rozbrat.org

rozbrat.org

wtorek, 15 maj 2007 13:28

Grenkett - wywiad z działaczkami IP

Wywiad z czterema delegatkami komisji Inicjatywy Pracowniczej z zakładu Greenkett został przeprowadzony podczas Ogólnopolskiego Zjazdu Delegatów IP w Poznaniu, 17 marca 2007 r. Niecały tydzień później, 22 marca 2007 r., dwie aktywne członkinie IP - Aurelia Włodarczyk oraz Jolanta Szypura - zostały nielegalnie zwolnione z pracy (pierwsza z nich była chroniona prawem związkowym).Czym zajmuje się firma, w której pracujecie?Greenkett to hiszpańska firma, produkuje panele podłogowe. W Dębnie koło Stęszewie działa od 3 lat, tutaj przywożony jest z Hiszpanii półprodukt, który powraca tam po przeróbce maszynowej. W zakładzie pracuje około 150 osób, większość kobiet. Fabryka działa na 3 zmiany. Pracujemy po 8 godzin, cały czas stojąc przy maszynach. W tym czasie przysługuje nam jedna 15 minutowa przerwa.
poniedziałek, 11 czerwiec 2007 13:20

Komu służą kłamstwa i represje?

Agencja Reuter podsumowując szczyt G8 i protesty antyglobalistów podaje, że w protestach wzięło udział ponad 30 000 osób. Skutecznie blokowali oni drogi dojazdowe do Heiligendamm przez ponad trzy dni, policja musiała użyć planu awaryjnego i przewozić delegatów wraz z obsługą drogą morską oraz helikopterami.Według źródeł policyjnych z Rostoku w sumie zostało zatrzymanych 1 057 protestujących, z czego 125 aresztowano. Szczyt zabezpieczało 17 800 policjantów (z czego 443 zostało rannych, w tym 43 ciężko) oraz 43 helikoptery. Straż pożarną wzywano 642 razy. Ochrona szczytu kosztowała 118 milionów euro (sam 2,5 metrowy płot otaczający Heiligendamm, ciągnący się przez 14 km, kosztował 12 milionów euro).W tym samym artykule Reuter podaje, że w tym roku tylko w Berlinie zostało podpalonych ponad 70 luksusowych samochodów. Uwaga ta, nie mająca realnego związku ze szczytem G8 (nie wiadomo, kto podpala te samochody; szczyt nie odbywał się w Berlinie), ma sugerować, że ogrom wydanych pieniędzy na zabezpieczenie szczytu był uzasadniony. Antyglobaliści są przedstawiani jako zagrożenie, dlatego że używają przemocy.
Szczyt G8 w Rostoku i masowe demonstracje mu towarzyszące spowodowały, że w mas mediach wrócono do dyskusji nad podstawowymi problemami globalnymi, jakimi są m.in. zadłużenie i degradacja środowiska naturalnego (efekt cieplarniany). Oczywiście część polityków woli udawać, że biedni są sami sobie winni, problemu ocieplenia klimatu nie ma, a zamieszki uliczne to tylko wynik rozróby wywołanej przez chuliganów.Janusz Lewandowski, były minister do spraw przekształceń własnościowych, dziś europoseł PO, w Gazecie Wyborczej (8 czerwca) pytał: "Co mianowicie Afryka zrobiła z astronomiczną kwotą 600 mld. bezzwrotnej pomocy, jaka wchłonęła od lat 60?" Pisze dalej, że to nie kraje bogatej Północy, ale sama Afryka jest sobie winna obecnej sytuacji, tak jakby fakt kolonialnej eksploatacji, nigdy nie miał miejsca. Ta sugestia to kłamstwo, równe w swej wymowie "kłamstwu oświęcimskiemu". Tylko Belgia na przełomie XIX i XX wieku, podbijając i eksploatując Kongo spowodowała śmierć, często w wyniku masowych i bestialskich mordów, od 5 mln. do 15 mln. rdzennych mieszkańców tych terenów. To było ludobójstwo, za które Bruksela nigdy nie odpowiedziała. Polityka Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Niemiec, Hiszpanii i Portugalii nie była w tym względzie, wobec krajów Południa, mniej represyjna. Przez wieki Europa Zachodnia wyzyskiwała regiony Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji. Europoseł Lewandowski jest dziś tej polityki kontynuatorem.
Ryszard Kapuściński w swoje książce "Heban" przywołuje przypadek pewnej starej samotnej Nigeryjki, która nie posiadała niczego oprócz garnka i żyła z tego, że "u handlarzy jarzyn brała na kredyt fasolę, gotowała ją, przyprawiała sosem i sprzedawała ludziom". Kiedy garnek został jej skradziony, straciła jedyną rzecz, dzięki której egzystowała . Jak pisze dalej Kapuściński należała ona do rzeszy najuboższych mieszkańców Lagos, stolicy Nigerii, dla których wszystko w życiu "jest tymczasowe, płynne i kruche". Wieczna niepewność sprawia, że żyją oni "w ciągłym zagrożeniu, w nie słabnącym strachu".1 W takich warunkach zapewnienie stabilnej egzystencji (co nazywam tu "bezpieczeństwem socjalnym") stanowi jedną z podstawowych kwestii społecznych. Pojawia się jednak pytanie o źródła bezpieczeństwa socjalnego: czy ma ono być gwarantowane przez sferę polityki czy sferę ekonomii? Pytanie to nabiera wyjątkowego znaczenia w momencie, kiedy na całym świecie obserwujemy wzrost niepewności egzystencji z uwagi na bezrobocie, gorsze wynagrodzenie, elastyczność rynku pracy, itd.
Coca-Cola Company jest jedną z największych korporacji na świecie. W 2004 roku jej zyski wyniosły 4,85 miliarda USD. Jednakże, pomimo powtarzających się apeli, Coca-Cola nie znalazła czasu ani źródeł by zapewnić najbardziej podstawowe środki bezpieczeństwa pracownikom zajmującym się butelkowaniem jej produktów. Nie powstrzymała też masowej dewastacji środowiska na obszarach, gdzie prowadzi swą działalność. Coca-Cola jest multikorporacją odpowiedzialną za łamie podstawowych prawa człowieka w Indiach, Kolumbii i Turcji.W Kolumbi SINALTRAINAL (www.sinaltrainal.org) związek zawodowy reprezentujący pracowników koncernu, ucierpiał z powodu zamachu na ośmiu z jego przywódców, m.in. Isidro Segundo Gila. Zabiły ich formacje paramilitarne wynajęte prawdopodobnie przez zarząd Coca-Coli. W stosunku do pracowników zrzeszonych w SINATRAINAL na masową skalę stosowano i nadal stosuje się bezprawne uwięzienia, wysiedlenia, tortury i grożenie śmiercią.
poniedziałek, 22 październik 2007 12:11

