Sam fakt, że podwyżki wprowadzono dopiero po serii wyborów (do samorządów, parlamentu, europarlamentu i na prezydenta RP) świadczy, że państwowe elity dokładnie zdawały sobie sprawę z tego, jak może to zostać odebrane przez społeczeństwo – że cała ta sytuacja to skok na publiczną kasę.
Co znamienne, w sprawie tej w sejmie panował w zasadzie konsensus. Tym razem nadzwyczajny tryb pracy nad ustawą nie budził wątpliwości opozycji. Za podwyżkami opowiedziała się prawie cała Lewica (choć bez Razem, którego przedstawicielki i przedstawiciele głosowali przeciw). To kolejny dowód na to, że polska lewica jest w zdecydowanej większości kompletnie odklejona od społecznych realiów własnego kraju i sama siebie traktuje w sposób wyraźnie uprzywilejowany.
Jeszcze inną sprawą jest pensja dla tzw. pierwszej damy, czyli żony prezydenta i to na poziomie astronomicznej dla wielu kobiet sumy 18 tys. zł miesięcznie. Nie wiadomo, dlaczego żona jakiegoś urzędnika – choćby pierwszego w państwie – miałaby dostawać wynagrodzenia tylko z tego tytuły, że za niego wyszła. Tu dają o sobie znać jakieś monarchistyczne i arystokratyczne rojenia naszych elit. To groteskowe celebrowanie prezydenta i jego rodziny odbywa się jednak naszym kosztem.
Rządzący PiS, motor tego zawłaszczenia, obnażył swoje suwerenne oblicze w dobrze znanej formule TKM: „Teraz kurwa my”.