De Fabel van de illegaal: Kilku z nas pamięta jeszcze słynne zamieszki z kwietnia 1980 r., gdy krótko przed elekcją nowej królowej Beatrice, silny wtedy ruch skłoterski postawił żądanie: „nie ma domów, nie ma koronacji”. Amsterdam stał się polem walki, płonęły barykady, policja reagowała gazem łzawiącym, tłumowi niemal udało się wedrzeć do kościoła, w którym planowano koronację. Po tym wydarzeniu uchwalono najbardziej liberalne prawo w Europie jeśli chodzi o zajmowanie pustostanów. W tamtym czasie była to duża inspiracja.
W latach 80. holenderska radykalna lewica, której część stanowiliśmy, była zaangażowana w walki przeciwko apartheidowi w Republice Południowej Afryki (byłej kolonii holenderskiej). Towarzyszyła temu antyimperialna postawa, atakowano zaangażowane w apartheid europejskie instytucje i korporacje, m.in. korporację Shell, która prowadziła interesy z reżimem. W 1989 r. ok. 10 tys. osób zablokowało siedziby Shell w Amsterdamie. Podpalono również kilka magazynów korporacji Makro, po czym firma wycofała się z inwestycji w Południowej Afryce. Wtedy również holenderska prawica po raz pierwszy od lat zdobyła władzę, choć na jej działania – obniżki płac i atak na bezpieczeństwo socjalne – społeczeństwo zareagowało strajkami. Na plany rządu ulokowania amerykańskich rakiet samosterujących w holenderskich bazach wojskowych odpowiedziano dwoma największymi w historii Holandii demonstracjami – 400 tys. osób protestowało w Amsterdamie w 1981 r., oraz 550 tys. w Hadze w 1983 r. W tamtym czasie niektórzy z nas brali też udział w ruchu przeciwko zamkniętym szpitalom psychiatrycznym, organizowaliśmy akcje przeciwko terapii szokowej i przymusowemu leczeniu. Inni prowadzili gorącą linię telefoniczną dla ofiar przemocy czy kampanię przeciwko Unii Europejskiej
z pozycji radykalnej lewicy bądź anarchistycznych.
W 1990 r. otworzyliśmy punkt informacyjny w pustym budynku, powstała tam biblioteka oraz miejsce spotkań dla grup działających na rzecz praw kobiet, osób homoseksualnych, grup bezrobotnych, praw zwierząt, przeciwko rasizmowi oraz elastycznemu zatrudnieniu. W tym czasie jednak nasiliła się kampania rządu przeciwko migrantom, prowadzona przez Fritsa Bolkesteina, który później kierował Komisją Europejską. Zaczęto wprowadzać nowe prawa marginalizujące migrantów. Wtedy zdecydowaliśmy się skupić na kwestiach rasizmu oraz imigracji i powołaliśmy De Fabel van de illegaal.
PA: Na czym polega działalność De Fabel van de illegaal?
De Fabel van de illegaal: Jesteśmy małą organizacją, działamy kolektywnie, zawsze dyskutujemy nad każdą kampanią, każdym artykułem, który piszemy i publikujemy. Prowadzimy praktyczną działalność, pomagamy migrantom indywidualnie, głównie tym, którzy w świetle prawa holenderskiego przebywają tu nielegalnie, choć my zawsze mówimy o migrantach bez papierów, a nie o nielegalnych migrantach. Nie zgadzamy się na terminologię wykluczania stosowaną przez państwo. Do tego odwołuje się nasza nazwa, bo De Fabel van de illegaal oznacza „mit nielegalności”, dlatego że chcemy obalić mit, sugerujący iż ktokolwiek może być nielegalny – to tylko konstrukcja, świadomie używana przez państwo. Wobec tego różnimy się od stowarzyszeń pozarządowych, one zazwyczaj nie współpracują z migrantami bez papierów oraz nie występują przeciwko polityce państwa.
W ciągu ostatnich 15 lat zorganizowaliśmy 150 akcji na większą lub mniejszą skalę, często z udziałem samych migrantów – z ważniejszych wydarzeń wymienić mogę kampanię dzięki której grupa irańskich uchodźców uzyskała papiery w 1997 r.; wsparcie strajku głodowego 135 osób w Hadze i Amsterdamie w 1998 r. Wspieraliśmy też inne protesty głodowe – 15 kobiet w 1999 r., 34 innych migrantów również w 1999 r., 5 uchodźców w 2001 r. czy 15 osób w 2003 r. Monitorowaliśmy dwa protesty głodowe w 2009 r. oraz strajk sprzątaczy na amsterdamskim lotnisku w 2009 r., z których większość to migranci.
