"Starcia demonstrantów z policją trwały do późnej nocy z soboty na niedzielę."
Co prawda nawet berlińska policja nie wspomina o "starciach" do późnej nocy (chyba, żeby tak nazwać policyjne łapanki na ulicach), ale co tam, PAP wie swoje, a poza tym ładnie i dramatycznie to brzmi.
"Inicjatywa Squat Tempelhof poinformowała w niedzielę, że w sobotniej akcji wzięło udział 5 tys. osób. Władze oszacowały liczbę uczestników protestu na ponad 1 tys."
Ciekawe, że w oficjalnym komunikacie berlińskiej policji mówi się o ponad 2 tys. uczestników, PAP chce być bardziej papieski od papieża, zaniżając liczbę uczestników jeszcze bardziej. "Dziennikarz" piszący depeszę, nie mógł zapewne uwierzyć, że na tego typu demonstrację, może przyjść tyle osób.
"Demonstranci bezskutecznie próbowali wedrzeć się przez ogrodzenie na teren historycznego lotniska, żądając udostępnienia areału mieszkańcom miasta. Policja ściągnęła 1,8 tys. funkcjonariuszy - wezwano posiłki z Bawarii, Saksonii i Badenii-Wirtembergii. Teren Tempelhof był patrolowany przez śmigłowiec."
Po co informować czytelników o co chodziło w tej demonstracji? Lepiej zrobić sensację, sprowadzając problem do technicznych, batalistycznych informacji.
"Po początkowej spokojnej akcji, późnym popołudniem w sobotę doszło do starć. W kierunku funkcjonariuszy posypały się kamienie, policja odpowiedziała gazem łzawiącym."
Co prawda spokojnie nie było od wczesnego popołudnia, kiedy to bez większego powodu policja aresztowała niezwykle "groźną" i "agresywną" grupę Armii Kalunów, wystarczy też obejrzeć filmy publikowane w sieci, aby zauważyć że policja co prawda używała gazu łzawiącego, ale jakoś nie widać w tym momencie sypiących się kamieni.
"21 policjantów zostało rannych."
W komunikacie berlińskiej policji, używa się określenia "21 funkcjonariuszy odniosło lekkie obrażenia", to brzmi trochę mniej dramatycznie, ale nie pasowałoby do batalistycznej relacji PAP-u. Kiedy relacjonuje się wojenną bitwę, określenia "ranny" używa się np. w stosunku do żołnierzy którym mina urwała nogę, "lekko ranni" są ci którzy otrzymali postrzał, ale opuszczali pole bitwy o własnych siłach. "Ranny" berliński policjant mógł mieć np. otarcie naskórka, lub przeciąć sobie rękę naprawiając drut kolczasty. Kto by się jednak przejmował znaczeniem słów.
"Szef prezydium berlińskiej policji Dieter Glietsch skrytykował rządzącą w Berlinie koalicję socjaldemokratycznej SPD i Lewicy za brak zaangażowania w walce z lewicowym ekstremizmem. - Nie można zostawiać tego jedynie policji - ocenił w radiu RBB.
Już po 1 maja tego roku, kiedy to w Berlinie doszło do najpoważniejszych od lat zamieszek, Glietsch ostrzegał przed rosnącą siłą lewackiego środowiska w stolicy Niemiec.
Niemal każdej nocy w Berlinie, szczególnie we wschodnich dzielnicach Prenzlauer Berg i Friedrichshein, płoną luksusowe samochody, o co obwiniane są lewackie grupy."
No tak, po co cytować argumenty organizatorów protestu, przecież polskiego czytelnika nie mogą interesować powody demonstracji, w sumie to przecież nie problem społeczny tylko kryminalny. Zamiast interesować się problemami gentryfikacji, polski czytelnik ma zacząć się bać "lewackich" hord zza zachodniej granicy. Matki chowajcie swoje dzieci.
"Obejmujące 250 hektarów i istniejące od 1923 lotnisko Tempelhof zostało zamknięte 30 października zeszłego roku w związku z budową nowego międzynarodowego portu lotniczego Berlin-Brandenburg International. Decyzja władz wywołała wiele protestów, gdyż Tempelhof ma symboliczne znaczenie dla wielu mieszkańców Berlina, szczególnie jego zachodniej części. Nazwany kiedyś "matką wszystkich lotnisk" Tempelhof był jednym z trzech miejsc, w których lądowały alianckie samoloty transportowe, zaopatrujące mostem powietrznym zachodnie sektory Berlina podczas radzieckiej blokady połączeń lądowych w latach 1948-49."
Żeby, już całkowicie skołować czytelnika, odwieść go od poszukiwania niezależnych informacji i przy okazji wykazać własną ignorancję, PAP cytuje własną depeszę z października 2008 r. kiedy to grupa historyków i urbanistów oprotestowała decyzję o zamknięciu lotniska i zażądała wpisania go na listę dziedzictwa UNESCO. Fakt, że ta kwestia nie ma żadnego związku z sobotnią demonstracją, dla "dziennikarza" nie ma większego znaczenia.