Zarówno pracujących na akord, jak też na godziny może spotkać jeszcze jedna szykana: ponadnormatywne wydłużenie czasu pracy. U holenderskiego farmera Polacy pracowali po 12 godzin dziennie, ale byli zmuszani przez pracodawców do pracy nawet po 14-16 godzin. Nielegalni pracownicy amerykańskiej sieci marketów Wal--Mart musieli pracować "na nocki" po 8 godzin, ale przez wszystkie 7 dni w tygodniu. Polscy budowlańcy w jednej z irlandzkich firm (Nydal Limited) byli zmuszani do pracy przez 7 dni w tygodniu po 12 godzin na dobę.
Kiedy wreszcie nadchodzi wyłata, może znowu pracownika spotkać przykra niespodzianka; jego wynagrodzenie często okazuje się rażąco niższe od wypracowanego, albo w ogóle może tego wynagrodzenia nie dostać. W sieci Wal-Mart niektórym pracownikom nieoczekiwanie zabierano część pensji. Firma Nydal Limited wyrokiem sądu zmuszona została do wypłacenia odszkodowań polskim pracownikom, którzy udowodnili (dzięki pomocy związkowców z SIPTU), że ich zarobki były bezpodstawnie zmniejszane o połowę. Niemiecki związek zawodowy budowlańców BAU wywalczył dla ponad 40 polskich pracowników dopłaty.
Zamiast obligatoryjnej płacy minimalnej 12,47 euro za godzinę, dostawali oni o 4 euro mniej (nota bene i w tym przypadku byli zmuszani do pracy przez 15 godzin dziennie). Polscy stoczniowcy zatrudnieni przy budowie statków we francuskim porcie Saint-Nazaire, w ogóle nie dostali wygrodzenia (od polskiego pośrednika).
Sytuacja polskich robotników na obczyźnie nie powinna nas specjalnie szokować, wszakże warunki jakie panują na polskim rynku pracy nie są często lepsze. Jednak w stosunku do pracowników cudzoziemców ujawnia się pewien dramatyzm: po pierwsze wynikający z faktu, że często nie znają oni ani swoich praw, ani języka, i w obcym otoczeniu mogą polegać tylko na sobie i na... innych pracownikach. Po drugie, eksploatacja ekonomiczna przybiera w takich przypadkach półniewolniczą, czy nawet niewolniczą postać, podszytą dyskryminacją etniczną. 23 sierpnia polską opinią publiczną wstrząsnęła wiadomość o uwolnieniu przez włoskich karabinierów 105 osób (w tym 90 Polaków i 15 Słowaków) zatrudnionych przy zbiorach pomidorów. Mieszkali oni w barakach, pozbawionych drzwi i okien, które kiedyś służyły za obory, ich teren był ogrodzony drutem kolczastym i pilnowany przez uzbrojonych strażników. Oficjalnie przyznaje się, że na południu Włoch w podobnych warunkach może żyć i pracować ok. 20 tys. osób, z tego 7 rys. Polaków.
Wielkie koncerny, jak jeden, odżegnują się od zarzutów o etniczną dyskryminację przy zatrudnieniu. Na Zachodzi grozi to podważeniem pozycji marki na rynku. W przypadku irlandzkiego Tesco Distribution Centre w Dublinie, pracownicy agencyjni (zatrudnieni przez agencje pracy tymczasowej) rekrutowali się przede wszystkim (poza jednym przypadkiem) z krajów Europy Wschodniej, głównie Polski, ale także np. Słowacji i Węgier. Pracownicy kontraktowi w Tesco (zatrudnieni na umową o pracę) to przede wszystkim Irlandczycy (tylko jeden Polak). Różnice w płacach pomiędzy obiema grupami wynosiły miesięcznie po kilkaset euro, oczywiście na niekorzyść agencyjnych. Wbrew tym faktom Kevin Grace, szef polskiego Tesco w odpowiedzi na listowny protest Konfederacji Pracy, zapewnia, że "zatrudnieni w Polsce, Irlandii i Wielkiej Brytanii nie są dyskryminowani i mają takie same warunki zatrudnienia jak inni pracownicy". Badania przeprowadzone na zlecenie brytyjskich związków zawodowych jednoznacznie natomiast wskazują, że warunki płacy i pracy robotników cudzoziemców, a nawet Brytyjczyków urodzonych poza Wielką Brytanią, są gorsze niż rdzennych mieszkańców Wyspy.