Odwiedzamy również osobiście migrantów w więzieniach, dzięki czemu wiemy, jak od środka wygląda reżim i system więziennictwa. Do naszego biura przychodzi dziennie ok. 30-40 osób. Jest ono otwarte trzy razy w tygodniu, udzielamy w nim porad prawnych, pomagamy umówić się z lekarzem, wywieramy presję, by lekarze przyjmowali imigrantów za darmo. Ten bezpośredni kontakt umożliwia nam realne obserwowanie rezultatów polityki antyimigracyjnej oraz to, jak zmienia się ona z upływem lat. Przykładowo, muszę przyznać, iż dostrzegamy, że dziś migranci boją się bardziej niż wtedy, gdy zaczynaliśmy. Dziś muszą się dużo bardziej starać, by ukryć swój status, polityka jest coraz bardziej restrykcyjna, a w społeczeństwie coraz więcej ludzi ma poglądy rasistowskie. Ludzie zatem nie mają odwagi prosić o pomoc.
PA: Czy współpracujecie z innymi organizacjami?
De Fabel van de illegaal: W 2007 r. powołaliśmy wraz z innymi grupami sieć Doorbraak, co oznacza „przełom”, „wyłom”. Działa ona na poziomie krajowym, jest też otwarta na tematy nie związane z migracją. W sieć wchodzą organizacje mniejszości, np. pochodzenia tureckiego. Mamy również kontakt ze społecznościami pochodzącymi z Surinamu i Antyli, dla których ze względu na historię niewolnictwa, antyrasizm jest podstawą działalności. Co ważne, są oni również świadomi neokolonialnej, holenderskiej polityki wobec Antyli. Udało im się wywalczyć ustanowienie 1 lipca narodowym świętem holenderskim, upamiętniającym upadek niewolnictwa.
Chcemy organizować się razem z migrantami, niezależnie od koloru skóry czy statusu, lecz nie pod jakimś konkretnym politycznym szyldem, choć na radykalnych zasadach, tzn. bez wiary w demokrację parlamentarną i kapitalizm. Uważamy, że radykalne organizacje w Europie powinny przestać być białoskóre, bo społeczeństwo przestaje być takie. To oczywiście jest trudne z powodu innych tradycji politycznych. Musimy zacząć od wypracowania wspólnych podstaw i to jest jeden z naszych celów.
PRZECIWKO PROFESJONALIZACJI ORGANIZOWANIA KOGOKOLWIEK
De Fabel van de illegaal: Przede wszystkim my nie narzucamy migrantom naszych wartości, strategii czy celów politycznych. Nasze wsparcie polega zazwyczaj na dyskutowaniu z nimi wspólnej strategii, uzyskiwaniu funduszy, ułatwianiu dostępu do pomocy medycznej czy organizowaniu lekarzy podczas protestu głodowego, wywieraniu presji politycznej, organizowaniu demonstracji, pisaniu artykułów do prasy. Dziś oficjalne holenderskie związki zawodowe mówią o organizowaniu migrantów jako o czymś nowym, choć my w sposób pozainstytucjonalny robimy to od 20 lat. Dzisiaj ma miejsce profesjonalizacja organizowania, choć szybko można dostrzec jej ograniczenia – np. wtedy, gdy na każdym kroku zawodowi aktywiści muszą prosić o zgodę na działanie od swoich szefów czy liderów związkowych. Zresztą sam koncept organizowania kogokolwiek nie musi nieść ze sobą treści radykalnej zmiany czy rewolucyjnego podejścia. Samo gromadzenie ludzi nie wystarcza. Z tego względu raczej nie nazywamy naszej działalności organizowaniem migrantów, bo to oni sami się organizują, jedynie przychodzą do nas po wsparcie.
PA: Profesjonalnym organizowaniem polskich migrantów w Holandii od niedawna zajął się związek zawodowy FNV BOUW (sektor budowlany) i FNV BONDGENOTEN (branża przemysłowa i rolnicza). Publikują foldery w języku polskim i organizują spotkania dla Polaków, podczas których przede wszystkim można dowiedzieć się jak zapłacić składkę, by skorzystać z oferty związku: pomocy przy zwrocie nadpłaconego podatku, wypełnieniu formularza podatkowego czy otrzymaniu dofinansowana do ubezpieczenia lub holenderskiego zasiłku rodzinnego. Ich działacze tłumaczą Polakom, jakie akcje protestacyjne czy rewindykacyjne są zgodne z holenderskim prawem. Przypominają raczej ubezpieczalnię, niż walczący związek zawodowy. Czy mimo to myślisz, że taka strategia może w jakikolwiek sposób wzmocnić polskich migrantów w Holandii?
