16 lutego 2007 roku James Morris szef Światowego Programu Żywnościowego Organizacji Narodów Zjednoczonych, poinformował że codziennie z głodu lub niedożywienia umiera około osiemnastu tysięcy dzieci, a 850 milionów ludzi idzie spać z pustym żołądkiem.
Według raportu Konferencji Biskupów Katolickich USA, 3 mld ludzi żyje za mniej niż 2 dolary dziennie, w tym 1,3 mld za mniej niż jeden dolar i do 2050 r. liczba tych biedaków podwoi się.
Enklawy bogactwa, przepychu i luksusu utrwalają się na tych samych obszarach. Prawda, wiele instytucji międzynarodowych dostrzega to, proponując różne środki zaradcze. Ale praktycznie nic one nie zmieniają, bowiem często owe recepty prowadzą do jeszcze większej biedy, przynosząc dodatkowe zyski bogatym. Ponadto ogromne środki idą na zbrojenia, które podsycają wojny przynoszące biedakom nowe nieszczęścia.
Nędza, poczucie niesprawiedliwości i walka o największą część dostępnego tortu stają się siłą napędową wielu afrykańskich i azjatyckich konfliktów zbrojnych. O tym światowi decydenci również dobrze wiedzą. Kiedy nasilił się terror międzynarodowy, uznano, że dla zwalczania go należy wyrwać korzenie niesprawiedliwości społecznej. Skończyło się jednak na słowach i wszelkie działania ograniczyły się do... uruchomienia armii kilkudziesięciu państw. Zaskakujący to pomysł na likwidację biedy i społecznego niezadowolenia. Chyba że chodzi o wybicie wszystkich biedaków, bo jak na razie taki efekt przynoszą kolejne operacje zbrojne.
Czy wyścig zbrojeń nadal trwa?
"Wyścig zbrojeń" - termin przez cały okres zimnej wojny stale i złowrogo obecny w teorii i praktyce stosunków międzynarodowych, z początkiem lat 90. minionego wieku wyszedł z codziennego użycia; stosuje się go jedynie do opisu tego, co minęło. Wraz z końcem zimnej wojny skończył się wyścig. Czy definitywnie?
Wyrokowanie o ostatecznym zakończeniu wyścigu zbrojeń wydaje się być nieco ryzykowne; doświadczenie - także to najświeższe - uczy, że zjawiska społeczne miewają swoją kontynuację, nie kończą się nagle i ostatecznie. Wszak modne zaledwie kilka lat temu "endyzmy" z głośnym "końcem historii" F. Fukuyamy szybko poszły w zapomnienie. O wyścigu zbrojeń jako zjawisku obecnym i istotnym w dzisiejszym środowisku międzynarodowym ostatnio znowu nieśmiało mówi się i pisze. Pewne jego symptomy są rzeczywiście zauważalne. Czy jednak można mówić o renesansie wyścigu znanego nam z drugiej połowy XX wieku?
Za postać symboliczną, prekursora nowoczesnego wyścigu zbrojeń można uważać admirała A. Tirpitza. W myśl jego koncepcji niemiecką flotę należało rozbudować tak, aby "...Anglia musiała uznać wojnę za przedsięwzięcie zbyt ryzykowne". Tirpitzowskie "Risikogedanke" to nic innego jak rdzeń strategii odstraszania/zastraszania. Zbrojeniom dodana została nowa funkcja, nabrały nowego znaczenia. W 1898 r. parlament Rzeszy przyjął sześcioletni plan rozbudowy floty. Na odpowiedź niedającej się zastraszyć Wielkiej Brytanii nie trzeba było długo czekać. Ten spektakularny niemiecko-brytyjski wyścig zbrojeń na morzu dziś można uznać za klasyczny, nadający się do akademickich analiz. Był to wyścig o przewagę rzeczową i psychologiczną: w wymiarze jakościowym doskonały przykład wyścigu "tarczy i miecza" - pancerza i pocisku; wyścig wyporności, szybkości, zwrotności, żywotności okrętów.
W refleksji nad problemem nie sposób pominąć okresy poprzedzające wojny światowe. Były to czasy dążenia do uzyskania ostatecznej przewagi militarnej - posiadania najnowocześniejszych, niszczycielskich typów broni; masowych, wielusettysięcznych armii; potężnych flot; gromadzenia ogromnych ilości broni i amunicji.
Nowych znaczeń i treści nabrał wyścig zbrojeń w czasach zimnej wojny. Pojęcie to jest w pewnym sensie metaforyczne. W wojnie tej substytutem starć na polach bitew była wyniszczająca spirala zbrojeń. Napędzała ją z jednej strony dążność do osiągnięcia przewagi nad przeciwnikiem, z drugiej - obawa przed skutkami przewagi osiągniętej przez rywala. Zbrojenia same w sobie stały się swoistym, autonomicznym środowiskiem walki. Wyścig zbrojeń stanowił zasadniczy element strategii stron, strategii odstraszania/zastraszania, wyrażanych w postaci kolejnych koncepcji (np. powstrzymywania). Strony utrzymywały niespotykanie dotąd liczne w czasie pokoju siły zbrojne, ilości uzbrojenia, amunicji czy sprzętu bojowego. Wyścig miał swoją wewnętrzną dynamikę. Jego apogeum przypadło na czas, w którym strony - jak pisze R. Aron - osiągnęły zdolność "gwarantowanego wzajemnego wielokrotnego zniszczenia". W trwającej od wieków, od "ogni greckich" Archimedesa, dążności do znalezienia broni ostatecznej osiągnięto moment krytyczny. Pożądana maksymalna śmiercionośność nowych broni przekroczyła racjonalnie ważone potrzeby, a zasięg tychże broni nie podlegał ograniczeniom. Rywal Ameryki - Związek Radziecki, jego gospodarka, nie był w stanie wytrzymać tego tempa. Przegrał wyścig. Zimna wojna się zakończyła.