Wybory 2007. Polska demokracja jako Zombie

Ponad 50 procent Polaków poszło głosować w ostatnich wyborach parlamentarnych. Zdecydowanie więcej niż dwa lata temu. Trudno się dziwić, skoro przyjęli taką dawkę adrenaliny prosto w żyły. Postawiłaby ona na nogi nawet trupa. "Niepełnosprawność - pisała na swoich internetowych stronach jedna z ogólnopolskich stacji telewizyjnych - nie zwalnia z obowiązku głosowania". Czy także niepełnosprawność umysłowa?Media uczyniły wszystko, żeby przedstawić głosowanie jako wydarzenie epokowe, nadać mu odpowiedniego dramatyzmu i przyciągnąć miliony ludzi do odbiorników. Odegrano spektakl i odniesiono spory sukces. Pobito rekordy oglądalności. Wszyscy zgodnym głosem namawiali do głosowania: politycy, kościół, artyści. Wszelkie pytania po co głosować, uznano za głupie lub obelżywe. Wszelkie skargi, ze nie ma na kogo głosować - jako przejaw małostkowości albo zbytecznej politycznej pedanterii. Że skutecznie w kampanii pominięto najważniejsze pytania? Skoro bohaterowie obsadzeni w głównych rolach, nie różnili się w ocenach, to czy sens miało prowokować dyskusje? No fakt - po co? Wojskowa obecność w Iraku i Afganistanie (zagłosuję jeszcze raz na morderców), stosunek do prokapitalistycznych reform (zagłosuję jeszcze raz na burżujów), a przede wszystkim ocena polskiej demokracji parlamentarnej (zagłosuję jeszcze raz na skorumpowanych polityków). We wszystkich tych punktach panowała zdumiewająca jednomyślność - "idź i spełnij swój obywatelski obowiązek".
środa, 03 czerwiec 2009 11:08

Artyści – nie naciągacze!