De Fabel van de illegaal: Zapewne Polskim migrantom na poziomie indywidualnym opłaca się członkostwo w związku, uzyskują pewną ochronę, np. gwarancję, że pracodawca będzie przestrzegał istniejące w Holandii układy zbiorowe pracy. W sensie politycznym pokazuje to jednak tylko słabość i indywidualizację konfliktu. Do takiego związku udajesz się po pomoc samemu, we własnej sprawie, co najwyżej w małej grupie, podobnie jakbyś szedł do państwa, by pomogło rozwiązać ci jakiś problem. Nie ma to nic wspólnego z budowaniem ruchu społecznego.
PA: Związek zawodowy FNV przyznaje też, że współpracuje z władzami lokalnymi Rotterdamu, np. w kwestiach mieszkaniowych. Brak mieszkań uważany jest w Holandii za jeden z większych problemów, z którymi borykają się Polacy. Często mieszkają oni w kilkanaście osób w jednym domu, co nie jest zgodne z normami holenderskimi. Władze lokalne regularnie nadzorują mieszkania, np. w Rotterdamie powołano specjalne zespoły kontrolne, w których skład wchodzą osoby z policji, straży miejskiej, straży pożarnej i kontroli antynarkotykowej. Ich często niezapowiadane kontrole (pewna Polka opowiadała nam, że miała pięć kontroli w ciągu miesiąca, o różnych porach dnia i nocy) mogą kończyć się nawet eksmisją. Można założyć, że intencją związku zawodowego jest kontrola pracodawców, którzy nie zapewniają odpowiednich warunków mieszkalnych, ale jak widać, kontrole te również uderzają w migrantów, którzy na własną rękę organizują sobie zakwaterowanie. W tym miejscu widać ograniczenie instytucji organizujących migrantów w ramach prawa. Z drugiej strony, FNV rzeczywiście dostarcza informacji na temat warunków pracy w Holandii w języku polskim, co dla migrantów najczęściej nieznających języka jest bardzo ważne. Podobne działania podejmował niezależny ruch związkowy w Polsce kilka lat temu w ramach Kampanii na rzecz Pracowników Sezonowych i Emigrantów. Przygotowano wtedy dużym wysiłkiem przewodniki dla polskich migrantów na temat ich praw za granicą w wielu krajach, które były rozdawane w kilkudziesięciu miastach Polski. Teraz po latach okazuje się, że pracę tę wykonują oficjalne upolitycznione związki holenderskie, które mają na to fundusze, tłumaczy, prawników.
De Fabel van de illegaal: Zatem w takim momencie powiedziałbym, że to znak dla radykalnych grup, że wykorzystując te zasoby można zająć się trudniejszymi sprawami, których nie podejmą się nigdy wspomniane instytucje. Podobnie jak nie podejmą się pomocy „nielegalnym”, gdyż w ogóle zaprzeczają ich prawom do pobytu w kraju. My zaś twierdzimy, że wszyscy powinni posiadać prawo do informacji nie tylko o warunkach pracy, ale i o swoim statusie. Zatem gdy nie robi tego państwo albo oficjalne związki zawodowe, powinniśmy to robić my. To nie jest sprzeczność. To samo odnosi się do kursów nauczania języków obcych. W Holandii wiele lat temu zaczęto organizować je oddolnie, po prostu organizowano grupę językową, aby ułatwić migrantom ich integrację, lecz nie integrację z państwem, lecz z ludźmi, z ich sąsiadami. Obecnie państwo przejęło funkcję integracji i sprofesjonalizowało ją – nadając jej zupełnie inny, bo przymusowy wymiar. Zresztą to samo możemy powiedzieć o innych inicjatywach – pomocy dzieciom z problemami, umysłowo chorym, wielodzietnym rodzinom itd. – które były inicjowane w latach 70. przez oddolne grupy na zasadzie pomocy wzajemnej. Większość tej działalności została przejęta przez państwo, różnica polega na tym, że podczas gdy oddolne ruchy pomagają innym aby poprawić ich sytuację, państwo robi to w celu wygłuszania każdego potencjalnego konfliktu, by wyciszyć, uspokoić sytuację, która mogłaby stać się jego zarzewiem.
