Wyborcza zaczyna kampanię dla PO

Wyborcza zaczyna kampanię dla PO

  • czwartek, 02 czerwiec 2011
W związku ze zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi Gazeta Wyborcza (GW) rozpoczęła 1 czerwca  kampanię wyborczą dla swoich pupili z Platformy Obywatelskiej.  Z pierwszej strony dziennika bije tytuł „Kto naprawdę bez pracy”. Patrycja Maciejewicz podjęła się w artykule udowodnienia tezy, że sytuacja w kraju nie jest taka zła na jaką wygląda, a statystki rządowi psuje, jak za starych dobrych czasów, „element aspołeczny i bumelanci” .Dowiadujemy się że: „Liczba rzeczywiście szukających pracy jest o jedną piątą mniejsza niż w rejestrach pośredniaków. Na Warmii i Mazurach realne bezrobocie jest niższe aż o połowę.”

Na czym Maciejewicz opiera tą tezę?  „Główny Urząd Statystyczny co kwartał prowadzi tzw. badanie aktywności ekonomicznej ludności (BAEL). Pyta niemal 60 tys. osób od 15. do 74. roku życia, czy mają pracę (ma ją ten, kto zarabiał choćby przez godzinę w danym tygodniu) lub czy są gotowi ją podjąć.”

Czyli, jeżeli po zarejestrowaniu się jako bezrobotny przekopię sąsiadowi grządkę za 30 zł, wg. tego badania staje się „fałszywym bezrobotnym”. No cóż, GUS i redaktor Maciejewicz odkrywa tutaj nieświadomie pewną niezaprzeczalną tezę, zasiłek dla bezrobotnych w wysokości średnio ok. 600 zł przez maksymalnie 6 miesięcy to po prostu fikcja – za taką kwotę nie da się samodzielnie przeżyć  i łapanie jakichkolwiek choćby najbardziej dorywczych prac jest po prostu koniecznością. To trochę jednak zbyt mało, aby hurraoptymistycznie głosić, że „jest lepiej niż mówią urzędy pracy”.

W sumie więc ludziom żyje się dobrze, ale „oszukują państwo” dla osiągnięcia jeszcze większych korzyści. Nie przychodzi jej nawet przez myśl, że cały system niskopłatnej pracy na śmieciowych umowach (lub często bez umów) i faktyczny brak systemu opieki społecznej sprawia, że „kombinowanie” staje się niezbędnym elementem egzystencji umożliwiającym przeżycie dla części społeczeństwa.

Cały artkuł oparty jest o niepotwierdzone przypuszczenia, na dodatek niewiele mające wspólnego z tezą pani redaktor.  Zbigniew Woszczyński, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy we Włodawie na Lubelszczyźnie twierdzi, że „W maju z rejestrów wyłączyliśmy 370 osób. Tylko 170 z nich zdobyło zatrudnienie. Reszta nie potwierdziła gotowości do pracy lub dobrowolnie zrezygnowała. Można przypuszczać, że głównym powodem jest wyjazd za granicę ”. Skoro te osoby zostały wyłączone z rejestrów znaczy, że nie figurują już w statystykach bezrobotnych.

Renata Błasiak-Grudzień, wicedyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Szczecinie skarży się natomiast, że „Cała machina jest uruchamiana często po to, by w kółko rejestrować i wyrejestrowywać te same osoby. Traktują urząd instrumentalnie, by mieć ubezpieczenie zdrowotne lub dostać zaświadczenie o byciu bezrobotnym”.

To po prostu bezczelność, chciało by się powiedzieć, jak można tak perfidnie „naciągać” państwo na ubezpieczenie zdrowotne – przecież gdy nie masz pieniędzy to zdychaj  jak pies pod płotem, a nie jakieś fanaberie, że lekarz jest ci potrzebny. Zaraz, przecież pieniądze na pewno masz – jak to stwierdza prof.  Czapiński jedną z grup „fałszywych bezrobotnych” stanowią „pracujący z premedytacją na czarno (nie myślą o emeryturze; liczą się wyższe zarobki dziś)” – skąd u profesora przekonanie, że pracujący „na czarno” otrzymują wyższe wynagrodzenie, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że wolą się oni rozbijać drogimi samochodami i jadać w ekskluzywnych restauracjach niż płacić jakieś tam składki emerytalne. Do tego ci krezusi są na tyle perfidni, że poza tym, iż pracują to jeszcze są skłonni stawiać się w Urzędzie Pracy, kilka, czy kilkanaście razy w miesiącu po to żeby wyłudzić od niego aż 600 zł. Śmieszne? Nie bardzo.

Cały ten misternie sklecony system argumentacji jest bardzo wygodny dla władz i systemu ekonomicznego w całości – przy czym tak naprawdę przyjmując jego tezy, może okazać się że, „jest gorzej niż mówią urzędy pracy”. Maciejewicz niechcący ujawnia  realia ciągle powiększającego się sektora pracy śmieciowej, sektora którego istnienie może mieć skutki społeczne o wiele gorsze niż bezrobocie. Osoby wpadające w jego obręb  nie są do końca bezrobotne, ale trudno też powiedzieć, że mają pracę, lawirując pomiędzy kolejnymi zleceniami „na czarno” uzyskują dochody oscylujące w granicach minimum egzystencji.

Od kiedy samo posiadanie pracy nie gwarantuje dochodu pozwalającego na zaspokojenie podstawowych potrzeb, wskaźniki bezrobocia  nie są najważniejszymi danymi mówiącymi o poziomie życia, szczególnie gdy przyjmiemy tak absurdalne kryteria jak Patrycja Maciejewicz. W Gazecie Wyborczej nie przeczytamy jednak analizy dotyczącej wpływu specjalnych stref ekonomicznych, które na skutek ich ciągłego, swobodnego powiększania stają się standardowym przykładem stosunków pracy, wpychając całe regiony w spiralę „pracy śmieciowej”.

Skoro zamiast poważnej analizy dostajemy teksty oparte o przypuszczenia skrojone według ideologicznych wytycznych, nie dziwi standardowe zakończenie, w którym Maciej Bukowski, prezes Instytutu Badań Strukturalnych narzeka na „brak mobilności” pracowników, którzy w poszukiwaniu pracy nie chcą przeprowadzać się do innych miast. Pomijając już dywagacje, czy faktycznie normalna jest rzeczywistość nakazująca w poszukiwaniu jakiegokolwiek dochodu zrywać więzi społeczne i rodzinne (które w wypadku kłopotów są jedyną nadzieją na przetrwanie), to wystarczy porównać ceny wynajmu mieszkań i potencjalnych dochodów, żeby zrozumieć dlaczego tak niewiele osób decyduje się na taki krok.

Kampania wyborcza się rozkręca – czekamy więc na kolejne rewelacje GW o tym, że podwyżki cen to tylko subiektywne odczucie, a kłopoty ze spłatą rat i kredytów wynikają z bogacenia się społeczeństwa. ..

Ludzie czytają....

„Żelazny glejt” dla Netanjahu. Polski rząd relatywizuje ludobójstwo

11-01-2025 / Polityka

Czy premier Izraela, Benjamin Netanjahu, ścigany przez Trybunał w Hadze listem gończym, pojawi się na obchodach 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz-Birkenau?...