Oczywiście w świetle tych faktów nie może budzić zdziwienia to, iż prasa odnotowała wielokrotnie wybuchy protestów wśród robotników sezonowych: strajki, pikiety, głodówki. Nie można też się oprzeć wrażeniu, że na obczyźnie, w warunkach izolacji, pracownicy cudzoziemcy - nie tylko Polacy - odnajdują na nowo sens wzajemnej solidarności i walki. Tym bardziej, że wiele tych protestów kończy się medialnymi i (lub) prawnymi sukcesami. Największy, międzynarodowy rozgłos zyskał protest polskich pracowników Tesco. 4 sierpnia w kilku miastach Irlandii oraz Wielkiej Brytanii (Dublin, Glasgow, Liverpool, Londyn, Oxford, Belfast, Nottingham oraz Leeds) odbyły się pikiety solidarnościowe z Polakami zwolnionymi za walkę o swoje prawa; pierwsze protesty miały miejsce już 28 lipca w Dublinie oraz w Poznaniu, kilka dni po zwolnieniu Polaków. 12 sierpnia protestowano w kilku miastach Polski: Warszawie, Poznaniu, Szczecinie i Gdyni. Akcję szeroko komentowała przede wszystkim prasa polska i irlandzka, ale także brytyjska.
Postawa polskich pracowników upominających się o odpowiednie traktowanie, stoi w jaskrawym kontraście z deklaracjami przedstawicieli naszego świata biznesu i polityki. Rzeczą wręcz kuriozalną była wypowiedź dla "Życia Warszawy" Jeremiego Mordasewicza, eksperta Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. Ostrzegał on na łamach dziennika, że angażowanie się Polaków w spory z zagranicznymi pracodawcami, skończy się źle dla tysięcy rodaków szukających pracy na saksach; że zagraniczne związki zawodowe wpuszczają Polaków w maliny, nakłaniając ich do upominania się o wyższe wynagrodzenia i o zrównanie praw socjalnych z pracownikami danego kraju; że zyskują opinię rozrabiaków, którzy wiele wymagają i chcą podrożyć koszty swojej pracy. Ma to być dla Polaków działanie samobójcze, bo rychło nikt ich ponoć nie będzie chciał zatrudniać. Tego typu wypowiedzi, jak również deklaracje prominentnych polityków w rodzaju słów Marka Belki (dla "Rzeczpospolitej"), że przychodzimy do Europy pracować ciężej, dłużej i za mniejsze pieniądze, czy też Witolda Orłowskiego, doradcy ekonomicznego prezydenta Kwaśniewskiego, wprost zachęcają pracodawców na Zachodzie (a także w Polsce) do wyzysku. Korzystając z tego moralnego poparcia, łamiące prawa pracownicze firmy ani myślą przyznać się do nadużyć i zmienić swoje postępowanie. Pierwszą reakcją Tesco i Graftonu (agencji współpracującej z Tesco) na doniesienia polskich mediów o nieprawidłowościach w Dublinie, było pozbycie się Polaków, którzy ośmielili się wypowiedzieć w prasie na temat warunków pracy oraz grożenie niektórym tytułom (np. "Gazeta Wyborcza", "Dziennik Zachodni") procesami sądowymi. Tak naprawdę usunięcie Polaków z Tesco było bezpośrednią przyczyną międzynarodowej akcji.