PRZYMUSOWA INTEGRACJA
PA: Organizujecie kampanię przeciwko przymusowej integracji. Jakiś czas temu w holenderskiej i polskiej prasie można było przeczytać o tym, iż mimo że Polska jest członkiem Unii Europejskiej, co daje jej obywatelom wolność przemieszczania się po jej terytorium, to rząd holenderski brał pod uwagę wprowadzenie obowiązkowych kursów integracji również dla Polaków. Jakie jest Wasze stanowisko, czy uważacie, że przybywający do Holandii migranci nie powinni się w żaden sposób integrować?De Fabel van de illegaal: Oczywiste dla nas jest to, że ludzie powinni się integrować, powinni znać język i lokalną kulturę, w innym razie nie mogliby w ogóle funkcjonować w społeczeństwie, ale ważne jest, z czym mają się integrować, z jaką częścią tego społeczeństwa – czy z dominującą kulturą, zasadami państwa, czy raczej ze swoimi sąsiadami, czy wręcz aby móc walczyć na płaszczyźnie politycznej.
„Nielegalnym” w ogóle odmawia się integracji, uniemożliwia się ją, trzymając ich miesiącami w obozach deportacyjnych, czasami, jak w Rotterdamie, budowanymi na łodziach przycumowanych w kanałach, tak aby zapobiec jakiemukolwiek kontaktowi ze światem zewnętrznym. Polityka przymusowej integracji nie odnosi się zatem do „nielegalnych”. Z drugiej strony osoby, którym udaje się ukrywać swój status i funkcjonować w społeczeństwie, są w pewnym sensie bardziej wolne politycznie, bo mogą się integrować na innym poziomie – co mogliśmy zauważyć np. podczas walk „białych” nielegalnych migrantów. „Biali” to ci, którzy kiedyś pracowali legalnie, płacili podatki, zostali uznani za częściowo zintegrowanych, choć wciąż oficjalnie nie mieli zgody na pobyt w Holandii, nie posiadali dokumentów. Żyli jednak normalnym życiem. Aż nagle, w 1998 r., im tego zabroniono, nagle pozbawiono ich dachu nad głową. Dopiero po tym, gdy wszelkie petycje i środki prawne zawiodły i w Amsterdamie doszło do dwudziestodniowego strajku głodowego 133 osób, w tym kobiet, uchwalono tymczasowe prawo, umożliwiające im uzyskanie tymczasowego zezwolenia na pobyt w Holandii, które zdobyli po 2000 r. Wspierając ich widzieliśmy, że integrują się w inny sposób, bardziej radykalny, nie podporządkowując się państwu, lecz właśnie poprzez walkę. Dzięki niej wielu z nich nauczyło się dużo więcej o społeczeństwie holenderskim, w zupełnie inny sposób niż przedstawia to państwo, np. nauczyli się, że można w tym kraju mieć inne zdanie niż minister. Zintegrowali się w celu walki, a nie z modelem kapitalistycznej harmonii. Podsumowując, jesteśmy przeciwko przymusowej integracji z dominującą kulturą, która jest wykorzystywana do dyscyplinowania ludzi, lecz równocześnie uważamy, że ważne jest, by migranci byli częścią społeczeństwa, ale takiego, które jest w stanie organizować przykładowo strajk czy demonstrację.
PA: Jak wygląda przymusowa integracja oferowana przez holenderskie państwo?
De Fabel van de illegaal: Państwo narzuca integrację, bo twierdzi, że migranci są niewystarczająco holenderscy. Proces ten zaczyna się już w kraju pochodzenia, np. od niedawna wymaga się, by „kandydat” uczył się języka holenderskiego w swoim kraju. Jest to rezultat zaostrzania polityki antyimigracyjnej. Wcześniej nie była wymagana żadna wiedza przed przyjazdem do Europy, można było na miejscu uzyskać zgodę na pobyt, a nawet pełne obywatelstwo. Dziś nawet po zawarciu małżeństwa z Holendrem/Holenderką, jeśli nie znasz języka, musisz powrócić do swojego kraju i dopiero tam możesz starać się o papiery, i tam musisz udowodnić, że ukończyłeś kurs językowy. W swoim kraju, w holenderskiej ambasadzie, musisz zgłosić podanie o pozwolenie na przyjazd do Europy i zdać egzamin językowy oraz test integracji.
PA: Jak wgląda taki test?
