Co dalej, nie wiemy. Wiemy jednak jak to wygląda dziś. Prywatyzacja przestrzeni publicznej idzie pełną parą. Pada ona ofiarą zarówno małych, jak i wielkich korporacji. Dziś władze Poznania nie wiedzą nawet ile w mieście znajduje się bilbordów. Przyznają, że wiele z nich stoi nielegalnie. To świetny zarobek 750 – 4000 zł za wynajęcie jednego bilbordu na miesiąc, a jest ich ok. 5000. W przestrzeni publicznej zwykłe miejsca informacyjne są o wiele bardziej potrzebne, niż mogłoby się wydawać. Takie, które zajmują mniej miejsca, a są przydatne każdemu. Począwszy od klubu muzycznego, skończywszy na studencie poszukującym stancji. Niestety, tego typu słupów w Poznaniu mamy zaledwie 100. Dodatkowy problem polega na tym, że nie są one dla wszystkich. Powieszenie na tydzień jednego plakatu kosztuje 10 zł. Oficjalnie pieniądze te lądują na koncie Usługowej Spółdzielni Inwalidów. Jak jest naprawdę – różnie ludzie mówią. Coraz głośniej jest też, o wykupieniu od miasta owych słupów, przez jednego z bilbordowych gigantów.
Jeśli nie zapłacisz miastu, pozostaje Ci płacić tym, którzy kleją plakaty „nielegalnie”. Od 60 groszy do 1,2 złotego, za plakat. Dodatkowymi kosztami może być przyłapanie na gorącym uczynku przez Straż Miejską lub Policję. Mandat do 500 zł, lub sprawa w sądzie grodzkim.
Ciężko odnaleźć się w takim świecie człowiekowi, który chciałby tylko przykleić plakat na wystawę w małej galerii. Ciężko odnaleźć się człowiekowi w logice myślenia władz tego miasta, która wystawia Poznań jako kandydata do Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Jak tu tworzyć kulturę, skoro stać na nią tylko najbogatszych, lub tych najbardziej wytrwałych? Przecież kultura to ponoć dobro ogółu, a nie elit!
Jak się jednak okazuje, ów jasny i przejrzysty podział „wolnego rynku”, odpowiada wszystkim. Miasto dzięki Straży Miejskiej zarabia na „wandalach”, a jednocześnie jakże medialnie władza może powiedzieć, że pomaga inwalidom. Czysty zysk, czyste sumienia.