Po drugiej stronie barykady, ramię w ramię z pracownikami sezonowymi, powinny - teoretycznie - murem stanąć związki zawodowe. Sytuacja nie jest jednak tak jednoznaczna. Duże centrale związkowe na Zachodzie jak irlandzka SIPTU, brytyjska TGWU, francuska CGT, itd. są zainteresowane, aby w ich szeregach organizowali się pracownicy cudzoziemcy (w tym celu np. zatrudniają mówiących po polsku działaczy) i często wspierają protestujących. Zainteresowanie tematem warunków pracy polskich pracowników na Zachodzie deklarują też "Solidarność" i OPZZ. Jednak w poszczególnych przypadkach, na poziomie zakładów pracy bywa różnie.
W konflikcie z Tesco postawa SIPTU była niejednoznaczna. Najpierw zadeklarowano pomoc; ponad połowa pracowników agencyjnych wstąpiła w szeregi związku. Kiedy jednak walka się zaostrzyła, SIPTU nie przyłączyło się do protestu. Związkowcy się tłumaczyli, że nie mogą poprzeć "nielegalnego protestu", co jest argumentem, w przypadku kiedy chodzi o pracowników cudzoziemców, kompletnie chybionym. Specyfika ich położenia powoduje (zwłaszcza jeżeli pracują "na czarno"), że protesty wybuchają spontanicznie. Poza tym czy może być nielegalnym protest, kiedy jego zarzewiem jest jaskrawe naruszenie praw pracowniczych? Związki zawodowe muszą sobie odpowiedzieć na te pytania zanim w sposób zbiurokratyzowany zaczną reagować na działania pracowników cudzoziemców. Taki styl pracy związkowej na pewno nie rozbudzi i tak już mocno nadwątlonego zaufania do związków zawodowych.
Akcji przeciw Tesco nie poparła także działająca w koncernie "Solidarność". 19 sierpnia w 33 numerze "Tygodnika Solidarność" ukazała się artykuł na ten temat pod tytułem "Wyzysk czy rozgrywka polityczna?". Autor stawia tam zupełnie absurdalną tezę, jakoby cały konflikt był wynikiem rozgrywki pomiędzy związkami zawodowymi i próbą podważenia sojuszu "Solidarności" z innym irlandzkim związkiem USDAW. Z artykułu nie wynika czy chodzi tu o SIPTU, czy brytyjski TGWU. W obu jednak przypadkach twierdzenie "Tygodnika" pozbawione jest sensu. To wprawdzie TGWU głównie wspierał akcję w Wielkiej Brytanii, ale związek ten nie miał absolutnie nic wspólnego z akcją w Dublinie. Kuriozalne jest też to, że w tej przecież związkowej gazecie, na temat protestu w Tesco wypowiadają się pracodawcy zwolnionych Polaków, natomiast nie dano takiej szansy samym poszkodowanym w Irlandii pracownikom.
W sprawach poszczególnych pracowników sezonowych zaangażowały się natomiast małe polskie związki zawodowe: Inicjatywa Pracownicza i Konfederacja Pracy. Inicjatywa Pracownicza prowadzi działania w tym względzie od dwóch lat. Wespół z innymi grupami udało się w tym roku utworzyć Kampanie na rzecz Pracowników Sezonowych i Emigrantów, nawiązano kontakty z zachodnimi związkami zawodowymi, organizacjami i indywidualnymi osobami. To dzięki tej "sieci" radykalnych działaczy, jak też dziennikarzy z "Nowego Robotnika", udało się przeprowadzić międzynarodowy protest przeciwko Tesco w 13 miastach Europy i Polski. W działanie te, na kilku poziomach, zaangażowanych było ok. 10, dużych i zupełnie małych, ugrupowań i środowisk. Nie wykluczone, że protest jeszcze się rozszerzy.
Na tej fali protestów zaczęli się organizować Polacy na Wyspach, zarówno pod egidą TGWU, jak też przebywających na Zachodzie członków Inicjatywy Pracowniczej. Wszystko jest jeszcze w powijakach, ale - jak zapewnia Ewa Jasiewicz z TGWU "budowane są kontakty z ludźmi, którzy są gotowi podjąć organizację większej ilości pikiet i protestów solidarnościowych".
Jarosław Urbański