De Fabel van de illegaal: Jest oczywiście tworzony według norm klasy wyższej. Test był publikowany w holenderskiej prasie, okazało się, że ja go nie zdałem. Jest to test wyboru, w którym tylko jedna odpowiedź jest prawidłowa. Jedno z pytań brzmiało następująco: „Wyobraź sobie, że twoim sąsiadom urodziło się dziecko. Chcesz im pogratulować. W jaki sposób to robisz?: a) pukasz do ich drzwi i mówisz im to wprost, b) czekasz na przypadkowe spotkanie, by wyrazić gratulacje, c) wysyłasz im kartkę”. W pytaniu chodzi o dystans, jaki zazwyczaj mają zachowywać Holendrzy. Oczywiście każdy Holender może wybrać dowolną odpowiedź, nie ma w naszej kulturze normy, która określa takie zachowanie, nie ma zatem złej odpowiedzi. Dlatego migrantów się tresuje, w jaki sposób mają odpowiadać, podobnie jak podczas kursu prawa jazdy. Uczą się, ilu posłów jest w parlamencie lub kto jest premierem, jak też holenderskiej historii, oczywiście zgodnej z dominującą wizją. Rozmawiałem raz z imigrantem z Burundi, ze środkowej Afryki, który mimo, że zdał test integracji i znał wszystkich holenderskich królów, nie miał pojęcia o tym, że Holandia była zaangażowana w handel niewolnikami. Na kursie nigdy o tym nie wspomniano, choć to, że Holendrzy zajmowali się transportem niewolników z Afryki do Surinamu to fakt historyczny, którego nie można zignorować. Został więc przystosowany do pewnej wersji historii. Co więcej, podczas naszej rozmowy mogłem dostrzec, że ta nowa wiedza na temat niewolnictwa jest dla niego niewygodna, nie chciał o tym słyszeć, wolałby raczej uczyć się o początkach państwa holenderskiego. Widać po nim było, że bardzo chciał się integrować, a wiedza o kolonializmie wprowadzała konflikt, jakby bał się, że gdyby na egzaminie mówił podobne rzeczy, to by go nie zdał. Takie kursy zatem wychowują wyjątkowo posłusznych obywateli. I tego oczekuje państwo.
PA: Można zgadnąć, że nie jest im łatwo odmówić tej integracji, bo brak podporządkowania jest dla państwa oznaką braku asymilacji. Samo bycie radykalnym jest dla państwa podejrzane, można więc sobie wyobrazić, że dla migrantów uprawianie radykalnej polityki jest podwójnie trudne. Oznacza bowiem, że oprócz tego, iż jesteś np. czarnoskóry, przybywasz z innego kraju, do tego masz jeszcze inne poglądy, za które można cię zaatakować, z których musisz się tłumaczyć. Czy spotykacie się z tym problemem w praktycznej działalności?
De Fabel van de illegaal: „Nielegalni” są z założenia marginalizowani i uznawani za obcych. Czasem faktycznie zdarza się, iż nie dostrzegają, że to państwo ich w taki sposób naznacza, i zamiast atakować państwo na próżno domagają się od niego uznania. Wobec tego niektórzy uważają za honor, gdy zwracają się do nich przedstawiciele parlamentu. Przykładowo, jedna z organizacji tureckich zaprosiła na debatę o homoseksualizmie w społeczności tureckiej prawicową populistkę, Ritę Verdonk, minister integracji i imigracji. Wykorzystała ona tę okazję do promowania kursów przymusowej integracji, rzekomo mających na celu promowanie holenderskiego liberalizmu. W trudnej sytuacji znaleźli się aktywiści, którzy nie chcąc protestować przeciwko mniejszości tureckiej czuli się zobligowani do bojkotu tego spotkania i wystąpienia Verdonk z racji jej bezkompromisowej polityki. To ona domagała się w 2006 r. deportacji 26 tys. „nielegalnych”, w tym uciekinierów z byłej Jugosławii, Afganistanu, Iraku, Czeczenii i Somalii; podjęła próbę odebrania azylu grupie gejów z Iranu, mimo że za homoseksualizm groziłaby im w ich kraju kara śmierci; optowała, aby zgodę na małżeństwo mieszane wydawać tylko gdy holenderski małżonek zarabia ponad 130 proc. płacy minimalnej; czy opowiedziała się za zakazem noszenia burki oraz używania języków mniejszości w miejscu publicznym.
PA: Jak wyglądała Wasza kampania przeciwko kursom integracji?
