W tym kontekście należy rozpatrywać wydarzenia w Budryku, które nie były - moim zdaniem - oderwanym protestem, ale pewnego rodzaju próbą sił. Górnicy domagali się respektowania norm prawa pracy, które w Polsce jak i UE mówią jasno - upraszczając: u jednego pracodawcy robotnicy pracujący na tych samych stanowiskach, muszą zarabiać tak samo. Tymczasem górnicy Budryka mieli u nowego właściciela (pracodawcy), zarabiać najgorzej, mniej niż pracownicy innych kopalń tego samego holdingu. Żądali zrównania płac, co wiązało się z konkretnym ich wzrostem. Właścicielem większości kopalń w Polsce jest państwo, kiedy już porozumienie między strajkującymi i zarządem firmy było gotowe (ok. 10 stycznia) rząd postanowił je zablokować. Zabronił dyrekcji kopalni podpisania go. Od początku dążono do konfrontacji i straszono górników zastosowaniem siły. Pretekstem miało być to, że kopalni, w wyniku strajku, grozi katastrofa. Prawdziwym powodem była chęć złamania, szeroko relacjonowanego w mediach, protestu, co miało stać się jasnym sygnałem dla innych grup pracowników, że rząd zamierza przeciwstawić się wzrastającej fali żądań, a dla pracodawców, iż panuje nad sytuacją i nie pozwoli, nawet za cenę zastosowania przemocy, na wzrost nastrojów rewindykacyjnych. Nowy liberalny rząd jest przez prawicowych publicystów coraz częściej atakowany za brak zdecydowania i "nijakość". Mogłoby to oznaczać, że biznes odwróci się od liberalnych polityków i wesprze w przyszłości rządy "silnej ręki" braci Kaczyńskich.
Te szerokie uwarunkowania walki górników z Budryka uniemożliwiają łatwą ocenę wyniku opisywanej tu konfrontacji. Być może z punktu widzenia ich zakładu pracy i podstawowej kwestii o którą walczyli, czyli zrównanie płac, sukces nie wydaje się tak wyraźny. Dużo mówiono na temat tego, że akcję protestacyjną prowadziła do końca mniejszość załogi, góra 500 osób na ponad 2000 zatrudnionych. Ale jeszcze mniejsze siły zdołali zebrać łamistrajkowie, popierani przez dwie największe górnicze centrale: Związek Zawodowy Górników i NSZZ "Solidarność". Można śmiało stwierdzić, iż zdecydowana większość załogi milcząco akcję protestacyjną popierała, jednoznacznie odrzucając zresztą wcześniej w referendum ugodowe porozumienie podpisane przez ww. związki zawodowe. Tak długie strajki (46 dni) często nie kończą się w spektakularny sposób. Powstaje pewien niedosyt.
Jednak w szerszym kontekście, pomimo nagonki prowadzonej przez prawicowe media, kampanii oszczerstw, wrogości polityków, zdrady części związków zawodowych, górnicy z Budryka nie dali się złamać i po 46 dniach zmusili dyrekcję kopalni, a zatem rząd, do podpisania porozumienia, dla górników jednak korzystnego, choć może nie w stopniu na jaki wskazywało ich poświęcenie. Nie bez znaczenia był tu fakt, że nie ziściły się kalkulacje liberałów i w wyniku szerokiej akcji solidarnościowej przeprowadzonej w styczniu, opinia publiczna w większości strajk górników poparła. Szerokim echem w polskiej prasie odbiły się głosy solidarności ze strajkującymi wyrażone przez Dario Fo czy Ken'a Loach'a, a także np. francuską CNT.
W akcje solidarnościowe włączyły się także środowiska anarchistyczne w tym Inicjatywa Pracownicza i niektóre sekcje Federacji Anarchistycznej. W Poznaniu np. udało nam się częściowo zmienić ton artykułów prasowych dotyczących strajku w lokalnych mediach, kiedy wprost zarzuciliśmy im szerzenie kłamstw. Na Śląsku działacze IP zorganizowali benefit, koncert na rzecz rodzin strajkujących górników. Zbieraliśmy pieniądze dla strajkujących i kolportowaliśmy tysiące ulotek z apelem górników o pomoc. Przedstawiciel Komisji Krajowej IP, Bartek Kantorczyk, listonosz z Gdańska, inicjator strajku pocztowców z listopada 2006 roku, dotarł na najważniejszą demonstrację górników, jaka miała miejsce 10 stycznia pod Budrykiem i przemawiając, zapewnił ich o solidarności ze strajkującymi innych grup pracowniczych. Jego wypowiedź pojawiła się w niektórych mediach jako przykład, z jednej strony, międzybranżowej solidarności pracowników, a z drugiej jako przykład wzrostu społecznego napięcia, bowiem Kantorczyk wezwał otwarcie do strajku powszechnego. Podsumowując - środowiska anarchistyczne poparły strajk górników, nie tylko jako ważny przejaw walki konkretnego zakładu pracy, ale także konfrontacji z rządem.
Jakie wnioski można wyciągnąć? Z perspektywy dzisiejszej strajk w Budryku wydaje się ważnym doświadczeniem. Była to też próba trudnego sojuszu części ruchu anarchistycznego i anarchosyndykalistycznego z działaczami związku zawodowego Sierpnia'80, którzy protest w Budryku organizowali. Sojuszu, który jest przez część środowiska anarchistycznego krytykowany. Trzeba pamiętać, iż na początku 2006 roku wspólnie, Inicjatywa Pracownicza i Sierpień'80, bronili zwolnionych za działalność związkową działaczy właśnie z Sierpnia'80 z Budryka oraz Inicjatywy Pracowniczej z IMPELu i Uniontexu, organizując duże demonstracje w Poznaniu, Łodzi a na początku 2007 roku we Wrocławiu. W momencie konkretnej konfrontacji wydaje się, że pomimo różnic zdań co do niektórych kwestii, jako anarchiści i anarchosyndykaliści mówimy, jak w przypadku strajku w Budryku, jednym głosem: "nie damy zgnieść przez rząd strajku górników, nie będziemy tolerować kłamstw w mediach, nie damy uciszyć słusznych żądań". Strajk w Budryku i akcja solidarnościowa pokazały, że ruch anarchistyczny i anarchosyndykalistyczny w Polsce, znajduje się w centrum walk klasowych, będąc z nimi silnie zintegrowanym. W moim odczuciu zrobiliśmy też wszystko, co mogliśmy w sprawie Budryka zrobić, choć to oczywiście była tylko kropla w morzu potrzeb.
Inicjatywa Pracownicza i Federacja Anarchistyczna s. Poznań
Tekst ukazał się w 31 numerze wydawanego w Niemczech, anglojęzycznego pisma "Abolishing the borders from below", poświęconego problemom Europy wschodniej.