Lata 90. to czas "pokojowej dywidendy". Korzystali z niej wszyscy, choć stosunkowo mało Amerykanie. Do dzisiaj korzystać z niej chcą głównie społeczeństwa Europy Zachodniej i Środkowej. Radykalnie zmniejszyła się liczebność sił zbrojnych - w skali globalnej z prawie 28 mln żołnierzy służby czynnej do ponad 20 mln. Należy przy tym zauważyć, że redukcja nie objęła armii państw Azji Centralnej i Południowej oraz Afryki Subsaharyjskiej, gdzie liczba żołnierzy w tym czasie się zwiększyła.
Ogólna tendencja zmniejszania wydatków wojskowych utrzymała się do roku 1996, w dwóch kolejnych latach nastąpiła ich stabilizacja. Od 1999 r. daje się zauważyć wyraźny zwrot. W każdym kolejnym roku odnotowuje się ich wzrost w skali od 4 do nawet 10 proc. To dynamika porównywalna, a nawet przewyższająca tę z czasów zimnej wojny.
W opinii niektórych ekspertów - m.in. J. Płaczka - ten zdecydowany coroczny przyrost wywołany przez istotne przemiany polityczne, gospodarcze i technologiczne oznacza eskalację zbrojeń.
Lwia część obserwowanego wzrostu nakładów to efekt polityki zbrojeń Stanów Zjednoczonych. W roku 2000 ich wydatki przekroczyły 300 mld dol., dwa lata później wyniosły 336 mld, by w roku budżetowym osiągnąć pułap 400 mld. W roku 2006 przekroczyły sumę 440 mld dol. Udział Stanów Zjednoczonych w światowych wydatkach zbliża się do 50 proc. (42-47 proc.) i jest równy wydatkom kolejnych jedenastu potęg militarnych. Przewyższa kolejną na liście SIPRI Japonię co najmniej siedmiokrotnie.
Stany Zjednoczone płacą za swoje operacje wojskowe oraz utrzymanie baz i wojsk na całym globie horrendalną sumę 117 mld. dolarów (dobrą informacją dla państw na celowniku ekipy Busha, jest prognoza, iż w 2009 roku będzie to już 139 mld. dolarów).
Do liczących się udziałowców we wzroście zbrojeń należy zaliczyć Chiny oraz (w mniejszym stopniu) Rosję. Pekin w klasyfikacji SIPRI (wg cen stałych) zajmuje piątą pozycję wśród światowej czołówki. Jednak w szacunkach opartych na parytecie siły nabywczej wydatki okazują się 4,5-krotnie wyższe, co sytuuje go na drugim miejscu w świecie. Na uwagę zasługuje także to, że wydatki wojskowe Chin w porównaniu z rokiem 1985 wzrosły prawie 2,5-krotnie, podczas gdy w skali globalnej pozostają wciąż niższe aniżeli 20 lat temu.
Wydatki Japonii w ostatnich latach nie wzrastają, jednak ich wysokość powoduje, że jest ona uczestnikiem procesu eskalacji zbrojeń. Należy też zauważyć, że od 1985 r. wydatki wojskowe Japonii wzrosły dwukrotnie.
Istotnym kontekstem problemu są dokonujące się w sferze wojskowości ważne zmiany jakościowe, o charakterze rewolucyjnym. Dokonuje się tzw. Rewolucja w Sprawach Wojskowości (RMA), definiowana jako... "wielka zmiana w naturze działań wojskowych będąca następstwem innowacyjnych aplikacji nowych technologii, które w kombinacji z radykalnymi zmianami doktryny i organizacji fundamentalnie zmieniają charakter operacji militarnych". RMA oznacza gwałtowne zmiany obejmujące wszystkie sfery wojskowości. Ta rewolucja stanowi o charakterze, o istocie współczesnych zbrojeń. Wyścig zbrojeń nabrał przez nią całkowicie nowych cech. Należy zauważyć, że RMA w praktyce pozostaje wciąż fenomenem amerykańskim adaptowanym w różnym stopniu przez inne państwa. W samej dziedzinie technologii między Ameryką a jej partnerami oraz konkurentami istnieje niezmniejszająca się w istocie luka, przekładająca się na znaną z natowskich dyskusji "lukę w zdolnościach bojowych".
Z wyraźnym wzrostem wydatków wojskowych nie idzie w parze zwiększanie liczebności armii. Te się kurczą, spada liczba żołnierzy służby czynnej. Nie pęcznieją też arsenały, nie zwiększają się zapasy amunicji i wojennego sprzętu. To widomy skutek generalnej zmiany cywilizacyjnej, kształtowania się społeczeństw informacyjnych, skokowego postępu w dziedzinie technologii i produkcji (według badań, każda nowa generacja broni jest średnio o 2-2,5 % droższa niż poprzednia).
W każdym wyścigu uczestnikami są partnerzy mający ogólnie porównywalne szanse na wygraną. Dziś w dziedzinie zbrojeń ewentualny wyścig może odbywać się jedynie w cieniu absolutnego dominanta. Ameryka nie ma zagrażających jej na tym polu rywali.