De Fabel van de illegaal: Mówiliśmy o funkcjach takich kursów – asymilacji, kontroli i selekcji. Nowa restrykcyjna polityka dotyczy dwóch grup. Po pierwsze tych, którzy już są w Holandii od lat, ich (na razie) państwo nie chce deportować, choć zasady multikulturalizmu, które wyznawano w Holandii w ciągu ostatnich dwudziestu lat, poważnie zawiodły. Widać to po rosnącej sile radykalnej prawicy, jak też izolujących się coraz bardziej grupach migrantów. Rząd zmienił postawę z otwartej wobec inności na przymus asymilacji. Druga grupa to osoby, które dopiero chcą dostać się do Europy i w ich wypadku chodzi o kontrolę. Dzięki nowej polityce państwo może odrzucić biednych, niewykształconych i przez to niechcianych migrantów. Dokonać selekcji. Oprócz tego mówiliśmy o praktycznych aspektach – np. o tym, że migranci muszą płacić za kurs, egzamin i każdą poprawkę, czy o tym, że nawet osoby, które od 20 lat mieszkają w Holandii, są objęte obowiązkiem zdania tego kursu. Zorganizowaliśmy szereg spotkań i demonstracji, petycji do parlamentu, gdyż wtedy miało miejsce głosowanie nad projektem wprowadzającym przymusową integrację. Niestety podczas głosowania wszyscy, poza tylko jednym posłem, włączając socjaldemokrację i zielonych, głosowali za nowym projektem.
EMANCYPACJA MIGRANTÓW A RÓŻNICE INTERESÓW
PA: Od czasu gdy Holandia zniosła okres przejściowy dla nowych członków Unii Europejskiej w 2007 r., napłynęła do niej spora fala polskich migrantów. Czasami mówi się w mediach, że ze względu na podobny krąg kulturowy Polacy, wraz z innymi przybyszami z Europy Środkowej i Wschodniej, niby łatwiej się integrują. Czy według Ciebie ich obecność wpływa na sytuację migrantów spoza Europy?De Fabel van de illegaal: Po pierwsze muszę stwierdzić, że według mnie sytuacja migrantów polskiego pochodzenia w Holandii w miarę upływu lat się pogarsza, są oni coraz rzadziej mile widziani. Początkowo tak nie było, lecz w miarę powstawania zwartych grup, zaczęły umacniać się stereotypy. Choćby o tym, że wszyscy Polacy to pijacy, albo że są oni leniwi. Po drugie, Polacy oczywiście stanowią konkurencję dla innych migrantów, nie tylko jeśli chodzi o pracę, ale też o miejsce zamieszkania. Ta rywalizacja, różnica interesów między migrantami, przyczynia się do powstawania stereotypów również między nimi. Negatywne nastawienie kształtuje oczywiście również radykalna prawica, m.in. Geert Wilders (Partia Wolności Geerta Wildersa w 2009 r. uzyskała w wyborach do Europarlamentu 17 proc. poparcie.), jak i konserwatyści, z powodów ideologicznych, ale też materialnych, gdyż reprezentują oni często drobną burżuazję, posiadaczy małych sklepów, a inicjatywy ekonomiczne migrantów są zagrożeniem dla ich zysku.
PA: Mówisz o rywalizacji między migrantami. W tym miejscu pojawia się pytanie, o to, czy w ogóle jest możliwa jedna emancypacyjna polityka na rzecz wszystkich migrantów równocześnie, skoro są oni tak zróżnicowani ze względu na pochodzenie i interesy?
De Fabel van de illegaal: Migranci przybywają z różnych powodów: politycznych, ekonomicznych, mieszkaniowych, uciekają przed wojnami, negatywnymi efektami zmian klimatycznych, niektórzy pozostają tylko okresowo, inni regularnie powracają. Myślę, że tak długo, jak istnieje kapitalizm, oparty na grupach o różnych interesach i pochodzeniu, zawsze będzie istniał rasizm, nie tylko między klasami, ale też pomiędzy różnymi grupami robotników. I może właśnie brak zrozumienia tego zagadnienia prowadzi do naiwnych postaw niektórych ruchów antyrasistowskich, które myślą, że można obalić rasizm poprzez humanistyczne podejście, wzajemne poszanowanie, rozmowę z ludźmi, bycie miłym dla siebie etc. Myślę, że to błąd. Jedyną praktyczną formą przezwyciężenia rasizmu jest wspólna walka. I to walka nie o wspólne interesy, bo coś takiego nie istnieje, lecz wspólna walka o interesy różnych grup, podczas której ludzie nauczą się pokonywać różnice oraz istniejące pomiędzy nimi podziały. Jest to proces społeczny. Bycie poprawnym politycznie niewiele zmieni. Choć wspólna walka jest oczywiście trudna. Problemem jest to, że wielu migrantów nie jest przyzwyczajonych do politycznych organizacji, demokracji bezpośredniej, podejmowania kolektywnych decyzji, oddolnej walki – tego trzeba się nauczyć. Często np. w organizacjach marokańskich pojawia się problem gadających głów, mężczyzn, którzy chcą mieć władzę, czego czasami rezultatem jest to, że tylko oni ostatecznie uzyskują papiery, choć pozornie walczą o całą grupę. Prowadzi to do konfliktów o przewodnictwo, formalne bądź nieformalne, ludzie przestają wtedy widzieć wroga w państwie, ale stają się wrogami dla siebie. Podobnie wrogość może narastać między różnymi grupami migrantów – służy to oczywiście państwu, zgodnie ze strategią dziel i rządź.
