Z prawnego punktu widzenia, oczywiście, uniwersytet nie ponosi w tej sytuacji żadnej odpowiedzialności i nie może być przedmiotem żadnych roszczeń. Niepokojące jest jednak to, że UAM dołożył de facto wszelkich starań, żeby sytuacja wyglądała właśnie w ten sposób. Uniwersytet, który ucieka się do tego typu praktyk, to uczelnia czująca na karku oddech postępującej prowincjonalizacji. Instytucja pożytku publicznego, która w warunkach niżu demograficznego stawia czoła postępującemu kryzysowi, biorąc za wzór najdotkliwsze dla pracowników, antyspołeczne strategie cięć. Dlaczego trzeci co do wielkości uniwersytet w Polsce musi uciekać się do oszczędzania kilkunastu tysięcy złotych poprzez obniżanie kosztów pracy personelu technicznego? Osłabiając w ten sposób już nadwątlone zaufanie społeczne i sytuując swoje działania w awangardzie neoliberalizacji, poprzez praktyczne wspieranie mechanizmów outsourcingu i niepewnego zatrudnienia (umowy śmieciowe, kontrakty)?
Przywołajmy w tym miejscu fragment ogólnouczelnianego listu rektora UAM do podlegającej mu społeczności akademickiej z 27 lutego 2014 roku, w którym głosi się, że: „Nadszedł czas na zwiększenie efektywności działania naszej Almae Matris, czas na położenie nacisku na zwiększanie dochodów, racjonalizację wydatków i ograniczanie zbędnych kosztów we wszystkich jej jednostkach organizacyjnych”. Pierwszą lekcję tej racjonalizacji otrzymaliśmy w przypadku pracy personelu sprzątającego. Wiele innych uniwersytet przeprowadza na co dzień, karnie realizując założenia podporządkowującej tę instytucję logice kapitału ustawy o szkolnictwie wyższym. Dodajmy, że nie tylko w tym liście, język rektora coraz bardziej upodabnia się do wypowiedzi typowego prezesa korporacji.
Zadajmy sobie jednak otwarcie pytanie: czym są zbędne koszty w instytucji, w której ponad 80% wydatków stanowią płace? W jednostce, której zdecydowana większość dotychczasowych przychodów pochodzących spoza publicznej dotacji celowej brała się ze znikającego na naszych oczach odpłatnego kształcenia? Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której w niedługim czasie zacznie dochodzić do zwolnień czy zmian w charakterze zatrudnienia obecnych pracowników uczelni. Niemal na całym świecie praca, która przez administrację uniwersytecką kategoryzowana jest jako łatwo zastępowalna lub zbędna, ulega szybkiej degradacji. W stawianym w Polsce za przykład amerykańskim systemie szkolnictwa wyższego, od wielu lat ponad połowa pracowników dydaktycznych zatrudniona jest na umowy o dzieło czy w ramach innych form tymczasowych stosunków pracy. W czasach, kiedy badania powiązane zostają powszechnie z produkcją wiedzy, w odróżnieniu od kształcenia jako mechanizmu dystrybucji wiedzy już istniejącej, do stałego zatrudnienia prowadzić będą tylko jej produktywne odmiany (a zatem przekuwane w patenty odkrycia i innowacje).
Czy załatwianie spraw pracowniczych „po uniwersytecku” ma stać się od dziś w Polsce synonimem świadomego wzmacniania postępującej prekaryzacji uniwersyteckiej siły roboczej, tak w przypadku pracowników technicznych, doktorantów, jak i pracowników dydaktycznych? Czy „po uniwersytecku” kojarzyć ma się z: nieczysto, kosztem słabych, kapitalistycznie? Jeśli wspólnota akademicka nie wyrazi dziś jednoznacznego sprzeciwu wobec praktyk dotykających najsłabsze ogniwo w łańcuchu uniwersyteckiej siły roboczej, jutro może spotkać się z podobnym traktowaniem i brakiem solidarności ze strony innych pracowników. Z perspektywy abstrakcyjnej kalkulacji zysków i strat większość pracy dydaktycznej wykonywanej przez cieszącą się stałym zatrudnieniem kadrę, kwalifikuje się do kategorii „zbędnych kosztów”. Cenę pracy dydaktycznej można szybko obniżyć, jej intensywność zwiększyć, podnosząc pensum, a zajęcia można zlecać tym samym pracownikom w ramach niżej płatnych umów o dzieło, e-learningu czy wreszcie realizować w oparciu o nieodpłatne „praktyki dydaktyczne” doktorantów (co ma miejsce już dziś, gdy rośnie liczba uczestników studiów doktoranckich bez rzeczywistych szans na zatrudnienie po ich odbyciu).
Wobec powyższego, z całą stanowczością sprzeciwiamy się dopuszczaniu przez Uniwersytet możliwości umywania rąk w sytuacji, gdy szkodę – częściowo za jego własną sprawą – ponoszą członkinie jego wspólnoty. Uważamy, że uniwersytet ma etyczny (nie prawny – z tym się wszak potrafił łatwo uporać) obowiązek zadośćuczenienia za poniżenie zatrudnianych na jego zlecenie pracownic, jak również realnego wsparcia ich działań związanych z odzyskiwaniem niewypłaconych wynagrodzeń i zapewnienia im bezpłatnej pomocy prawnej. Domagamy się także włączenia do warunków ewentualnych przyszłych przetargów obowiązku zatrudniania przez firmy zewnętrzne pracowników na umowy o pracę. Uniwersytet nie może, z jednej strony, wyrażać ustami swego kanclerza oburzenia na istniejący stan prawny, a z drugiej, próbować czerpać z niego zysków. Wprowadzanie dobrych, prospołecznych praktyk powinien rozpocząć od siebie. Potem zaś, zgodnie ze swoją historyczną rolą, dawać przykład innym.
Deklaracje poparcia listu można przesyłać na adres mailowy: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Za: www.praktykateoretyczna.pl