifikacjach), a w pewnym stopniu także organizacyjnego (wzrost znaczenia uzwiązkowionych branż).
Z drugiej strony pracodawcy (kapitał) nie zdołali odpowiedzieć na nową sytuację równie szybko. Pojawiające się jeszcze niedawno w liberalnej prasie informacje o możliwości ściągnięcia do Polski taniej siły roboczej z Ukrainy i Chin póki co się nie potwierdziły. Próby otwarcia polskiego rynku pracy dla pracowników ze Wschodu (co mogło zaowocować powstrzymaniem żądań płacowych polskich robotników) nie spowodowały to tej pory znaczących zmian na rynku pracy. Wręcz przeciwnie - przystąpienie Polski do strefy Schengen spowodowało raczej uszczelnienie wschodniej granicy. Ugrzęzły także w martwym punkcie, rozpoczęte przed trzema laty, prace nad dalszym uelastycznieniem kodeksu pracy. Nowe prawo mogłoby doprowadzić do osłabienia pozycji robotników, a zahamowanie tych prac to efekt głębokiego konfliktu w łonie elit władzy, obserwowany w czasie rządów PiS. Dopiero obecna względnie mocna pozycja PO, mogłaby skutkować próbą przeforsowania planowanych zmian ustawowych, o czym liderzy PO czasami wspominają. Przed podjęcie podobnych kroków paraliżuje ich jednak niebezpieczeństwo powrotu do rządów Prawa i Sprawiedliwości.

Obserwowany zatem w ostatnich 2-3 latach wzrost wynagrodzeń, który jest szybszy niż wzrost PKB i inflacji, dowodzi zatem, że pracowniczy ruch rewindykacyjny, odnosi w walce z kapitałem konkretne sukcesy. Protesty pielęgniarek, czy ostatnio górników i pracowników hipermerketów, są tylko medialnymi przykładami bardzo wielu walk, których większość nie przeradza się jednak w otwarty konflikt (często wystarcza tylko groźba porzucenia pracy). Nie podważając oczywistego znaczenia ruchu rewindykacyjnego dla poprawy położenia robotników, trzeba stwierdzić, iż nie ma on jednak znamion ruchu antysystemowego. Opiera się on na drobniejszych konfliktach, w obrębie poszczególnych zakładów pracy, nie jest natomiast generalną odpowiedzią klasy pracowniczej na ustrojowe ograniczenia systemu kapitalistycznego. Mówiąc inaczej, poza żądaniami wzrostu płac, które oczywiście są słuszne i stanowią ważny element walki pracowników z pracodawcami, nie mamy do czynienia z próbą zmian ustrojowych, a nawet ze sformułowaniem ogólnych postulatów. Dlatego też polityczne znaczenie tych walk jest ograniczone, a konflikt nie ma charakteru otwartej konfrontacji z systemem. Już teraz potwierdzają to dane liczbowe, choć pełen statystyczny obraz pojawi się dopiero za jakieś 2 lata. Jeśli za wskaźnik wzrostu aktywności klasy pracowniczej przyjęli strajki to w ostatnich latach liczba ich wg Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) wprawdzie wzrosła (z 2 w 2004 r., 8 w 2005 r. i 27 w 2006 r. ), ale w dalszym ciągu są to przypadki incydentalne. Przypomnijmy, że ostatnia największa fala strajków w Polsce wydarzyła się w latach 1992 i 1993 kiedy to wybuchły, wg GUS, kolejno 6362 i 7443 strajki. Jest to zatem, jak widzimy, różnica zasadnicza, której nie zmieni fakt, że między rokiem 2005 i 2006 wzrosła liczba sporów zbiorowych o ponad 70% (z 385 do 659). Wzrost ten może co najwyżej sugerować znaczne strukturalne osłabienie pozycji pracodawców, o czym wcześniej wspominałem.(2)

Obecna aktywność protestacyjna, wbrew potocznym odczuciom, jest także mniejsza niż w czasach całkiem niedawnej fali niezadowolenia społecznego w latach 2002-2003. Wówczas najważniejszym sposobem walki ruchu pracowniczego (czy szerzej społecznego) nie były strajki (wybuchło ich w 2002 roku jeden, a w 2003 roku - 26), ale demonstracje, manifestacje, blokady itd. W 2002 roku miało miejsce 600 zgromadzeń (manifestacje, pikiety, wiece) i 142 blokady, okupacje budynku i inne formy protestu. W rok później liczby te gwałtownie wzrosły; 2054 zgromadzenia oraz aż 2100 blokad i okupacji! Potem ilość tego typu protestów zaczęła gwałtownie spadać. W 2005 roku mieliśmy 1184 zgromadzenia i tylko 87 blokad i okupacji. To wprawdzie w dalszym ciągu znacznie więcej niż w roku 2000, 2001 czy nawet 2002, ale zdecydowanie (o blisko 3/4) mniej niż w 2003, a co ważniejsze, widać tu trend spadkowy.(3)

Jak widzimy, dostępne dziś dane statystyczne nie potwierdzają tezy o szczególnych napięciach społecznych, chociaż mamy do czynienia z ogólnym wzrostem poziomu walk społecznych w Polsce, obserwowanym od kilku lat w całej Europie. Obecne walki rewindykacyjne związane są z poprawą koniunktury gospodarki kapitalistycznej, ale nie przybierają potencjału rewolucyjnego, w tym sensie, że nie pociągają za sobą prób wymuszenia zmian ustrojowych. W przeciwieństwie do protestów z lat 1992-1993 i 2002-2003 nie wysuwa się dziś żadnych żądań politycznych, a konfliktu przebiega nie na linii pracownicy-państwo, czy pracownicy-państwo-pracodawcy, ale prawie wyłącznie na linii pracownicy-pracodawcy, poza wyjątkiem, kiedy państwo występuje w roli pracodawcy (np. służba zdrowia czy KWK Budryk).