MIĘDZY PRACĄ SPOŁECZNĄ A REWOLUCJĄ
PA: Jeśli tylko wspólna walka może coś zmienić, to jaką rolę mają usługi oferowane przez radykalne grupy na rzecz poszczególnych osób – choćby te, które De Fabel von de illegaal dostarcza migrantom podczas dyżurów, o których wspomniałeś? Moje pytanie właściwie dotyczy tego, jak łączycie codzienne obowiązki, które wiążą się z pracą socjalną na rzecz poszczególnych osób, z szerszą perspektywą radykalnej zmiany, która dokonać się może tylko w czasie wspólnej walki?De Fabel van de illegaal: Rzeczywiście, są to dwa różne poziomy, które trudno czasem ze sobą zestawić. W naszych godzinach konsultacyjnych chodzi o pomaganie pojedynczym osobom lub małym grupom, które chcą coś załatwić we własnym interesie. Nie zawsze chcą rewolucyjnych przemian, potrzebują po prostu pomocy – i udzielanie jej może faktycznie przypominać pracę społeczną. Niemniej to dzięki temu możemy później, jako grupa polityczna, wykonywać pracę kolektywną. Bezpośrednio poznajemy ludzi i ich doświadczenia polityki apartheidu, możemy o tym pisać, przeciwko niej demonstrować. Tych historii nigdy nie usłyszysz w telewizji. Przeciętni Holendrzy nie są w stanie sobie nawet wyobrazić, że tak wygląda nasze społeczeństwo, nigdy by w to nie uwierzyli. Okazuje się, że pod tym względem „nielegalni” dużo więcej wiedzą o nas, niż my sami. To jest dopiero dziwna integracja.
PA: Możesz opowiedzieć jedną z takich historii?
De Fabel van de illegaal: Mógłbym opowiadać o dramatach w obozach deportacyjnych, lecz zamiast tego opowiem historię, która zdarza się bardzo wielu osobom. Odwiedza nas regularnie kobieta, która pochodzi z Surinamu. Ma dwoje holenderskich dzieci, mających holenderskie papiery, ich ojciec jest Holendrem. Mimo to od 5 lat jest ona tutaj nielegalnie! Po wielu bojach, udało się wymóc wsparcie od państwa dla dzieci, lecz nie dla niej. Była bita przez męża, dlatego się rozwiodła i dziś jest zupełnie sama. Państwo nakazuje jej opuścić Holandię, mimo to, że faktycznie była ona obywatelką państwa holenderskiego do momentu, gdy skończyła 7 lat. Urodziła się bowiem w 1968 r. w Surinamie, a do 1975 r. był on kolonią holenderską. Oczywiście należy pamiętać o tym, że to właśnie Holendrzy sprowadzili na Surinam niewolników z Afryki, a po upadku systemu niewolnictwa zaczęli sprowadzać najemnych robotników pracujących w na wpół niewolniczych warunkach z Indii i Chin.
Wracając jednak do poprzedniego pytania. Pomagamy zatem kilku osobom, a dzięki temu nasza wiedza nie jest abstrakcyjna. Uważamy, że bycie albo pracownikiem socjalnym, albo radykalnym intelektualistą nie wystarcza – bo w pierwszym wypadku łatwo możesz stracić radykalne poglądy, a w drugim ich realny kontekst. Więc jako De Fabel van de illegaal staramy się to łączyć, choć może nie zawsze nam to wychodzi, bo czasami brak czasu na myślenie o rewolucji. Zasadniczo uważamy jednak, że radykalnej postawie musi towarzyszyć rzeczywista interwencja.