Trwa właśnie debata na temat wdrażania programu przeciwdziałania żebractwu przygotowanego przez fundację SIC. Na zlikwidowanie żebractwa władze Poznania zamierzają  przeznaczyć 200 tys. zł. Jak się okazuje, pieniądze te nie mają trafić w ręce potrzebujących, lecz w większości zostać wydane na specjalne patrole ścigające żebraków i karzące ich mandatami (nawet do 1500 zł.). Co ciekawe, w ten sposób nękane mają być również osoby sprzedające na ulicy kwiaty oraz uprawiające sztukę, np. uliczni grajkowie. Artystów ulicznych można zobaczyć w całej Europie. W wielu miejscach Paryża, Mediolanu czy Barcelony występują nie tylko ku uciesze mieszkańców, ale też stanowią swoistą atrakcję turystyczną. Grajkowie uliczni nadają koloryt i klimat miastu. Dla wielu jest to sposób na rozpoczęcie kariery muzycznej. Inni zbierają na instrumenty. Dla większości jest to sposób na dorobienie do pensji lub wręcz kwestia przeżycia w miejskiej dżungli.
Odrzucenie istnienia idei narodów i państw, a tym sa­mym także granic, w żadnym politycznym ruchu XX wieku nie było tak wyraziste jak w anarchizmie i anarchosyndykalizmie1. Właśnie to możemy przeczytać w deklaracji zasad niemieckiego syndykalizmu napisanej w 1919 roku przez Rudolfa Rockera.„Syndykaliści odrzucają wszystkie wyznaczone samo­wolnie granice polityczne i narodowe; nacjonalizm widzą wyłącznie jako religię nowoczesnego państwa i odrzu­cają zasadniczo wszystkie próby osiągnięcia tak zwa­nej narodowej jedności, za którą kryje się jednak tylko władza klasy posiadającej. Syndykaliści uznają tylko różnice natury regionalnej i żądają dla każdej grupy na­rodowościowej prawa, które pozwoliłoby załatwiać swoje sprawy i specyficzne potrzeby kulturowe we­dług swojego zwyczaju oraz predyspozycji w solidar­nym porozumieniu z innymi grupami oraz związkami lu­dowymi.”2W poniższym tekście chciałbym przedstawić historię tego, jak górnośląscy anarchosyndykaliści próbowali urzeczywistnić swoje ideały w regionie, którego dwudziestowieczna historia, jak prawie żadna inna była naznaczo­na sporami o granicę. Tylko niektórym jest wiadome, iż podczas Republiki Weimarskiej na Górnym Śląsku egzystował mały, ale bardzo aktywny i bojo­wy ruch anarchosyndykalistyczny. W biografiach jego przo­dujących reprezentantów od­zwierciedla się stosunek napię­cia między teorią a praktyką ru­chu anarchosyndykalistycznego.
piątek, 01 czerwiec 2007 19:24

Syndykaliści w Powstaniu Warszawskim

Uczestniczący w Powstaniu Warszawskim Związek Syndykalistów Polskich stanowił kontynuację przedwojennego Związku Związków Zawodowych (ZZZ), który w 1938 r. postanowił przyłączyć się do IWA (Międzynarodowe Zrzeszenie Robotników), czyli anarchosyndykalistycznej międzynarodówki. W uchwalonym w 1943 r. programie ZSP można było przeczytać, że ustrój polityczny Polski Ludowej będzie się opierał na związku samodzielnych, wolnych gmin, biurokrację państwową zastąpią delegaci wybrani przez samorządy pracownicze, a zburzenie kapitalizmu doprowadzi do powstania wolnościowego socjalizmu, gwarantującego dobrobyt całemu społeczeństwu, postulowano jednak zachowanie przedwojennych granic na wschodzie i stworzenie nowych opartych na Odrze i Bałtyku na zachodzie. Ciekawostką jest fakt, że redaktorem powstańczego pisma "Syndykalista" był działacz przedwojennej Anarchistycznej Federacji Polski - Paweł Lew Marek. ZSP oprócz wydawania licznych czasopism i przeprowadzania akcji zbrojnych, zakładał komitety fabryczne, będące namiastką związków zawodowych. To m.in. dzięki nim tuż po zakończeniu wojny robotnicy przejmowali kierowanie fabrykami, oczywiście do czasu aż komunistyczna biurokracja nie odebrała im tego prawa (pomimo, iż we wrześniu 1944 r. PPR obiecała syndykalistom, że pracownicy będą mogli zarządzać gospodarką). ZSP przestał istnieć w 1949 r. To co poniżej możecie przeczytać jest szkicem o kompanii syndykalistów.104. Kompania syndykalistów
piątek, 01 sierpień 2008 14:32

Strajk czynszowy w Barcelonie (1931 r.)

Jeden z największych strajków czynszowych w XX wieku wydarzył się w Barcelonie, stolicy Katalonii leżącej w północno-wschodniej Hiszpanii. W latach 20. była to najszybciej rozwijające się miasto w Europie. Modernizacja i uprzemysłowienie postępowały w szybkim tempie. Mieszkańcy okolicznych regionów napływali do miasta w poszukiwaniu pracy. Ludność Barcelony wzrosła w tej dekadzie o 62%. Robotnicze przedmieścia, takie jak Hospitalitat i Santa Coloma, podwoiły lub potroiły liczbę swoich mieszkańców. W latach 30-tych w Katalonii, posiadającej około 6 mln mieszkańców, koncentrowało się 70% zdolności produkcyjnych Hiszpanii. Barcelona stała się największym miastem hiszpańskim, z 1,5 mln mieszkańców.Gwałtowne powiększanie się liczby mieszkańców doprowadziło do kryzysu mieszkaniowego oraz częstych podwyżek czynszów, w wielu rejonach nawet o 150%. Brak lokali prowadził także do przeludnienia i pogorszenia się warunków życia w tych mieszkaniach, na które było stać klasę robotniczą. Istniało co prawda mieszkalnictwo publiczne – tanie, betonowe budynki – ale w taki sposób wybudowano tylko 2200 mieszkań. Miasto opierało się głównie na prywatnym rynku mieszkań.