Co dalej? Osobiście jestem przekonany o cykliczności występowania konfliktów pracowniczych, a łączy się to oczywiście z cyklicznością koniunktury i kryzysów systemu kapitalistycznego w ogóle. Badania na tą problematyką mają bardzo długą historię. Obok analizy cykli długoterminowych, prowadzonych np. przez Kondriatiewa, wielu ekonomistów i socjologów podnosiła rangę występowania cykli krótszych ok. 10-letnich. Możemy wymienić tu choćby prace L. Mendelsona czy J. Schumpetera. Cykliczność konfliktów społecznych w Polsce jest bardzo dobrze widoczna, o czym pisałem w artykule: "Anatomia polskich protestów pracowniczych". O ile nie damy się uwieść niebezpieczeństwom jednostronnego ujęcia deterministycznego, analiza cykli pozwala na podtrzymanie mojej wcześniejszej tezy (patrz wspomniany artykule), która mówi, że następny przypływ niepokojów pracowniczych będzie miał miejsce prawdopodobnie ok. 2012 roku. Z każdym rokiem widzimy, jak nabrzmiewa kolejny kryzys gospodarki kapitalistycznej, który także w naszym regionie doprowadzi do wzrostu poziomu walk społecznych. Prawdopodobnie przybiorą one nie mniejszych zakres i natężenie niż walki jakie wybuchły w latach 1992-1993 i 2002-2003, ale możemy być też pewni, że pod wieloma względami będą one też od nich różne.

Na co powinniśmy zwrócić moim zdaniem uwagę? Obecnie system ma charakter stabilny: spada bezrobocie, rosną wynagrodzenia i spożycie, rozwija się produkcja mieszkaniowa, otwarły się nowe rynki pracy, panuje ogólna koniunktura, nie tylko w Polsce ale na świecie itd. Standard materialny życia ludności podniósł się jednak nie dzięki wyższym zarobkom, ale przede wszystkim kredytom (zadłużenie Polaków gwałtownie wzrosło w ciągu ostatnich 3-4 lat i już milion osób ma kłopoty ze spłatą rat). W literaturze socjologicznej wielokrotnie zastanawiano się na tym, jakie okoliczności poprzedzają wybuch społeczny. Jedna z tez głosi, że dochodzi do tego nie wtedy, gdy sytuacja ekonomiczna jest wyjątkowo zła, albo, tym bardziej, gdy jest wyjątkowo dobra, ale kiedy ma miejsce pewna sekwencja zdarzeń: najpierw poprawa materialnego położenia ludności, a potem - gwałtowne pogorszenie. Istnieją przesłanki, by twierdzić, iż właśnie tą drogą rozwija się sytuacja w Polsce. Ważnym symptomem jest oczywiście obserwowany kryzys finansowy globalnej gospodarki kapitalistycznej, seria bankructw banków i kryzys na rynku kredytów hipotecznych. Jest on już nieuchronny, a spór trwa tylko o to, na ile okaże się głęboki i jakie przyniesie konsekwencje. Z jednej zatem strony mamy wzrost materialnego poziomu życia i związanych z tym oczekiwań społecznych, a z drugiej - nadciągający kryzys. Niektórzy liberalni publicyści już ostrzegają władze, że retoryka cudu gospodarczego obecnego neoliberalnego rządu tylko zaognia sytuację, a nastroje raczej trzeba raczej studzić, bo zbliża się recesja. Wydaje się, że reakcją społeczeństwa na nieuniknioną i prawdopodobnie gwałtowną zmienię sytuacji, będzie kolejna falą niezadowolenia społecznego. Dzisiejszy ruch rewindykacyjny jest zaś to tylko preludium.

Jarosław Urbański

Przypisy

1) Patrz: "Wywiad z Beverly J. Silver", Biuletyn Poznańskiej Biblioteki Anarchistycznej, nr 5, maj 2007, str. 4-13

2) Źródło: Roczniki Głównego Urzędu Statystycznego

3) Dane za Komendą Główną Policji


Artykuł ukazał się na łamach polskiej edycji Le Monde Diplomatique w kwietniu 2008 roku

Ludzie czytają....

Komunikat odnośnie Duda Development

02-06-2024 / Rozbrat zostaje!

Na początku lutego informowaliśmy o pobiciu członka Kolektywu Rozbrat przez ludzi działających na zlecenie Duda Development

Iran: strajki, demonstracje i wojna

24-07-2024 / Polityka

Rząd w Teheranie nie jest gotów iść na wojnę i bronić swoich braci muzułmanów, Palestyńczyków, bo obawia się reakcji własnego...