Jest to również jednak pytanie o podmioty rewolucyjne, bo podczas spotkań z migrantami również często udaje się pokazać im, że to oni mają siłę. Oczywiście ludzie często nie są upolitycznieni i nie myślą politycznie, ale atmosfera naszych spotkań jest polityczna. Mówimy, że to nie oni są problemem, albo że to nie oni mają problem, lecz że zderzają się z systemem kapitalistycznym i państwem. Zaczynają rozumieć, że to nie jest przypadek, zbieg okoliczności, że są wykluczeni. To nie jest tak, że ktoś z nich nie ma szczęścia, że ich sytuacja nie wynika z zrządzenia losu, lecz z polityki. Władze chcą ich wykluczyć i jest to ich świadomy wybór, one naprawdę tego chcą. Wtedy zaczynają dostrzegać, że to nie z nimi jest coś nie tak – że mają pecha, nie mają papierów, domu, samochodu, podczas gdy wszyscy wkoło się bogacą (choć to też pozory, bo oczywiście większości migrantów nie udaje się nawet dostać do Europy). Tłumaczymy w jaki sposób ta polityka wykluczenia nasila się w Europie. Jak choćby w przypadku dyskryminacji wobec Holendrów marokańskiego pochodzenia, których prawicowi politycy najchętniej by deportowali. I coraz więcej ludzi, zwłaszcza marokańskiego czy tureckiego pochodzenia, zdaje sobie sprawę z systemowego rasizmu, z tego, że to nie jest zbieg okoliczności, albo wina jednego ministra. Co więcej, podczas naszych godzin konsultacyjnych, nie udzielamy wsparcia finansowego. Nie chcemy tego robić, dlatego że nie chcemy przejmować roli państwa. Uważamy, że należy raczej wywierać presję na rząd, aby wypełniał swoje obowiązki. W innym razie będziemy tworzyć getto, będziemy udawać, że tworzymy rajską niszę w złym społeczeństwie. W zamian za to mówimy migrantom „wy musicie to zrobić, to jest wasza odpowiedzialność, my jesteśmy tylko częścią społeczeństwa, a to państwo was wyklucza”.
PA: Podobne strategie mają inne grupy, które wspierają migrantów bez papierów, choćby działacze „Edukacji bez granic” z Francji. Udzielają oni porad prawnych jak uzyskać papiery, na przykład poprzez wykorzystanie faktu, że osoby, które mają małe dzieci urodzone we Francji, nie mogą być deportowane dopóki dzieci uczęszczają do szkoły. Udzielanie porad brzmi jak bardzo oficjalna papierkowa działalność, więc za każdym razem działacze muszą powtarzać, że oni tylko udzielają informacji – to sądy i policja decydują. Inaczej często migranci proszą ich o wykonanie każdego telefonu, każdej formalności, czego wolą uniknąć, bo nie chcą robić czegoś za kogoś, więc upewniają migrantów, że to jest ich sprawa i odpowiedzialność. Mimo to twierdzą, że w przypadku migrantów bez papierów pomoc nieformalnych grup jest niezastąpiona.
De Fabel van de illegaal: Dokładnie. „Nielegalni” nie mają innych źródeł wsparcia poza nieformalnymi sieciami. Każda oficjalna próba pomocy może doprowadzić do tego, że będą aresztowani. Z tego względu potrzebują wsparcia poza instytucjami, wręcz na każdym kroku należy upewniać ich, że nie występujesz z pozycji instytucji. Gdy jesteś „nielegalny” wydaje ci się, że większość ludzi to wrogowie. Dzięki temu, że nasze biuro jest skromne, jesteśmy bardziej przystępni. Bo kto ma pieniądze, najczęściej ma je od władzy. Podczas spotkania zwracamy się do siebie w nieoficjalny sposób, bezpośrednio, wyrażamy otwarcie naszą niechęć do policji i polityków, to wytwarza atmosferę zaufania. Często po pewnym czasie nasze relacje zamieniają się z oficjalnych w osobiste.
Inna sprawa, że fakt, że „nielegalni” nie mają żadnych innych zasobów, powoduje też, że często odwołują się do ostatecznych form protestu – do protestu głodowego. Mimo że zawsze ich wtedy wspieramy, jest to dla nas niezwykle trudne. Pole walki wygląda wtedy raczej jak szpital, jak choćby podczas ostatniego strajku Marokańczyków, którzy ostatecznie przerwali głodówkę. Jest to raczej dla nas oznaka słabości, choć może to dziś jedyny sposób, bo apartheid w Holandii jest już niezwykle skuteczny, a kryminalizacja „nielegalnych” postępuje z roku na rok. Jeszcze kilkanaście lat temu nazywano ich raczej napływowymi robotnikami, a nie przestępcami.
Wywiad ukazał się w 11 numerze „Przeglądu Anarchistycznego”